No i tak spotkały się dwie Małgosie.
W prezencie wzięłam, a jakże, świeczkę.
Sama zostałam bardzo mile ugoszczona. Małgosia przywitała mnie ciekawą książką kucharską pt. „La nonna, la cucina, la vita, wspaniałe przepisy mojej babci” Larissy Bertonasco. Gdy tylko złapię wolny czas na pewno wypróbuję przepisy. Chwilka dosłownie na pogadanie i już nadszedł obiad w postaci … ruskich pierogów. Nawe nie zdajecie sobie sprawy z tego jakie to pyszne! Bo nawet gdybym dostała tu twaróg to i tak robiłabym tylko dla siebie, bo ksiądz proboszcz akurat za tym smakiem nie przepada. Podczas obiadu poznałam męża Małgosi oraz jej kolegę z polskiej pracy i jego kolegę. Tak to skomplikowanie zabrzmiało, ale tak faktycznie było. Po obiedzie wyruszyliśmy do Spello, małego umbryjskiego miasteczka położonego nieopodal Asyżu.
Ciągle pozostajemy w kręgu Infioraty, gdyż tutaj to dopiero jest coroczne szaleństwo. Niestety byłam dzień po, więc dane było mi tylko zobaczyć fragmenty techniczne, czyli papierowy podkład bądź suszone na następny rok kwiaty.
Tak więc i mi pozostaje na razie sycić się ich stroną internetową http://www.infioratespello.it/index.php
Długo żałować nie idzie, że się nie było widzem tej Infioraty. Samo miasteczko jest cudnie kremowo-różowe, jak jego bardziej słynny sąsiad. A to dzięki bliskości budulca.
Trudno przykładać oko do aparatu i trudno nie robić zdjęć. Ciągle zostawałam ogonie wycieczki, bo tyle cudnych elementów detali. Mam zupełny mętlik w głowie, na czym się skoncentrować? Czy w ogóle się koncentrować? Czy się rozpisać aż po środek nocy? Czy …
Po drugie: Łuki, łuki, łuki… przejścia. Tylu uroczych przejść to ja już dawno nie widziałam. W Pistoi uliczka z kilkoma łukowatymi połączeniami między budynkami jest moją ulubioną, a tutaj takie nagromadzenie, że trudno którąś uliczkę czy zaułek nazwać ulubionym. Całe Spello po prostu jest ulubione!
Po trzecie: Ukwiecenie najwyższego stopnia. Na szczęście efekty konkursu na dekoracje w donicach nie kończą się wraz z niedzielą i mogłam zostać porażona szalenie kolorowym kwieciem.
Po czwarte: Bez końca budzące zainteresowanie okna i drzwi. I wcale nie chodzi o zaciekawienie życiem ludzi ukrytych za nimi. Moje zainteresowanie ograniczało się tylko do formy. Ale czy „tylko”? Może "aż" formy?
Po piąte: Zamiast się o nie opierać to ja się im oprzeć nie mogę.
Po szóste: Dalszy ciąg kolekcji kołatek. Może się ograniczę do kołatek w miastach organizujących Infioratę?
Po siódme: Pozostałości rzymskie
Po ósme: Detale, rytmy, detale, rytmy
Po dziewiąte: Widoki z miasteczka. Łagodne wzgórza, z akcentami ostro przerywających te krągłe linie cyprysów. Nie dziwią „restauracje z widokiem”. Jedna wydała mi się o tyle dziwna, że umieszczona pod krzyżem. No chyba, że połączyć ten krzyż z akurat widocznym z tej strony Asyżem?
Po dziesiąte: Kościół Santa Maria Maggiore z paroma niezwykłymi perłami.
Najważniejszego obiektu nie można fotografować, mimo tego zdziwienie, że akurat tu zobaczę Pintoricchio (bądź Pinturicchiobardzo ostro podziałało na moją pamięć. Trudno zresztą zapomnieć wytworność jego malarstwa, niezwykłą barwność, detal, odtworzenie czasów mu współczesnych. Kto był w Sienie w Duomo mógł podziwiać tą samą ręką poczynione freski w Bibliotece Piccolomini.
Po jedenaste: Już nie wiem, co jeszcze. Ale chyba i tak wystarczy?
