Krzysztof w zaaferowaniu rozpalaniem ognia i innymi tego typu obowiązkami zapomniał zupełnie o robieniu zdjęć, więc poniższe prezentuję dzięki uprzejmości Marianny.
Cóż tak rozproszyło jego uwagę? Ano mięso typu schabowy (ale dość gruby i z kością), zmacerowane w oliwie i occie balsamicznym wraz ze świeżymi ziołami, solą i pieprzem. Przypieka je się dość krótko, dzięki czemu zachowuje soczystość. Jako warzywa podałam fasolkę wężową ugotowaną i omaszczoną kostkami wędzonego boczku usmażonego wraz z kawałkami świeżych pomidorów. Drugim "zielskiem" była moja ulubiona roszponka podana jedynie z oliwą, octem balsamicznym i solą. Na deser macedonia z wszelkich surowych owoców z sokiem z cytryny cukrem oraz odrobiną maraschino. Marianna dorzuciła sałatkę z ogórków i na deser babeczki. A wina nam nie brakło.
Jak na zamówienie niebo nad Florencją przeczyściło się i można było dostrzec Duomo u podnóżna gór na horyzoncie.
W wyśmienitych humorach poszliśmy do samego klasztoru. Krzysztof przyjął na siebie rolę pilota, a ja mogłam usiąść i porysować, za czym niemal bezustannie tęsknię. Ciągle tyle rzeczy się dzieje, że ołówki stygną.
Zrobiło się dość chłodnawo, więc już nie towarzyszyłam im w krótkim spacerze do kościółka San Michele (patrz: post z lutego). Wszyscy orzeźwieni świeżym powietrzem z zadowoleniem wielkim wróciliśmy do domu.
Ja sobie jeszcze zafundowałam duże wzruszenie filmem "Rozdarte niebo". Mam znowu plan wycieczki śladem następnego filmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz