piątek, 2 lipca 2010

ZAMIAST WŁASNEJ IMPREZY NOWOROCZNEJ

Skoro przegapiłam, to przegapiłam, ale propozycji świętowania nie sposób odrzucić. Tylko, że nie chodzi o mój Nowy Rok Toskański.
Zanim to nastąpiło, środa wypełniła się przeróżnymi treściami i ucztami wszelkiej maści.
Ranek zaczęliśmy nowymi nasadzeniami w ogrodzie. Daleka droga przed nami.
Obiad to małe niewinne preludium skromnej bruschetty. Czemu skromnej? Bo nie da rady za dużo zjeść jednego dnia, więc jeśli obiad cienki to...
Około 12.30 wyruszyliśmy w kierunku Montaione położonego wśród cudownych wzgórz, które znacznie zagrażają każdemu uczestnikowi ruchu, gdyż kierowca zamiast prowadzić także z zachwytem rozgląda się po okolicy.

Bardzo lubię snuć się po opustoszałych miasteczkach - senne bary, pozamykane okna, cichutkie kwiaty w doniczkach - wszystko dla tych maniaków, co podczas sjesty w 30 stopniowym upale opuszczają dom.

Montaione do najczęściej odwiedzanych w Toskanii nie należy, ale urok ma wielki, nawet bez powalających na kolana zabytków. Pierwsze wzmianki o nim sięgają w dokumentach "tylko" XIII wieku, choć oczywiście terytorium upstrzone jest nawet wspomnieniami po Etruskach i Rzymianach. Do XVIII wieku słynęło z produkcji szkła.
Bardzo zadbane, czyściutkie, z rytmami lamp, budynków, okien i czego tylko się zamarzy, tylko spacerować, tylko oddychać..

Krzysztof stwierdził, że jednak bez kawy nie uciągnie.

Więc zakłóciliśmy spokój starszego schorowanego barmana. Z wyrzutem sumienia zamówiłam sobie lody i z pewną obawą patrzyłam, czy pan da radę nałożyć słodkie pyszności do kubeczka, obawa nie dotyczyła mojego zamówienia, tylko stanu sprzedającego. Tak sobie pomyślałam, że pewnie pomaga dzieciom prowadzącym ten bar i gdy jest w nim niewielki ruch, staje za ladą.
Pusty plac czekał na jakąś wieczorną imprezę, nawet tuż pod kościołem San Regolo stały kramy.
To chyba największy plac w Montaione, więc jakoś trzeba pomieścić świętowanie świeckie z duchowym.
Fasada świątyni zdumiewa przedziwnymi pilastrami, olbrzymimi, zbyt dominującymi w kompozycji. Może architekt chciał jakoś zrównoważyć przysadzistość bryły mocno obciążonej dzwonnicą. Ale żeby zaraz tak?
Weszliśmy do środka, o dziwo podczas sjesty.
Bardzo przeciętne wnętrze, więc powolutku szukam, co mi się w nim podoba.

Zachwyciłam się obrazem datowanym na koniec XIII wieku, a po powrocie do domu doczytałam, że to fotokopia oryginalnych rozmiarów.

Nie przyjrzałam się "dziełu", gdyż myślałam, że ze względu na czujny alarm zalecano, by nie zbliżać się zbytnio do obrazu. Podejrzewam, że bardziej chodzi o to, by nie spostrzec, że to nawet nie malarska kopia umieszczona w bocznym ołtarzu zajęła miejsce zbyt drogocennego oryginału, nie wiem gdzie się znajdującego. Wypisz wymaluj podobna rzecz ma się z obrazem, który już prawie prawie skopiowałam. Z takim formatem pewnie by mi tak szybko nie poszło.
Za to krucyfiks z prezbiterium fotokopią nie był, no chyba że hologramem bardzo dobrej jakości pozwalającej na totalne zauroczenie.


Nieporadny, bezbronny w formie - "mój ci on". Taki frasobliwy.
Zupełnie niezamierzenie, pewnie przez zapomnienie, chęć zaopiekowania się nią, wywołała we mnie figurka Maryi, przycupnęła obok bazy kolumny jednego z bocznych ołtarzy.





Zaraz przypomina się tytuł piosenki "Zaopiekuj się mną". Tylko tytuł, lub co najwyżej refren, oczywiście.
Natomiast w bocznej kaplicy figura Matki Bożej Bolesnej już takiego rozrzewnienia nie budzi. Wyrazista, niemal mroczna, mogłaby być patronką subkultury gotyku.

W tejże samej kaplicy wystawiono odnowione schody o ciekawym zastosowaniu, obecnie nieczytelnym, bo stoją pod ścianą. A pierwotnie to były schodki ustawione z tyłu ołtarza. Pomyśleć, misterna praca ciesielska a służyła li tylko wchodzeniu, nie jej podziwianiu.

Wychodzimy na zewnątrz. Na jednej ulicy kilka punktów usługowych zamówiło podobne szyldy, co nadało ciekawego, jednorodnego wyglądu temu fragmentowi ulicy, taka ulica z zawijasem.

Emblematy, tabliczki, herby, smaki i smaczki, tego nawet i tu nie zabrakło.

Wyjątkowo musieliśmy zwracać uwagę na zegarek, bo byliśmy umówieni na 18.00 nieopodal Pogibbonsi, a po drodze chcieliśmy jeszcze koniecznie zobaczyć jedno miejsce. Spacer po Montaione uznaliśmy więc za zakończony i udaliśmy się do ...
O tym będzie osobny wpis, nie wiem czy jutro, bo to dużo do pisania.
Przejadę więc teraz koło San Gimignano do ostatniego punktu programu tego niezwykłego dnia.

