poniedziałek, 29 października 2007

CHRZEST

Niedziela chyłkiem przepłynęła, w cieple słońca i dobrym nastroju. Gotując obiad zaglądałam przez malutkie okienko do kościoła, żeby podejrzeć rzadko spotykany chrzest 9 letniej dziewczynki. Przy okazji popatrzyłam jak radzi sobie dopiero co wyświęcony czarnoskóry ksiądz. Wyglądal przesympatycznie, uśmiechał się i bardzo spokojnie celebrował uroczystość. Nawet chyba za spokojnie, bo Msza trwała 75 minut - hi hi! Zastanawiałam się jak też on taką dziewczynkę poleje wodą, a on pochylił ją nad misą chrzcielną, trochę jak do mycia głowy. A potem wykonał piękny gest, podniósł dziewczynkę i okazał zgromadzonym. Nie wspomniałam jeszcze, że tutaj po chrzcie, albo po ślubie ludzie klaszczą w dłonie.
Popołudniem walczyłam z gigant świecą, powolutku szło, jeszcze dziś dolewałam parafiny! Jutro się okaże, co z tego wyjdzie. Czekając, aż wylewki stężeją odgruzowałam pracownię. Po przeniesieniu kartonów z Polski zasłoniłam cudowną przestrzeń tego pomieszczenia. Na szczęście tuż przed pracownią jest przejście, które pomieściło te różności, co to mogą się przydać - każdy "chomik" zna ból, gdy musi z czegoś zrezygnować, tym razem mnie to ominęło. Szykuję się też do przywrócenia świetności podłodze w pracowni. Może uda się dojść do stanu cotto podobnego jak w soggiorno?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz