A jeden z nich miał kolor żółty. Zaczęło się już od ranka, wstałam około szóstej, by prasować, ale i tak się załapałam z żelazkiem na upał. Gdzieś około 7.30 odezwał się pierwszy dzwonek do drzwi, to Fabio przywiózł kwiaty cukinii. Na zdjęciu, które zrobiłam parę godzin później już lekko przywiędły. Szkoda, bo to przepiękny kwiat ze swoją nieskończoną żółcią. Potem około 10.00 Marisa, która przyszła sprzątać kościół, przyniosła żółte śliwki. I jeszcze po dwóch godzinach pojawiła się sąsiadka z mirabelkami. Żółto, żółto, żółto!
A prasowałam do 13.30! Nogi weszły mi pod sufit.
Z kolei parę dni temu spuchła morda Bogusia. Wyglądał co najmniej niesymetrycznie i zaczynał przypominać półgębkiem tapira.
Pani weterynarz orzekła, że to prawdopodobnie od zębów. Przepisała coś na opuchliznę i antybiotyk, a po ustaniu objawów zaleciła czyszczenie zębów. Krzysztof mówił, że jego Ś.P. Babcia w grobie się przewróci. Na trzeci dzień od wizyty u weterynarza zauważyłam, że Boguś popiskuje i łapą ociera o pysk. Udało mi się zajrzeć mu pod wargę i wypatrzeć jakieś obce ciało. W dwójkę z Krzysztofem dokonaliśmy małego zabiegu i okazało się, że Bogusiowi wlazło nasionko trawy, takie z paprochami co to się haczy i nie chce wyleźć, zrobiło mu sporą dziurę w dziąśle. Na drugi dzień pysk wrócił niemal do normy, więc Babcia może spoczywać spokojnie. Za to pani weterynarz ... szkoda słów.
Z kolei inny dzień był pod znakiem wody. I wcale nie oznacza to ostatnich burz, co to budzą mnie po nocach a za dnia straszą mopsika. Skądinąd ciekawe, że snu mu szkoda na strach, tylko "za jasnego" obszczekuje każdy grzmot. Ale wracając do wody. W końcu Krzysztof zainstalował system nawadniający. Jakaż ulga! Roślinkom też wyraźnie ulżyło i już nie żyją w strachu, że uschną. Co przy tak wytrawnych ogrodnikach jak my mogłoby się im przytrafić. Tak więc dwa razy dziennie dostają porcję wody. Zajmuje się tym zegar przepuszczający wodę oraz wąż z wąsami.
Od dzisiaj system ma taryfę ulgową, bo się ochłodziło i popaduje. Sądząc z prognoz pogody do niedzieli się wypogodzi zupełnie. Nie narzekam, bo muszę ochłonąć w domu po wytężonych dniach i móc czasami zasiąść z gośćmi przy dobrym winie.
Niedziela tym razem bardzo udomowiona, bez wycieczki, ale za to z "przejezdnymi" gośćmi z Polski. Znowu blogowymi. Tym razem ekipa był znaczna w ilości sztuk osiem. Nie było też do końca wiadomo, czy zdołają do nas dotrzeć, więc umówiliśmy się na lody. Nie zrobiłam sama, choć maszynkę mam. Za to podałam do nich własnoręcznie przygotowaną macedonię. Wiem, wiem, prościzna, ale zawsze smaczny to dodatek do lodów, nawet kupnych.
Inny obrazek to właściwie płaskorzeźba. Otóż Krzysztof znowu wypatrzył u pewnego księdza porastające trawą dwa kamienie. Wyglądają na słupki kończące balaski.
Ten ksiądz absolutnie nie był nimi zainteresowany, Krzysztof oczywiście tak. Przy okazji ulżył pojemnikowi na śmieci, bo tam niechybnie miało wylądować chyba z dziesięć różnej wielkości glinianych prostych donic.
czasem warto tak długo pracować by doczekać się cieplutkiego jeszcze posta
OdpowiedzUsuńskrawki :)) bardzo smakowite , finał zwiastuje niestety większą pisarską absencję :((( oby nie , bo ten "duży projekt " mam wrażenie że i tak już za dużo pochłania czasu :) ??? :))))
pomysł z ustawieniem się z chlebem i solą u bramek autostrady przezabawny , cudownie archaiczny i taki polski , warto byłoby wcielić go w życie hihihi
A co do Bogusia to pomyślałam że nasionko wypuściło korzenie i zaczęło się rozrastać , wniosek z tego że pani weterynarz ma rację , zęby trzeba czyścić :)
a może by tak jeszcze tę wannę w szlaczek ziołowy jakiś, skoro można ją pomalować?
OdpowiedzUsuńZa to po projekcie będzie luzik! I satysfakcja wielka. Trzymam mocno kciuki.
Kinga z Krakowa
Pozdrawiam serdecznie, miło było znów przenieść się tam, gdzie serce tęskni.
OdpowiedzUsuń