środa, 19 maja 2010

CHE BELLO! Ale piękne!

Pod takim tytułem można opisać każdą wyprawę z Włochami. Najczęściej zachwycają się wszystkim, bez względu na obiekt zachwytu. Tym razem te słowa ciągle słyszałam podczas niedzielnego wyjazdu do Sanktuarium della Madonna delle Grazie (Matki Bożej Łaskawej, patronki Toskanii) w Montenero nieopodal Livorno. To niedaleko od nas, tylko godzina jazdy autobusem, Msza św. w Sanktuarium zamówiona była na 17.00, a że wyjechaliśmy o 14.00, więc na chwilę zatrzymaliśmy się nad morzem. Przyznam się, że liczyłam na kiedyś zobaczoną promenadę pod Livorno, a kierowca wywiózł nas nad niezbyt zachwycający fragment wybrzeża. Wysoki brzeg a w dole kamieniste, nie do pospacerowania, jeno do zagapienia się w horyzont.
No to chwilę się pogapiłam, a potem zaczęłam patrzeć pod nogi i zachwyciłam się kamieniami i rysunkami na nich.
Jeszcze rzut oka na rośliny niewydmowe, no bo o wydmy było tam nad wyraz trudno, wręcz niemożliwie.

I jedziemy, wspinamy się, pokonujemy zakręty, a raczej kierowca, ciągle trąbiąc, by jadące z naprzeciwka auta nie były zbyt mocno zaskoczone czołowym widokiem autobusu. Pniemy się pośród gęstego mieszanego lasu, nie darmo nazwali tę górę Czarną, pewnie niewiele słońca dociera do podszycia. Zatrzymujemy się kawałek przed osadą Montenero, na dużym parkingu - dalej autobus nie pojedzie - przez co czeka nas krótki sapcer. Nie obejrzałam całego miasteczka, ale zawsze coś się znajdzie dla oka, więc czemu by i nie tu?

  

Jedynie w dole straszyło Livorno. Z daleka jeszcze bardziej odstręczało od bliższego spotkania.
Ostatnio dowiedziałam się pewnej ciekawostki o tym obrzydliwym mieście portowym. Otóż Livorno jest miejscem powstania włoskiej partii komunistycznej i wiele jego dzielnic ma nazwy związane z państwami o tym samym, ulubionym przez mieszkańców miasta, ustroju politycznym. Jest tam więc dzielnica Szanghaj, Korea itp. Brr!
To ja już wolę barok. A wszak nie jest to mój ulubiony styl. Zastanawiałam się nawet, czy może być coś, co zachwyca bezapelacyjnie w baroku. Pierwsza myśl to kunszt wykonania, forma może niekoniecznie. Ale wszystko oczywiście zależy od kontekstu. Barokową Farę Poznańską bardzo lubiłam odwiedzać i nawiedzać. A tu jakoś się nie odnalazłam. Choć takie lampy, czemu nie?
Tylko obraz, dla którego zbudowano sanktuarium, jest absolutnie zachwycający, budzący wręcz chęć posiadania.

I właśnie ten obraz pojawia się w legendzie o powstaniu sanktuarium. Pewien pasterz z powykręcanymi kończynami znalazł w 1345 roku cudowny wizerunek. Gdy za namową wewnętrznego głosu wniósł go na górę, został uzdrowiony. Przy czym obraz był na ciężkim, ogromnym kamieniu.
Tyle legenda. Faktycznie ten piękny obraz powstał dzięki pizańskiemu artyście Iacopo di Michele zwanym Gera, działającemu w drugiej połowie XIV wieku. Obraz przeszedł burzliwe dzieje, ale w końcu jego fama zaczęła się rozszerzać, dzięki osobom, które zaznały łask. I właśnie te osoby poruszyły mnie przejmująco. Dostarczyły niezwykłych wzruszeń, ale pokazały też kawałek świata, który odszedł. Kocham stare budynki, bo wydaje mi się, że prawie czuję ich poprzednich mieszkańców, mam wrażenie, że ściany emanują ich emocjami, rozterkami, szczęściem. Domy sprzed wieków promieniują wręcz historią. Dlatego stanęłam dosłownie jak wryta na widok przedziwnych wotów, nigdy i nigdzie takich nie spotkałam. Całe ściany pokryte są obrazami z takich chwil życia, z których tylko cudem ... No właśnie, absolutnie nie obchodziło mnie, czy faktycznie zaistniała tam niewyjaśnialna okoliczność nagłego ozdrowienia, uratowania od niechybnej śmierci podczas upadku z trzeciego piętra, wybawienia z rąk oprychów. Poruszyła mnie forma połączona z treścią. Swoista sztuka naiwna, choć i zdrzały się bardzo sprawnie namalowane wota, koślawa perspektywa, pieczołowiecie oddane szzcegóły, pismo tamtych osób, a nawet ubrania niczym kolaż włączone w kompozycję. Nie poruszają tak intensywnie ubrania panien młodych czy dzieci pierwszokomunijnych, a nawet kotyliony informujące o urodzeniu się dziecka, jak każą się zatrzymać przed sobą: koszula z nabojem, podkoszulek z dziurą po rogu byka, no i ubiór kobiety, ktorej udało się zbiec z haremu. Swoiste świadectwa wiary w opiekę Matki Bożej Łaskawej z Montenero, świadkowie swoich czasów pieczołowicie odtwarzający przed naszymi oczami fragment ulicy, domu, ubiorów, pojazdów, zachowań ludzkich. Trudno zobaczyć wszystkie obrazki-wota. W innym miejscu zgromadzono koronki, jedyna forma współczesna misternie dziękująca za doznane łaski. Z biegiem czasu malowanych podziekowań było coraz mniej, pojawiły się zdjęcia, już tylko w antyramach. Te jakoś mniej zatrzymują, choć także opowiadają ludzkie historie. Wiele ścian wypełniają formy charakterystyczne dla wotów, ale pojawiają się też takie przedmioty, jak fragmenty umundurowania, broń, elementy sprzętów związanych z morzem.
Chodzę i myślę o historiach tu uwiecznionych, o ogromie nieszczęścia, z którego człowiek się wydźwignął.

Przechodzę koło zakrystii, gdzie Krzysztof przygotowuje się do odprawienia Mszy św. i trafiam na jeszcze jeden bardzo ciekawy zbiór. Z racji patronatu nad całym województwem w korytarzu za prezbiterium umieszczono herby toskańskich gmin. Przebogate i różnorodne formy.
Oglądając te cudeńka, czy to cermaiczne, czy alabastrowe, czy z kamienia, czy mozaikowe, czy malowane, pomyślałam, że oto przede mną nazwy miejsc, do których chciałabym się wybrać, swoista lista wycieczkowa.
Tak, jak wspomniałam, Krzysztof odprawił o 17.00 Mszę św. nie tylko dla naszej grupy pielgrzymkowej, ale dla wszystkich przybyłych do tego miejsca. Dawno nie mówił do takich tłumów.

Kontrast z pobożnością przybyłych stanowili zakonnicy pochodzący z Indii. I nie chodzi mi o brak pobożności tych ostatnich, lecz o sam fakt ich obecności w tym miejscu. Widać pobożność Toskańczyków już za mała, brakuje własnego "zaplecza" i ratują się obcymi nacjami. Pomyślcie o tym, jak byście się czuli nie spotykając polskich mnichów w najsłynniejszych sanktuariach Polski, np. w Częstochowie? Po paru latach mieszkania tutaj wiem, że każdy obcokrajowiec to swoisty erzac, nie jest w stanie zrozumieć do końca mentalności danego kraju, popełnia pomyłki z tego faktu wynikające, może w dobrej wierze i nieświadomie ulec komuś, kto wręcz rozwala tradycję, zakorzenienie danej społeczności. Sama widziałam i widzę, z czym boryka się Krzysztof.
Ale nie zakończę tak smutno, bo po liturgii organizator pielgrzymki właśnie we włoskim stylu zorganizował wspólny posiłek. Niby zwykłe salami, prosciutto i niesolony chleb, wino, ale jakże razem pyszne, zjedzone w wesołym towarzystwie na plastykowych talerzach.

Teraz mogliśmy wracać do domu, sami zaznając małego cudu pogodowego. Jadąc w tę i z powrotem przebijaliśmy się przez ulewy a nawet grad. Raz widoczność spadła do niemal zerowej. Jednak cały czas od wyjścia i wejścia do autobusu mógł się obdyć bez parasola, który stanowił tylko zbędny balast. Od tego dnia się zaczęło rozpogadzać, może nie ma jeszcze czystego błękitu nad głowami, ale turyści mogą odetchnąć i schować najcieplejsze ubrania.
A może jeszcze parę migawek z niedzielnej pielgrzymki?
Otóż jedną ze ścian placu przed sanktuarium tworzą nisze z pochówkami oraz tablicami pamiątkowymi, z których jedna okazała się bardzo szczególna.
Otóż nie miałam pojęcia, że w Livorno urodził się malarz Amadeo Modigliani - autor portretów, które bardzo lubię. Pochowano go oczywiście w Paryżu na cmentarzu Père-Lachaise, ale właśnie w Montenero ze względu na miejsce jego narodzin, wmurowano tablicę epitafijną.

I jeszcze maluśki obrazeczek. W loggi sanktuarium są też epitafia.


Gdy tak sobie je oglądałam usłyszałam dźwięki przedziwnie niepasujące do miejsca nakładające się na dolatujące z wnętrza Ave Maria. Ich źródłem było małe radyjko leżąco koło pewnego pana, który słuchał w ten sposób jakiejś relacji sportowej.

No każdy radzi sobie, jak może.

4 komentarze:

  1. Obraz Madonny starałam się obejrzeć w powiększeniu. Piękny, wzruszający. Miasto to omijałam, bo zawsze w przewodnikach piszą o kolebce komunistów. A może warto wstąpić. Zawsze zastanawiają mnie takie 'znaki' jakie towarzyszyły Wam w drodze powrotnej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekna relacja z tej wyprawy! Oj jak milo Cie Malgos czytac... miod na moje serce te Twoje opowiesci, zdjecia zamieszczasz i wspaniale opisujesz!!!
    Dziekuje i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dwa pierwsze zdjecia wydaja sie tak malo toskanskie czy nawet wloskie, ze nigdy bym chyba nie zgadla ze wlasnie tam byly zrobione!

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne zdjęcia i opowieści:))
    A ja tęsknię za smakiem toskańskiego chleba bez soli:))

    Pozdrawiam Małgosiu:)

    OdpowiedzUsuń