Właściwie to źle, że napisałam "z niezrozumiałych powodów". Otóż częściowo jestem w stanie pojąć motywy urządzenia odpustu akurat w taki dzień. Matka Boża cieszy się tu nadzwyczajną estymą. Jednak co "mamma" to "mamma". To nawet widać w z pozoru błahym aspekcie jak świeczki wotywne. Na co dzień stojaki do ich zapalania stoją przed bocznymi ołtarzami, jednym z Jezusem, drugim z Maryją. Nie muszę pisać, komu się zapala więcej świeczek?
Ale wróćmy do festy. W sobotę pewna rodzina ustroiła świątynię kwiatami.
Co by nie gadać i nie wynajdywać niedoskonałości na pierwszy plan przebija się, że pomysł Krzysztofa na proszenie konkretnych rodzin o ozdobienie kościoła sprawdził się w stu procentach. Warto nawet było przeżyć obrażoną panią, która miała monopol na kwiaty. Ona już tu się w ogóle nie pojawia, a parafianie z chęcią czynnie uczestniczą w przygotowaniach do wszelkich świąt. Takich głównych punktów mamy trzy: Wielkanoc, Festa della Madonna oraz Boże Narodzenie. Poprawny odpust - San Pantaleo, w wakacje - chyba będzie w mojej gestii. Obecnie mamy chętnych już do Bożego Narodzenia 2010 roku.
Miło patrzeć na takie zaangażowanie.
A w niedzielę rano szybko szłam do okna, by zobaczyć jak Bóg nam pobłogosławił pięknym, ciepłym i słonecznym dniem. W ogrodzie rozstawiano sprzęt do smażenia pączków i neci. Potwierdzają się moje obserwacje, że tubylcy podskórnie zapewne czując własne braki logistyczne, zabierają się za szykowanie na wiele godzin "przed". Bo wydaje się, że to nic takiego ustawić parę kuchenek w ogrodzie, przygotować sprzęt. Potem w okolicach obiadu przywieziono surowe ciasto uformowane na pączki i tutaj sobie rosło - do czasu :)
Na parkingu rozstawił się prawdziwy kram odpustowy.
A czas już najwyższy skupić się na liturgii.
Przybyli zaproszeni księża, co ludzie tutaj bardzo lubią, bo podkreśla to uroczysty charakter dnia.
Rzadki widok stojący ludzie podczas Mszy św. Jedynie chyba w Wielką Sobotę i na Pasterce jest ich więcej. ponieważ Msza św. jest poletkiem Krzysztofa, wszystko poszło jak należy. Poszło zresztą aż na koniec parafii, z procesją :)
Niestety poproszona o obecność policja nie pojawiła się, więc czasami procesja zwężała się by minąć samochód. Oczywiście kierowcy nie pchali się, wyłączali silniki i grzecznie czekali aż przejdziemy. Jeden jakiś raptus się zdarzył, co chciał nas wyprzedzić, ale zblokowały go czekające auta skierowane na przeciw. A poza tym sami ludzie z procesji wyrazistymi gestami wybili mi to z głowy. Ale wszak autostradą nie szliśmy.
Choć i ta ciekawie wplotła się w procesję. Szliśmy wiaduktem nad nią i kierowcy przejeżdżający pod spodem na widok ludzi niosących figurę trąbili na wiwat.
Oprócz tego momentu trąbieniem zajmowała się orkiestra dęta. Tak więc na przemian dźwięki modlitw i orkiestry rozchodziły się pomiędzy udekorowanymi domami parafii. Na krótkie modlitwy zatrzymaliśmy się tam, gdzie akurat jest dosyć duże zagęszczenie mieszkańców. Przynajmniej panowie dźwigający okrutnie ciężką figurę mogli odpocząć.
Uroczystości religijne zakończyły się błogosławieństwem i podziękowaniami za pomoc w przygotowaniu święta.
I zaczęła się ta smaczniejsza cześć festy
Każdy chętny mógł zakupić pyszne ciepłe bomboloni oraz neci, coś w rodzaju naleśników, lecz z mąki kasztanowej. Smak tutejszych pączków już znałam, ale byłam ciekawa tych neci. Podawano je z ricottą albo z nutellą. Ja się akurat załapałam na nutellę, więc nie mogły nie smakować, ale jestem przekonana, że i z innymi nadzieniami są pyszne. Oczywiście musiałam przyjrzeć się dokładniej ich produkcji. Otóż ciasto było dużo gęstsze od naleśnikowego. Kładziono niewielką ilość ciasta na blachę wysmarowaną tłuszczem i taką samą grubą blachą dociskano rozpłaszczając do pożądanej grubości.
Przy okazji ciekawostka - wcześniej zakupioną mąkę kasztanową kazano nam przechowywać w zamrażarce.
Orkiestra na placu przygrywała świeckie już melodie.
A ludzie z pasją zdawali się na los biorąc udział w loterii.
I chciałoby się tak mile zakończyć opis dnia, lecz zaległa na nim plama - tłusta plama. Nie wiedzieć kto, wylał zużyty olej, pozostały po smażeniu pączków wprost na ziemię w ogrodzie. Zgroza taka bezmyślność. Roślinom to wielce żadnym nie zaszkodziło, bo jeszcze wszak ogród ciągle w fazach przygotowawczych. Ale w ogóle sam taki odruch spowodował u Krzysztofa i u mnie ostry przebieg myślowy, gdzie w następnym roku (gdy mam nadzieję teren będzie do końca zagospodarowany) mają być smażone pączki. Tymczasem chwyciłam za łopatę i co się dało zgarnęłam do wywiezienia a resztę olbrzymiej plamy zasypałam z cichą nadzieją, że Druso odpuści sobie wyjadanie resztek oleju z ziemi. Choć może nie powinnam się tym martwić, jeśli jego przysmakiem jest zużyty papier ścierny i parafina?
A żeby się zrobiło weselej, to wczorajsza niedziela faktycznie była błogosławieństwem. Dzisiaj od rana pada!
Alez jedzonko! CHętnie spróbowałabym tych naleśników z mąki kasztanowej zwłaszcza,ze nie wiem nawet jak smakują jadalne kasztany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło z deszczowego Gdańska:**
no w Gdańsku paskudnie :( aż 8 stopni
OdpowiedzUsuńa ja już wyjadłam wszystkie toskańskie ciastka i ze łzami w oczach ślinię się do fantastycznie apetycznych festowych pączków
U nas tak lało od rana, że jadąc do Poznania miałam uczucie, że jestem na planie jakiegoś katastroficznego filmu. W oddali miasto w takich chmurach i ciemnościach, że tylko wypatrywałam ludzi uciekających z miasta przed jakąś katastrofą, a ja akurat pchałam się do...
OdpowiedzUsuńHm, pączki wyglądają smakowicie.
K
Lubie te wloskie swieta, przypomina mi to moje dziecinstwo i odpusty przy kosciolach, ktorych tu juz prawie sie nie robi.
OdpowiedzUsuńFajne zdjecia i opis :)
Pozdrawiam tym razem z deszczowej Gdyni!
Jestem pełna podziwu dla parafian, którzy tak czynnie biorą udział w przygotowaniach do uroczystości, jak i w samych uroczystościach. Pamiętam kiedy parę lat temu moja córka przystępowała do I Komunii Św. jaki w naszej parafii był problem, nie było komu posprzątać kościoła i go wystroić. Dzisiaj problem rozwiązywany jest w ten sposób, że za sprzątanie i dekoracje się płaci i wynajmuje odpowiednie osoby.
OdpowiedzUsuńLudzie nie mają na nic czasu ale głównie chyba ochoty...
To zależy od ludzi. U nas od kilku lat jest tzw. Parafiada. Wtedy każdy dokłada swoja cegiełkę, albo pomagając w jej urządzeniu, albo biorąc w niej udział. Najpierw zbierane są fanty, które pochodzą od różnych darczyńców, a w dniu parafiady kupujemy losy i za symboliczne 3 zł mamy szanse coś wygrać, a dochód idzie na jakiś cel. My od kilku lat grodzimy sobie cmentarz, na którym leżą nasi bliscy, a pewnego dnia pewnie i my sami... Panie pieką ciasta, gotuje się różne frykasy, tak, że w te niedzielę nikt nie gotuje obiadu, a idziemy na wyżer na parafiadę :-). Muzyka tez jest!
OdpowiedzUsuńFajnie wtedy zobaczyć ludzi np. przy garach z bigosem, którzy na co dzień widywani są w innych rolach:-).