środa, 25 października 2017

WSZYSTKO PRZEZ JOANNĘ

Kiedy sierpniowym popołudniem zastanawialiśmy się wraz z gośćmi, gdzie by tu wyskoczyć, żeby się nie umęczyć upałem, przypomniałam sobie o bardzo niedalekim Calenzano. Część gości, obdarzona potomstwem, nie skusiła się jednak na muzeum figurek (o którym parę lat temu wspominała Joanna), pojechała do Parku Pinokia, więc w okrojonym składzie: Aneczka, Krzysztof i ja rzuciliśmy się na Calenzano.
Od razu powiem, że należało wrócić do artykułu dobrej koleżanki, jeśli chce się osiągnąć cel wycieczki, a nie tylko polegać na pamięci. Oczywiście, Joanna napisała, że w sierpniu muzeum jest zamknięte. Właściwie to wszystko było zamknięte tego niedzielnego popołudnia, oprócz Baru Sport w dolnej części Calenzano. Wspominam wyszynk, bo zupełnie odmienny od klasycznych włoskich barów, choć nazwę ma absolutnie topową, jedną z bardziej popularnych w Italii. Bart wart zajrzenia o każdej porze dnia, a co ważne, jedyny przyjazny dziwnym turystom, którym zachciało się pić sierpniowym, niedzielnym popołudniem. Musicie mi uwierzyć na słowo, tak się zagapiłam, że ani jednego zdjęcia nie poczyniłam, chyba, że zajrzycie na stronę ze zdjęciami panoramicznymi i zamarzycie tak jak ja o takim barze bliżej domu. Młoda ekipa barmanów, ubranych stylowo, z czerwonymi szelkami i, jakże modnymi, brodami. Wystrój nowoczesny, ale ze smaczkami, które od razu wynosiłabym na plecach własnych. Bo jak się oprzeć pięknym szkłom, drewnianej komodzie, czy mojej następnej namiętności, jaką są skrzynki na wino? A dodajcie do tego ciekawe napoje chłodzące, chyba jakieś napary, sama już nie pamiętam, w pamięci smakowej pozostał ślad wytchnienia i oryginalności smaku. 
Tak przygotowani ruszyliśmy ku Calenzano Alto, zajeżdżając dokładnie z przeciwnej strony, niż Joanna. Zaparkowaliśmy pod muzeum, dowiadując się od razu, że i owszem, ale nie tym razem.
 Spokojnie więc powłóczyliśmy się po castello. Słowo "zamek" (castello) nie oznacza tu tylko tej ufortyfikowanej części z rycerzami, ale i całe przyzamcze.
 



 Calenzano Alto jest fantastycznym miejscem dla miłośników architektury zwanej przeze mnie naroślową. Ile tu przeróbek, zmian, przebudowań, śladów średniowiecznej zabudowy! Do tego ulubione ząbki krenelażu, jasny kamień w ostrym słońcu i zawrót głowy gotowy. Leniwie zaglądaliśmy w zakamarki Calenzano. Aneczka wykorzystała swoją nieznajomość włoskiego i niczego nieświadoma weszła na czyjeś podwórko, ja się nie odważyłam tylko zapuściłam żurawia obiektywem.



 

 Osada jest zadbana, a ciągle trwające prace zapowiadają dalszą poprawę stanu budynków. Chociaż poczta chyba niedomaga, coś ma problemy ze wspięciem się na wzgórze.
   

 Mogłabym zamieszkać w takim miejscu, tym bardziej, że jest położone na wzgórzu, otoczone rozległymi pejzażami. Ten na Florencję jest interesujący, bo mało znany, poprzedzony przemysłową zabudową, za to ten w kierunku Prato jest już o wiele bardziej sielski, z widokiem na dolinę rzeki Bisenzio.

 Rozochociłam się starym Calenzano, więc rzuciłam propozycję, by sprawdzić, co to za wieża wystaje zza sąsiedniego wzgórza.
 Dokładnie po drugiej stronie współczesnego Calenzano, na wzgórzu wśród oliwnych gajów wyrasta Pieve di San Donato, sięgająca początkami XI wieku (na co wskazuje stopa dzwonnicy), ale mocno przebudowana w XV wieku pod patronatem Medyceuszy, mocno uszkodzona w XVI wieku i znowu przebudowana.


