poniedziałek, 16 lutego 2009

BŁOGOSŁAWIONA CISZA

Cisza w domu, kojąca uszy po karnawale.
Ano, w końcu pogoda i czas pozwoliły pojechać nam do Viareggio na 136 edycję słynnych szaleństw.



Wyczucie kierowcy kazało Krzysztofowi zaparkować jeszcze przed torami kolejowymi. W podjęciu decyzji pomogły osoby w aucie, za którymi się domyślnie skierowaliśmy. Była to para klaunów. Jak nic, najlepsi przewodnicy na miejsce parkingowe.
Nie trzeba było znać Viareggio, by udać się w kierunku parady. Wystarczyło patrzeć dokąd podążają różne stwory, czy to pieszo, czy na rowerach.

Auta z przebierańcami poruszały się raczej w odwrotnym kierunku, rozpaczliwie szukając miejsca dla pojazdu.
Czytałam na stronie internetowej, że wejście na teren karnawału jest odpłatne. Zastanawialiśmy się, czy bilety pozwalają wejść tylko w jakieś specjalnie wyznaczone sektory, czy jest w ogóle możliwość obejrzenia maskarady za darmo? Otóż niby jest, przez płot przy jednej z bramek przy Via Cristoforo Colombo, ale nie polecałabym. Plusem większej odległości od miejsca akcji jest fakt, że się nie żałuje braku stoperów do uszu. Ale jeśli chce się poczuć atmosferę karnawału … trzeba wejść, nie ma wyjścia! Zadziwiło nas zamknięcie całej promenady, jedyny sposób na przeniknięcie do środka bez pieniędzy to własna łódź :)


Dzięki karcie członków sieci COOP mieliśmy niewielką zniżkę, zawsze to coś. Tak czy siak, warto było!


Karnawał w Viareggio nie jest tak wyrafinowany i „krawiecki”, jak ten w Wenecji. Słowami do niego pasującymi są: scenografia, rozmach, gigantyczność, alegoria, burleska, satyra, totalny hałas i zamęt. Dla znakomitej większości jest to też świetna zabawa, co mnie mile zaskoczyło (po polskich doświadczeniach) bez szwendających się tłumów z butelkami piwa w ręku. No i wiek uczestników!

Bez przebrania można się nieswojo czuć w takim towarzystwie:


Z wielkim zaciekawieniem przyglądałam się wszystkiemu wokół. Zwyczajni uczestnicy karnawału budzili zainteresowanie o zabarwieniu socjologicznym, za to wozy i maski o zabarwieniu wspominkowo-zawodowym. Patrzyłam na nie okiem osoby zajmującej się kiedyś teatrem, prowadzącej m.in. młodzieżową grupę teatru plastycznego. Zazwyczaj, jeśli już dostawaliśmy nagrody na festiwalach teatralnych, to właśnie za scenografię, ale tak gigantycznej konstrukcji nigdy nie odważyłabym się zaprojektować i wykonać. Stałam więc z szeroko otwartymi oczami i zazdrośnie patrzyłam, jakie to cuda można wyczarować z papieru.
Nie wiem, od czego zacząć, żeby nie pogubić się w ogromie propozycji, tematów, wielkości konstrukcji …
Może MASKI POJEDYNCZE?

Biedulki ginęły wśród olbrzymich konstrukcji, choć widać, że nawet i one sprawiały radość i dawały powód do dumy swoim twórcom.
Gdzieś „pomiędzy” pojawiały się też MASKI GRUPOWE.


To był właściwie zestawy masek pojedynczych, które łączył wybrany temat, np.
układ słoneczny:


gimastyczki:


stworzenia morskie (co tam robił Obama? Podejrzenia później):


„językowcy”:


ulicznice (jeśli dobrze zrozumiałam określenie „drag” w tytule).



Wielkie wozy miały określone kategorie I i II oraz „pozakonkursową”. W końcu pojawiło się słowo „konkurs”. Tak jak i karnawał w Wenecji, tak ten w Viareggio, oprócz wielu imprez towarzyszących, ma za zadanie wyłonić zwycięzcę spośród konkurujących uczestników. Mnie wyniki nie interesowały, ustaliłam więc własną kolejność, bez względu na przynależność do kategorii (wozy I kategorii, II kategorii oraz pozakonkursowe).
Zacznijmy od końca.
Typowe wozy z lalkami typowymi dla karnawału. Jako pierwsza paltforma z maskotką festiwalową


Jeden dedykowany Uberto Bonetti, twórcy maskotki karnawału, z okazji setnej rocznicy urodzin.

Dobrze wykonany, ale bez żadnego oszołomienia, jednakże charakterystyczny dla Italii wóz z magami.

To rys, który mnie wielce zaskoczył, ale nie wczoraj. Gdy byłam pierwszy raz w Rzymie zszokował mnie widok uliczki nieopodal Piazza Navona pełen wróżbitów siedzących przy małych stoliczkach. Wyglądali na szemrane towarzystwo niegrzeszące inteligencją. Kto z nas chciałby się czegokolwiek dowiedzieć od kogoś takiego? A jednak mieli wielu klientów i wcale nie byli to turyści.
Zatłoczony detalami, „patchworkowy” wóz pod tytułem „Władza niszczy tego, kto jej nie ma”. Próbowałam zrozumieć słuszność przesłania, w którym główną postacią był przerobiony na czarno papież, do niego dołączyli duchowni, państwo włoskie w postaci kobiety z ponętnie udrapowaną na niej flagą Italii. Niby istnieje pojęcie „rząd dusz”, ale czyżbym tak bardzo zatraciła samodzielną ocenę swojego życia, by nie dostrzegać, że ktoś mnie niszczy? Mnie się ten wóz wydał zbyt demagogiczny.




I znowu wróżbici, jasnowidze. Tym razem sama forma bardziej interesująca i efektowna, zwłaszcza ta otwierająca się „kryształowa” kula ujawniająca gotujących się w kotle ludzi. Odróżnicie, kto jest tu aktorem a co tylko kukłą? Ciekawe, czy to potępieni za uleganie złudnej iluzji wróżb?



Prosty w pomyśle, świetnie wykonany potentat naftowy zażywający kąpieli w „czarnym złocie”


Dwa wozy „kulinarne”, obydwa polityczne.
Pierwszy mniej dla mnie czytelny.




Nie znam postaci ze świata włoskiej polityki, dlatego bardziej zrozumiała była dla mnie konstrukcja pt. „Kanibal” z olbrzymią lalką wyobrażającą Berlusconiego smażącego na patelni komunistów.

Ze świata rozrywki pojawił się Bruno Vespa, prowadzący program "Porta a porta" na Rai Uno

No i dochodzimy do wozów zasługujących co najmniej na wyróżnienie.
Alegoria państwa włoskiego wysysającego wszystko ze swoich obywateli. Co ciekawe i ten co u władzy, i ten, co wyzyskany, należy do tego samego gatunku, tylko że z tego drugiego już niewiele zostało.




Gęsi zawsze nieodrodnie kojarzą mi się z Sierotką Marysią, ale czego by tu szukała Konopnicka? Znaczy się, że to gęsi rzymskie nadciągały z gigantyczną wieżą zbydowaną z kukieł i żywych postaci.


Dwa wozy o tym samym tytule „Gdybym był”. Obydwa nie dają szans żadnemu systemowi politycznemu. Tego pierwszego nie trzeba chyba wielce tłumaczyć, przez wiele lat trudno było mi oderwać cudowną czerwień od najokrutniejszego systemu politycznego.

W drugiej konstrukcji bez Krzysztofa nie doszukałabym się Sylvio Berlusconiego. Pokazano go tutaj jako męża rzymskiego, poetę kreującego własną „Boską komedię” według prywatnych upodobań.

W roli cherubinków towarzyszyli mu prawicowi politycy

Obydwa wozy świetnie zakomponowane. Zwarte, nieprzegadane, doskonale wykonane.
Jednak zdziwicie się wozem, który przykuł moją największą uwagę. „Tajemnicza wyspa” z czymś na wzór King Konga! Tego się nie da opowiedzieć, ta miękkość ruchu maski, olbrzymia skala.




Może w zrozumieniu zachwytu pomoze film, którego robieniem tak się zajął Krzysiu, że zapomniał zrobić zbliżenia pyskowi małpiszona. Odsyłam więc do ruchomych obrazów.
A tak na marginesie.
Czekałam aż wśród obiektów pojawi się prezydent USA, któremu zgotowano tu wielką i niezrozumiałą da mnie fetę z okazji wygrania wyborów. Owszem nie zabrakło go wśród masek pojedynczych.