To był główny powód ruszenia się z domu. Urodziny przemiłej Ewy akurat odpoczywającej w Toskanii. Znamy się już od roku, Ewa pomagała mi przy redakcji pierwszej książki, serdecznie gościła Krzysztofa, Druso i mnie w Polsce. Wyprawa przede wszystkim o charakterze towarzyskim, ale przyznam się, że cieszyłam się, że zobaczę następne miejsce noclegowe, bo słabo jestem rozeznana w tym zakresie tematycznym, a pisują do mnie ludzie poszukujący rożnych miejsc noclegowych.
Faktycznie "La Moraia" jest miejscem godnym polecenia, bo przy przeliczeniu na liczbę osób, które może pomieścić jeden apartament, na basen, na duży toskański kominek w kuchni, wychodzi bardzo przystępna kwota. Media są opłacane osobno. Niesamowitym atutem jest położenie agriturismo. Dojeżdża się tam szutrową białą drogą, a wkoło przytulają się wzgórza Chianti.

Długo jednak nie gościliśmy w tym miejscu, bo całą zacną ekipą w składzie 11 osób wyruszyliśmy do Osterii al Torrione.
To była uczta nad uczty! Nie wiedziałam czy siadać do stołu, czy biegać z aparatem i chłonąć coraz bardziej odchodzące w mrok barwy.

Szybko łapałam więc ostatnie promienie słońca, łącznie z ich najspektakularniejszym odcieniem. Ja wiem, że zachody słońca to gotowe pocztówki, że kicz, że ... Ale co ja poradzę na to, że lubię i już.
Polubiłam też podane potrawy. Podane bardzo szykownie i elegancko, w ilościach jeno dla smakoszy a nie dla łasuchów. A że zazwyczaj nie jadam kolacji, to te ilości mnie nie zabiły, tylko wypełniły poczuciem doskonałości, doskonałości wybornych przystawek, mięciutkiej kaczki z papryką, wina, i rozpływającego się w ustach musu czekoladowego z orzechami laskowymi. Szef kuchni przyszedł osobiście nas się zapytać, jak nam smakowało, ale myślę, że po śpiewach przy gitarze i salwach śmiechu mógł się domyśleć, że nie tylko powietrze spowodowało tak wyborne nastroje. Ja pozostaję pełna podziwu dla dwóch nastolatek - Ani i Oli - które bez zmrużenia oka rozprawiły się z krwistą "bistecca alla fiorentina". A Ania podtrzymała potem mój zachwyt kulinarną odwagą, gdy następnego dnia w pobliskiej nas "La Perla" zamówiła i bez zmrużenia oka zajadała się owocami morza. Ja nie miałam takiej odwagi w jej wieku.
Ewie (która zaglądnie na pewno na bloga zaraz po powrocie do kraju) serdecznie, w imieniu Krzysztofa i własnym, dziękuję za tę niezwykłą biesiadę. Ewuniu moc całusków za ten kawałek nieba na ziemi!

A o tym, co było przed kolacją, w osobnym wpisie, tylko proszę o cierpliwość.
Tymczasem, mimo upałów, zabieram się do zamówionych świec. Dwa nawiewy chłodzące i idzie wytrzymać :)

9 komentarzy:

  1. Jak pieknie!
    :)
    Lubię te widoczki, lubię te miasteczka takie senne podczas sjesty. Pięknie, po prostu:)

    Miłe takie spotkania Małgos:)

    Ściskam:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Z przyjemnoscia posnulam sie choc myslami po miasteczku! Piekne widoki, zachwycajace produkty toskanskie i na zakonczenie mily polski akcent :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O!!!!! Jak tu ślicznie! Podobała mi się poprzednia wersja graficzna bloga, ale ta mi się podoba jeszcze bardziej!
    Ja chcę do Toskanii...
    Już tylko miesiąc z malutkim kawałkiem :)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  4. O Małgosiu, zmieniłaś szablonik! Podoba mi się:))

    Ps. Wczoraj kupiłam nową Mayes - "Codziennośc w Toskanii"

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak wakacyjnie, oliwkowo - nowo, smakowicie.

    OdpowiedzUsuń
  6. A to niespodzianka! Bardzo fajny kolor a ta malutka Maryja - cudeńko.Iwona

    OdpowiedzUsuń
  7. Jednak cytrynki- ulubiony pani motyw- bardzo sympatycznie.Miło nas pani zaskakuje nowymi niespodziankami.U mnie też nowe zmiany, upubliczniłam swój blog- zapraszam. Chociaż pani nie wie, ale była pani moją inspiratorką- dziekuję.Bożena.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytam systematycznie Twoje zapiski.. To właśnie dzięki nim w końcu zdecydowałam się na podróż do Toskanii..dzisiejszy post tylko mnie umocnił w mojej decyzji. Wybrałam wieś Toskańską i to w drugiej połowę września..jestem ciekawa czy dobrze..chcę chłonąć, poznawać smakować tą prawdziwą Toskanię.. tylko, żeby się udało..wynajęłam apartament we wsi niedaleko miasteczka Marcialla..mam nadzieję, ze będzie co zwiedzać w okolicy..już nie mogę się doczekać..

    OdpowiedzUsuń
  9. ale super! tylko na taki zachwyt mnie stać w chwili obecnej, bo siedzę i patrzę przed siebie mając jeszcze pod powiekami obrazy, które umieściłaś, pozdrawiam Małgosiu

    OdpowiedzUsuń