piątek, 19 czerwca 2009

I JESZCZE JEDEN RAZ

Tym razem obiecane impresje z Fucecchio jako miejscowości.
Pierwszy raz byłam tu parę lat temu w ramach pewnej ciekawej wystawy. Jeździło się po małych miasteczkach powiatu florenckiego i miało możliwość porównać ich lokalny eksponat muzealny ze słynnym odpowiednikiem z Florencji. Można więc było obejrzeć jak się ma wczesny Lippi do późnego, czy też jak się ma „Zwiastowanie” Botticiniego do Botticellego. Nie zapamiętałam wtedy dobrze miasteczka, jedynie fakt, że nie znając lokalizacji muzeum zatrzymaliśmy się nieopodal Św. Krzysztofa namalowanego na ścianie budynku. I trafiliśmy na muzeum.
Ucieszyłam się więc, gdy ponownie zobaczyłam ten fresk. Tak od razu swojsko się zrobiło. Okazało się, że budynek ze Św. Krzysztofem jest zaraz nieopodal kościoła, spod którego ruszała procesja. Elewacja nie zachęcała do zwiedzania a dochodzące z wewnątrz dźwięki z kolei wstrzymywały przed zobaczeniem wystroju świątyni.

Oglądnąwszy kwietne dywany postanowiłam „fotograficznie” poczekać na samą procesję. Zaczęłam się rozglądać po uliczkach, detalach. Ze wzgórza starego miasta nie zobaczymy porywającej panoramy. To nowoczesna byle jaka przestrzeń urbanistyczna.
Coś znalazłam, ale wielu achów i ochów, które powinny wypełnić następny post, tu nie znajdziecie.

Stara część miasta mało zadbana, naturalnie podniszczona i z lekka śmierdząca charakterystycznymi dla upałów wyziewami z kanalizacji. Czasami wrażenia zapachowe łagodziło wiszące pranie, mniej lub bardziej typowe.
Fragment domu wyrwanego ruinom też przyzywał wonią – szykowanego obiadu.
Chyba z powodu niewielu ciekawych obiektów moją uwagę przykuły kołatki. Już od dawna zamierzałam uzbierać jakąś zdjęciową ich kolekcję. I proszę! Nawet takie sobie zwyczajne Fucecchio było w stanie zaspokoić moje pragnienia. Niesamowite bogactwo kształtów. Niektóre kołatki niestety zamalowane, innym czas uchwyt urwał.
A to mój numer jeden:
Siedziba Urzędu Miejskiego, rozpoznawalna z daleka po uflagowieniu, najpierw zwróciła moją uwagę także kołatkami.
Zastanawiałam się tylko, kto puka do drzwi wejściowych urzędu? I jak już się trochę odrealniłam wyobraziwszy sobie petenta używającego tych kołatek spostrzegłam pewne zdobienia okien. Czyżby urzędnicy?
Bez względu na to czy znalazłam turystyczne ukojenie, uradowana wróciłam do domu wyjąc pod drodze wraz ze Stingiem „Fields of Gold”. To znaczy Sting śpiewał a ja cieszyłam się, że tu żyję.

4 komentarze:

  1. Przecudne kołatki, zwłaszcza ta egipska, nie z tej bajki w ogóle :)

    Podziwiam w Tobie niesamowitą umiejętność dostrzegania piękna w najmniejszych jej przejawach!

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę jaką wycieczkę sobie zrobiłam w tę mokrą i parną polską noc :)) i niezmiennie doceniam i sposób patrzenia i sposób bycia autorki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! Też mam bogatą kolekcję toskańskich kołatek :))))

    OdpowiedzUsuń