Dni zwolniły tempo. Zaczynam się więc z niepokojem rozglądać, czy ja czasami o czymś nie zapomniałam. Ale chyba nie.
Wczoraj zabrałam się za przygotowanie ram do obrazów, które ewentualnie powędrują na wystawę w Montecatini Terme. Niektóre wymagały tylko pokolorowania, ale inne potrzebują passepartout (nie jestem pewna pisowni), jedna ramka jest nieproporcjonalna, Krzysztof zawiózł je więc do ramiarza. Przedstawił się jako ksiądz a ramiarz się ucieszył, że znowu jakiś ksiądz do niego trafił. Poprzednio oprawiał dla pewnej parafii XVI wieczny obraz! Nogi się pode mną ugięły, gdzie ja ze swoimi bohomazami? Musiałam jednak mężnie stawić czoła tej sytuacji, bo okazało się że potrzebna jest moja decyzja. Dzisiaj rano pojechaliśmy do ramiarza ostatecznie ustalić jak ma oprawić obrazy.
Przy okazji zrobiliśmy parę zakupów i pojechaliśmy do wypatrzonego po drodze z Vinci „rigattiere”. Ten nie ma sklepu lecz plac, na którym przepychają się starocie z rupieciami. Zrobiliśmy wstępny rekonesans cenowy. Interesowały nas ceny „cotto” na podłogę, amfor, uroczych mebli ogrodowych, kamieni itp. Żeby tak nie wyjechać zupełnie z pustymi rękami, Krzysztof zakupił marmurową miskę (prawdopodobnie na wodę święconą), nie znamy jeszcze jej przeznaczenia u nas.
Po obiedzie w końcu zainicjowaliśmy sezon spacerów z psami nad rzeczką „La Stella”. W pewnym momencie wydawało mi się, że to jednak za wcześnie i Druso ducha wyzionie (a właściwie to co pies może wyzionąć?). Chmury na dłuższy czas rozpierzchły się pozwalając grzać słońcu. Zrezygnowałam z długiego rękawa. A psy w końcu, po pokonaniu lęku wysokości, przy pomocy Krzysztofa zeszły do koryta i napiły się wody.
Dzięki temu wypadowi uniknęłam pułapki sjesty. Potem jeszcze chwilę posiedziałam w ogrodzie czytając „Extra virgin”. Na całe popołudnie zadekowałam się w pracowni. Usiłuję w niej posprzątać i przygotować sezon robienia prezentów i ozdób świątecznych. Wydawać by się mogło, że to za wcześnie. Ale znając swoje tempo, biorąc pod uwagę przyjazd przyjaciółki oraz swój wyjazd do Polski, nie mam już za wiele czasu. Zanim jednak to nastąpi, trzeba przyszykować „pole bitwy”. Na razie pewnie skończy się to na chciejstwie, bo powoli wzięłam się też za przeredagowanie tych wszystkich zapisków w formę książkową, widzę że długa i żmudna droga przede mną. A gdzieś po drodze powinnam zrobić ostateczny projekt ogrodu, jesień idzie i wtedy najlepiej, siać, ciąć itp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz