W końcu! W bólach i powoli wypełza zza chmur. Od poniedziałku parasole poszły w odstawkę. Nie żeby upalnie się zrobiło, ale jest nad wyraz przyjemnie. Wieczorami w tym co ma być ogrodem świetliki odstawiają harce dodając magii i tak tej cudownej krainie. Mogłabym tak stać i się na nie gapić równie długo jak na gwiazdy, niestety najczęściej jestem już tak bardzo zmęczona, że rzucam szybką obietnicę odwiedzin i zmykam do łóżka. Zmęczenie wynika z prac nad świecami, ale były też i inne jego przyczyny.
W poniedziałek była to Florencja.
Miałam dwa skrajnie ambitne plany: wzbogacić swoją garderobę oraz zwiedzić wystawę surrealistów. Pierwszy plan, mimo pełni zaangażowania, spalił na panewce, no nic nie weszło w oko ani na mnie i nie zachęciło portfela do bycia bardziej otwartym.
Za to drugi plan zrealizowałam z wielką satysfakcją.
Za to drugi plan zrealizowałam z wielką satysfakcją.
Stowarzyszenie Przyjaciół Uffizi zroganizowało visita guidata, czyli oprowadzanie po wystawie. Niestety Krzysztof miał do odprawienia pogrzeb, zostałam więc rzucona w przepastne przestrzenie malarstwa metafizycznego i surrealizmu języka włoskiego.
No nie byo tak źle. Na szczęście nie ja się musiałam odzywać, tylko pani odpowiedzialna za powstanie wystawy "Spojrzenie na niewidoczne". A bierne słuchanie wychodzi mi znacznie lepiej niż aktywne paplanie językiem.
Wystawy w Palazzo Strozzi nie są objęte kartą Przyjaciół, jednak cena biletu została znacznie zredukowana. Ja i tak miałam zamiar udać się na nią, ale jeśli mam wybierać między samodzielnym zwiedzaniem a takim ze specjalistą, to wybieram to drugie. Chętnych na tę formę było więcej osób. Tym razem w grupie nie było chyba żadnego obcokrajowca, oprócz mnie. Przypomnę, że gdy zwiedzaliśmy Korytarz Vasariego, Krzysztof na początku obawiał się, że zwiedzanie będzie w języku angielskim. Tym razem byłam najmłodszą wśród nobliwie wyglądających Toskańczyków, głównie mieszkańców Florencji. Jedna z pań nawet mi się żaliła, że wzięła taksówkę, a ta ją obwiozła bardzo okrężną drogą, gdyż nowe władze miasta bardzo zredukowały ruch w pobliżu Duomo, obawiała się więc, że nie zdąży na czas.
Mimo, że nie jestem wielką fascynatką surrealizmu, ciągnęło mnie jak magnes jedno nazwisko: Magritte. Mam słabość do jego meloników, do zabawy przestrzenią, przedziwnych skojarzeń i proporcji. Na wystawie było niewiele obrazów jego autorstwa, ale przynajmniej w końcu głębiej zapoznałam się z prekursorem surrealizmu - Chirico - i przyznam, że zauroczyłam wyraźnie śródziemnomorskim światłem jego dzieł. Poznałam wiele interesujących faktów o malarzu, usłyszałam jak interpretować jego obrazy. Arcyciekawe były anegdotki związane z samymi pracami nad wystawą oraz te o artystach. Jestem pełna podziwu wobec profesjonalizmu twórców wystawy. Często, żeby być pewnymi atrybucji dzieła szperali po archiwach, przeglądali zachowane zdjęcia z pracowni. Problemy się komplikowały np. przez to, że Chirico miał zwyczaj odwoływać lub na nowo potwierdzać atrybucję swych dzieł. A z kolei Max Ernst wykonywał kopie swojego kolegi lub wręcz malował czy rysował w jego stylu i o tym, że np. rysunek jest jego autorstwa zadecydowała fotografia z pracowni malarza, na której widać było leżący na stole dowód.
Sama wystawa, kolejna widziana przeze mnie w Palazzo Strozzi, wspaniale zrealizowana, z podziałem ideowym sal, z przemyślanym doborem barwnym wyposażenia, z aktrakcjami dla rodzin z dziećmi.
Na początku otrzymaliśmy małą książeczkę zwaną paszportem po wystawie, która nie jest jedynie broszurką, lecz odwołuje się także do miejsc we Florencji związanych w jakiś sposób z ekspozycją. Ponoć to stały motyw wystaw swoiste połączenie ze stolicą Toskanii. Tym razem były to miejsca ulubione przez Chirico, który, wśród wielu miejsc zamieszkania, miał też i florencki epizod.Nie będę po niej oprowadzać, nie śmiem po takim wzorze, jakiego doświadczyłam. Pani przewodnik niemal omówiła obraz po obrazie, rysunek po rysunku, co zajęło jej bite dwie godziny. Przyznam, że kręgosłup i nogi wołały już o litość. Sama wystawa wirtualnie do zwiedzenia tutaj.
A oto miejsce akcji:
I jeszcze na deser, dla mnie zawsze słodkie jest szwendanie się po Florencji, więc zapraszam do krótkiego spaceru, takiej zupełnie bez klucza obserwacji miasta.
A na koniec zobaczcie, kogo spotkałam tego dnia. Jakiś dziwny to był pies, chodził bez smyczy, nie uciekał, a gdy się ciut oddalił to na zawołanie swojej pani od razu wracał. Wiadomo - to nie Druso.
Wracam do przygotowań przedwyjazdowych. Postaram się zrobić coś, byście nie czuli się tutaj tacy opuszczeni przez pięć dni. Może mi się uda :) A świece pokażę po powrocie, żeby nie zepsuć niespodzianki tym, którzy je zamówili, lub których nimi obdaruję.
I tak zupełnie przy okazji: czy ktoś mógłby przyjechać i pomóc mi się spakować?
To nie Druso? A to ciekawostka, prawie taki sam...
OdpowiedzUsuńchetnie bym Ci pomogla ale troszke zajeta jestem :)
Ale zycze przyjemnego pobytu w Polsce i wielu wspanialych wrazen :)
No, ja się zgłaszam! :))) Przy okazji obejrzę sobie wystawę w Pałacu Strozzich, o której wiedziałam, że jest już w marcu - i nie poszłam, bo uznałam, że mam za mało czasu. A teraz sobie pluję w brodę.
OdpowiedzUsuńMałgoś, dasz radę.
Kinga z Krakowa
Małgosiu zyczę Ci przyjemnego pobytu w Polsce! :))
OdpowiedzUsuńKochana a ja dziś w książce Twojej znalazłam fragment o mnie i o moim blogu:) Raju,jak sie ucieszyłam, zaraz przeczytałam rodzince!
No jak mi się miło zrobilo! Bardzo:)
Dziękuję Kochana:***
Rowniez zycze Ci Malgosiu udanego pobytu w Polsce! Sukcesow na spotkaniach autorskich i udanej podrozy!!!!
OdpowiedzUsuńI wracaj do nas na blog szybciutko bo juz tesknimy ;))