poniedziałek, 8 czerwca 2009

UROCZYŚCIE, NIEDZIELNIE

Zgodnie z tym, o czym wspomniałam w poprzednim wpisie, w niedzielę w naszej parafii dzieciaki przystąpiły do Sakramentu Bierzmowania. Podglądałam sobie znowu przez okienko.

Coraz bardziej czuję, że to jest moja parafia, więc i mi udzielił się uroczysty nastrój. Twarze w większości znane, o niektórych już bym mogła napisać parę słów. A to Andrea, który jest alergikiem, a to Rosarta – Albanka, a to Giulia, co się zazwyczaj spóźnia a tym razem niemal ostatnia, ale przybyła przed czasem rozpoczęcia Mszy Św., i wzruszająca Aurora chora na Zespół Downa. Oprawę muzyczną zapewnił syn parafianki wraz ze swoją dziewczyną. Klarnet, na którym grał, może nie jest bardzo „liturgicznym” instrumentem, ale jakże pięknie brzmi.

W ramach dekoracji rodzice wraz z pociechami przygotowali kompozycję w łuku tęczowym mającą przedstawiać Ducha Św. i coś w rodzaju antepedium (czyli okrywy ołtarzowej).

Przez część uroczystości konstrukcja szpeciła białymi rzepami. Trochę dziwnie to wyglądało, póki bierzmowani nie zakryli powierzchni obrazem prezentującym dary Ducha Św.

Niestety nie udało mi się upolować momentu układania kompozycji, gdyż nastąpiło to podczas przedstawiania kandydatów biskupowi, co odbyło się w środku liturgii a nie, jak podczas I Komunii, na początku uroczystości.

Za to trafiłam dokładnie w moment bierzmowania i ku własnemu zdziwieniu usłyszałam, że dzieci nie przybrały nowych imion. Szkoda, że tu nie ma takiego zwyczaju. Pamiętam, jak bardzo uważnie dobierałam sobie patronkę (Św. Elżbietę). Powód wybrania mogłabym określić taką frazą: „Nigdy nie jest za późno”. Nie słyszałam wtedy o Św. Ricie, więc te kilkadziesiąt lat, miała jeszcze spokój, dopiero od ośmiu lat usiłuję (zawsze z pozytywnym skutkiem) prosić ją o pośrednictwo.

Po Mszy Św. mieliśmy zaplanowany wyjazdowy spacer. Jeszcze w południe lało niemożebnie, ale i tak z nadzieją patrzyłam na rozjaśniające się niebo. W oczekiwaniu na Krzysztofa dłubałam następne świeczki. Chyba roślinność za oknem naprowadziła mnie na dwie takie oto kompozycje:

Zgodnie z oczekiwaniami niebo przybrało kolor głębokiego błękitu, zapakowaliśmy więc osiem łap do auta i pojechaliśmy do Lukki. Tym razem obydwoma psami zajmował się ich prawowity właściciel a ja spokojnie polowałam z aparatem.

Zawsze parkujemy nieopodal Porta San Donato, tuż za nią kierując swoje kroki w prawo, na Piazza San Michele.

Dopiero na zdjęciu zobaczyłam, że figura biskupa z lewej strony bramy ma ciekawy detal w postaci aniołka (dziecka?) trzymającego makietę Lukki

Wczoraj złamaliśmy schemat wędrówki, skręciliśmy więc w lewo i weszliśmy w jeszcze nieznane sobie uliczki, by w końcu i tak dojść do częściej uczęszczanych miejsc starego miasta. Bardzo miło jest tak snuć się bez mapy i celu, mieć czas na przyglądanie się wieżom wystającym zza domów, czy też interesującym detalom.

Wypatrzeć różne sposoby na poinformowanie gospodarza, że się stoi pod drzwiami.

Zastanawiające są nietypowe okienka. Z jednego umiejscowionego tuż pod normalnym oknem zawzięcie obszczekiwał nas pies. Takie coś przydałoby się Druso, który wprost przepada za podglądaniem świata.


Zaraz potem napadają na nas potwory umiejscowione między piętrami okazałego Palazzo Boccella z XVI wieku.

Wystawom i lampom nie mogłam się oprzeć, każda na swój sposób kusi.

I znowu pełno roślin, tym razem jednak nie stoją w donicach wprost na uliczkach Lukki. Kaskadami spadają z balkonów, skrzynek podokiennych czy też stanowią coś w rodzaju żywej okiennicy. To ostatnie okno spotykam tak ukwiecone już od 5 lat!


A gdy tak już wróciłam wspomnieniami do pierwszej wizyty w Lukce, to sprawdziłam, czy dobrze pamiętam niezwykłą ilość symboli religijnych nad wejściami do domów. Faktycznie zdumiewająca.

W przeciwieństwie do ilości kwiatów i wszelkiej maści „IHS-ów”, zadziwiła nas niewielka ilość przechodniów.

Pomór jakiś? Tak spokojnych uliczek nie widziałam tutaj nawet w deszczu. A przecież to czerwiec i ciepły wieczór, aż proszący się o wizytę w starej Lukce. Czyżby wszyscy gremialnie zasiedli do kolacji? Nawet turyści?

Zgłodnieliśmy. Krzysztof miał ochotę na jakąś sałatę, a za mną chodził makaron z sosem pomidorowym. Co wypatrzyliśmy ciekawe miejsce, to faktycznie było pełno ludzi i nie mieliśmy jak się wcisnąć z czworonogami. A z kolei te „wyszynki” pełne pustych krzeseł nie zachęcały do zatrzymania się. W końcu niefortunnie zasiedliśmy nieopodal kościoła San Salvatore pod kamienną wieżą.

Chyba mieliśmy jakieś zaćmienie umysłów. Głód nie jest dobrym doradcą, nie ostrzegł nas, że menu najpierw pisane w języku angielskim a potem tutejszym, że odpryskujący lakier na paznokciach kelnerki, że turyści przy stolikach nie wróżą nic dobrego. No i dobre nie było. W sałacie niewiele można zepsuć, chyba że się da nieświeże produkty, ale aż tak daleko kucharz nie zaszedł. Krzysztof więc wielce nie narzekał. Za to mój sos z bazylią był dużo gorszy od smacznych i tanich kartonikowych, które zazwyczaj mam w zapasie do uszykowania szybkiego obiadu. Poprosiłam więc o parmezan, co by chociaż nim jakoś podrasować potrawę. Pani kelnerka nie śpieszyła się z jego podaniem, a to sprzątała ze stolików obok, a to szykowała następne nakrycie, w końcu w połowie dania Krzysztof dobitnie dał jej do zrozumienia, że czekam na ser, ja już byłam gotowa zjeść do końca bez dodatku.

Na szczęście to jedyny negatywny element spaceru po Lukce. Opisałam go na ostrzeżenie turystom, by unikali takich miejsc jak ognia.

Na deser przyjrzałam się bliżej dwóm portalom kościoła San Salvatore. Miód na serce! Romańskie fryzy z łatwością wchodzą mi do duszy, rozczulają prostotą formy i fabułą wypowiedzi. No, bo sami popatrzcie!

Plac przed kościołem jest miejscem częstych wizyt mieszkańców przychodzą po wodę ze źródła górskiego, której ujęcie zrobiono w 1822 roku, w postaci takiej oto rzeźby :

Wieczór zaczął wypełniać wszystkie zakamarki, zamontowałam aparat na statywie i bez problemu, że zostanę zadeptana przystawałam, żeby robić zdjęcia.

Czasami gdzieś „zabandziurzyłam” i reszta wycieczki znikała mi z oczu, ale trudno się tutaj zgubić. Zaraz się odnajdywali.

No, chyba że ktoś wejdzie do baru na ulubioną kawę.

Pora nie gra roli, to może być ranek i późny wieczór. Takim to dobrze, mnie pozostaje zapach. I obrazy tego, co naokoło, to i tak wiele.

Wydawać by się mogło, że już nic nowego nie miniemy po drodze a tu w samej bramie Krzysztof wypatrzył następne przedstawienie Chrystusa-Arcykapłana. Ciekawe, że po samej twarzy nie rozpoznałabym o Kogo chodzi. Tylko charakterystyczny układ ukrzyżowanej sylwetki, kielich pod prawą stopą i resztki fresku spodem podpowiedziały jak „czytać” figurę.

Jeszcze rzut oka na oświetlone mury starej Lukki i powrót do domu, jakże niedalekiego, tylko 20 minut jazdy autostradą, czym nieodmiennie bardzo się raduję.


13 komentarzy:

  1. o matko co w tym jest, że pies i właściciel są tacy... podobni!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe ja to taka Giulia:-) Tez zawsze na ostatnia chwilę i jak księdza już "wypuszcza" Co prawda jak biegnę mówię, że beze mnie nie zaczną, bo na ogół chodzę na tą samą godzinę i chyba ksiądz (proboszcz na pewno) już się przyzwyczaili, że wchodzę na styk ;-). A to dlatego, że mieszkam za... blisko:-). LATO W KORNIKU

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj nie dopisałam, fotki z kościoła chciałam pokazać, bo mamy obraz Wszystkich Świętych i ja tez czasami coŚ nowego na nim wypatrzę:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też jestem wierną "fanką" św. Rity.
    Byłam u niej w Casci blisko cztery lata temu i odtąd pamiętamy o sobie... :)
    Zresztą, jakby nie było - to nasza imienniczka, prawda Margherito? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. i znów przekonuję się że Twoimi oczami świat jest piękniejszy ,koniecznie muszę wrócić do Lukki , chyba jakoś po macoszemu ją potraktowałam :(((

    bierzmowanych naliczyłam czterech ?
    tym razem w prezbiterium koczuje kolejka do czytań czy przetrzebiony chórek ?

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie, pięknie , pięknie!:))) Uwielbiam oglądać Twoje zdjęcia pełne detali :)
    A świece robisz cuuudowne!:))
    Sciskam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  7. powiem tylko,ze swiece sa przecudowne.jakim cudem zostaly tak pieknie wykonane,nie pojme.ale sa przesliczne!

    OdpowiedzUsuń
  8. tyle ciekawostek,tylez samo uroku...,ale najbardziej urzekło mnie.......okienko"podglądacz":)super!!!
    ps Twoje swiece sa jedyne i niepowtarzalne!!!!!!!!!i tu wzdycham....

    OdpowiedzUsuń
  9. Luknęłam na Lukkę i mam załzazwione luki w głowie.Cudowne miejsca, piekne swiece,ech!

    OdpowiedzUsuń
  10. Cały sierpień zeszłego roku u Św. Rity spędziłem. Jako spowiednik. Podoba mi się Twój sposób opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  11. Baardzo dziękuję za wieczorne zdjęcia :) Nie mogę się napatrzeć!
    Dla mnie to italoterapia na skołatane serce.

    OdpowiedzUsuń
  12. Super. Byłem w Lucce w środę a więc trzy dni po Pani

    OdpowiedzUsuń
  13. Super. Byłem w Lucce w środę a więc trzy dni po Pani

    OdpowiedzUsuń