Wróciliśmy do domu Małgosi. Chwila nie minęła, gdy przyjechał z parcy jej mąż i po odświeżeniu się zawiózł już tylko nas dwie do małej paese Ripabianca nieopodal Deruty na Sagra della Torta. Co ciekawe nazwa dotyczy nie słodkiego przekładańca zwanego tortem ale czegoś w rodzaju grubego podpłomyka przekrawanego na pół nadziewanego czym się da. Małgosia wybrała np. kiełbasę i … ups! nie pamiętam. Ja zamówiłam z serem i rukolą.
Pyszne! Taka ciepła kanapka! Do tego białe wino, wszystko przy stołach których było kilkadziesiąt. Tuż po naszym przyjeździe miejsce niemal świeciło pustkami, gdy wracaliśmy było już ciemno i a wolne stoły pozostały w mniejszości.
Zachwyca mnie ta cecha u Włochów, która każe im skrzyknąć się w jakąś grupę, np. „Pro loco” (dosł. dla miejsca), i organizować różne festy. Dużo z nich jest związane z jedzeniem a przecież można świętować wszystko, a to czereśnie, grzyby, wino, polentę, trufle, dziczyznę, kasztany, bruschettę. Całość wykonywana jest społecznie a zebrane w ten sposób środki przekazywane są na lokalne potrzeby, np. plac zabaw dla dzieci. A że przy okazji spotka się znajomych, razem pogada i pośmieje? Gdy zbieraliśmy się do wyjścia zobaczyłam księdza proboszcza z Ripabianca. Starszy postawny pan wspierający się wytwornie laską chodził od stołu do stołu i z uśmiechem witał ze swoimi parafianami.
A tutaj, na blogu, jeszcze raz dziękuję mojej gospodyni za miłe przyjęcie.
Tak ,Spello jest cudne!!!A przy okazji polecam Pani do przeczytania nową książkę Ferenca Mate"Wzgórza Toskanii".
OdpowiedzUsuńSpello :))) nie wiedziałam że jesteś tak PIĘKNE !!!
OdpowiedzUsuń------
Fucecchio wypada przy tej umbryjskiej perełce dosyć bladziutko :)hihihi
Pielgrzymka do Spello od dawna jest w moich planach ,w miasteczku zakończył swój żywot mój ulubieniec brat Carlo Caretto .
Zawsze ktoś był ważniejszy , przede wszystkim św. Franciszek ...i inni umbryjscy święci :) ech zasiało tam pięknymi ludźmi w tej cudnej krainie .
i znów chcę bardzoooo do Toskanii , czy to jest możliwe żeby tym razem też się spełniło ???
oczarowaniem....
OdpowiedzUsuńPiękne ! Małgoś, piękne! W Spello nie byłam a to tak blisko Asyżu i nie myślałam, że tak pięknie! Trzeba będzie to nadrobić :)
OdpowiedzUsuńFantastyczna ilość kwiatów!
Ach i jest Asyż - jak ja tęsknię ! :))
Pięknie tam. Dążę na swym balkonie do czegoś podobnego... Szkoda tylko, że przez ostatnie ulewy zupełnie jest on nieużyteczny...
OdpowiedzUsuńAle - kwitnie, kwitnie - wbrew złej pogodzie.
Spello umieszczam na mojej liście miejsc do własnoocznego obejrzenia.
Kinga z Krakowa
z perspektywy prowincjonalnego blokowiska takie Spello to raj na ziemi...
OdpowiedzUsuńhmmm... nie rozumiem tej wypowiedzi o prowincjonalnym blokowisku
OdpowiedzUsuń(to do Dudiego).
Nie wiem, czy raj, ale z pewnością bardzo malownicze miejsce. Myślę, że z perspektywy wielkomiejskiego blokowiska podobnie.
Kinga z Krakowa
raj ! raj !
OdpowiedzUsuńz perspektywy osiedla domków jednorodzinnych powstałych na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych brrr
w trzydziestotysięcznym miasteczku bez wielkiej albo żadnej historii
- raj ! a jakże raj !
Przecudowne miejsce, aż żal że nie zobaczy się go na własne oczy
OdpowiedzUsuń