 Wnętrza nie mogliśmy zobaczyć. Gdy snuliśmy się po wypatrzonym obok chiostro, zza drzwi plebanii wyłonił się, podejrzewam, proboszcz.
   
 Zapytaliśmy nieśmiało o możliwość zobaczenia świątyni, ale usłyszeliśmy, że akurat jest sprzątana. Mam nadzieję, że nie przyłapaliśmy go na kłamstwie, bo nic na to nie wskazywało, a jedyną sprzątającą osobą, była pani na placu w pobliżu pieve, doprowadzająca do ładu swój samochód.
Warto jednak było wjechać na wzgórze dla samego dziedzińca, wyjątkowo oryginalnego, z dwiema studniami.



 Gdy tak zjeżdżaliśmy z powrotem, zaczęłam naciągać wycieczkowiczów na pojechanie śladami jeszcze jednego brązowego drogowskazu, by upolować jeszcze jedno romańskie pieve do kolekcji.m
Takim sposobem przejechaliśmy pod Autostradą Słońca i dojechaliśmy do Legri.
   
 Rozpędziliśmy się przejeżdżając koło kościoła, gdzie zawróciliśmy, ale zdążyliśmy zapytać kelnerów szykujących stoły na kolację, czy widoczny w oddali zamek jest dostępny dla turystów. Niestety, tylko podczas wielkich wydarzeń, typu Sylwester.



 Na szczęście Pieve di San Severo stała otworem.


Zauważyliście w niej coś nietypowego? Układ miejscowości musiał kiedyś wyglądać zupełnie inaczej, teraz kościół stoi tyłem do ulicy (zorientowany jest poprawnie, na wschód), spotkanie zaczynamy więc od ulubionych absyd. To nie koniec zaskoczeń. Absolutnie nigdy nie spotkałam się z drzwiami w absydzie. Ewidetnie przebito otwór, by umożliwić swobodny dostęp do krypty.
   

 Dlaczego nie ma połączenia z wnętrzem kościoła? Szukamy odpowiedzi, wychodzimy bocznym wyjściem na podwórko ze studnią, nic nam nie wyjaśnia.



 Wracamy więc do krypty i wychodzimy z powrotem na zewnątrz, obchodzimy świątynię i wchodzimy prostym wejściem. Od razu w oczy wpadają niezwykłe proporcje naw.
   

 Szerokie łuki, ale bardzo niskie kolumny. Zagadkę rozwiązujemy dzięki jednej odsłoniętej.

 Ewidentnie poziom prezbiterium było kiedyś wyróżnione podwyższeniem, jak to bywa w romańskich kościołach z kryptą, potem podniesiono podłogę nawy równając wszystko i zamykając dostęp do krypty od strony wnętrza.
Pieve di San Severo jest niewielką świątynią, dość dobrze utrzymaną, z kilkoma ciekawymi detalami i resztkami fresków.



 Uśmiałam się, gdy oglądałam w domu zdjęcia, bo najpierw zobaczyłam fragment jednego obrazu i dużo dalej zdjęcie całości.
   

 Zanim znalazłam fotografię obrazu, doszłam do wniosku, że albo zachwycił mnie napis, albo buty. Nie uważacie, że mają świetne wycięcia, godne polecenia jakiemuś projektantowi obuwia?

Cieszę się, że moi towarzysze podróży dali się namówić na poszukiwania romanizmu, zresztą sami byli bardzo zadowoleni.
A do Calenzano na pewno kiedyś jeszcze wrócę. Lubię muzea różnego typu, nie tylko ze sztuką najwyższych lotów, ale i takie które mówią coś o szeroko rozumianej kulturze kraju, a takim na pewno jest muzeum żołnierzyków. 

 

5 komentarzy:

  1. Ty zawsze jakieś skarby wypatrzysz, Małgosiu. Kocham takie małe zaczarowane miasteczka!
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat zasługa Joanny, ja tylko pociągnęłam dalej temat :)

      Usuń
    2. Reakcja łańcuchowa ;) Czasami fajne miejsca są zupełnie w pobliżu , prawda ?

      Usuń
  2. wszystko piękne wzruszające dziękujemy

    OdpowiedzUsuń