Zupełnie jak kwiatek na kożuchu wyglądał na platformie z morskimi stworzeniami.




Dla mnie dziwna jest ta fascynacja Obamą wiedząc, jak, wbrew pozorom i deklaracjom, bardzo zamknięci na obcokrajowców są mieszkańcy Italii. Spróbujcie znaleźć czarnoskórego piłkarza w drużynie narodowej, albo chociażby wśród imprezowiczów na wozie I kategorii poświęconym migrantom.




Bez względu na kwestie upodobań estetycznych nie może nie zdumiewać ogrom pracy, pomysłowości, zaczarowany w papierze. Tak, tak! To co zobaczyliście to w większości tzw. cartapesta (dosł. makulatura), czyli kawałków papieru oklejonych na szkielecie. Osłabiające, nieprawdaż? Ja robiłam dość głupawe miny, nie mogłam pojąć, jak to oni wszystko ogarnęli? A mechanizmy? Myślałam, że to wszystko jakieś ukryte silniki, ale w większości te olbrzymie konstrukcje animowali ludzie, pociągając za odpowiednie liny.


Niektórzy przezornie zatkali uszy stoperami, bo muzyka towarzysząca każdemu wozowi była ogłuszająca, co umożliwiały wielkie agregaty dołączone do platform.



Gdyby ktoś zgłodniał z wielu stoisk kusiły naleśniki z nutellą. Na miejscu nie zjadłam, ale przyznam, że olbrzymie słoje z nutellą wywarły na mnie odpowiednie wielkością wrażenie. Trzeba kiedyś wypróbować tego smakołyku.


Potem trzeba było ukoić oszalałe wnętrzności spacerem nad morzem. Słońce już zachodziło, więc zaczynało się robić mroźno.

Zimową atmosferę podkreślały okryte śniegiem Alpy Apuańskie. Na szczęście one przejęły na siebie rolę zimy, na nizinie temperatury nocą schodzą do -2 stopni, ktoś coś wspominał o ociepleniu klimatu?

8 komentarzy:

  1. o jak dobrze że byłaś tam za mnie:)
    jestem z tych błogosławiących ciszę ...
    ________________

    nie powiem jestem pod wrażeniem
    wszystkiego ogromnie dużo same barwy już wprowadzają w oszołomienie nie mowiąc o formach

    i wszystko to papier ? trudno dać wiarę :)
    _________
    podziw i szacunek dla pracy reportera !
    w moim wypadku podglądanie karnawału na pewno zakończyłoby się znacznie wcześniej
    nadmorskim spacerem albo ucieczką do blisko położonej Pietrasanty

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie to nie do ogarnięcia.tam po prostu trzeba być. Te wozy, to jakiś kosmos - mnie najbardziej zastanawiała animacja gęsi:)szkoda, że to robią zimą, ale karnawał jest karnawał - na ciepły jedzie się do Rio:):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. WOW, zdjęcia robia wrażenie, a co dopiero TAM być...

    OdpowiedzUsuń
  4. właśnie się wybieram na ostatnie parady w Viareggio,taka jest przynajmniej wersja optymistyczna. Myślałam,że należy zaopatrzyć się w bilety na trybunę, ale widzę, że sam wstęp daje możliwość zrobienia ciekawych fotografii, dziękuję to cena dla mnie informacja

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja siedzę nad polskim morzem gdzie jest mroźnie, śnieżnie, pięknie i zupenie niekarnawalowo...A może się poprzebieramy i ku uciesze Niemców(których tu pelno)odtańczymy jakiś taniec nadmorski?podrawiamy reporterów toskańskich!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. świetne! Dzięki za świetny reportaż!Szkoda, że w Polsce tak się ludziska nie potrafią bawić... cieplej by się zrobiło ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. fantastico! chciałabym wreszcie zobaczyć jakiś prawdziwy karnawał!!!boskie te maski:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Interesująca ta fotogaleria. Chyba bym się w tym wszystki nie odnalazła. Dostałam oczopląsu i coś mi pulsuje w skroniach. Wolę zdjęcia z zaczarowanymi, wąskimi uliczkami włoskich miasteczek. Na Mazurach zdecydownie jeden kolor - biały i wciąż bieli przybywa.

    OdpowiedzUsuń