czwartek, 19 lutego 2009

WYPRAWA PO ZŁOTE RUNO

A właściwie to po złotą farbę do malowania twarzy.
Już w zeszłym roku zakupiliśmy komplet farb do malowania twarzy podczas zabawy karnawałowej dzieci katechetycznych. Niestety nie mogłam ich użyć z racji psiej, wtedy właśnie ugryzł mnie Bojangles. Parę twarzyczek pomalowałam dzieciakom przybyłym na październikową festę parafialną. A teraz po roku zbliża się karnawałowa niedziela i raczej już nie mam zamiaru dać się ugryźć ani w oko ani w żadną inną część ciała.
Podczas, nazwijmy to próbnego, malowania zauważyłam, że nie nabyłam drogą kupna złotej farbki, niezbędnej w wielu wzorach makijażu karnawałowego. I tak schodziło, schodziło, aż czwartek zrobił się ostatnim możliwym dniem do wyjazdu.
Przecież nie pojedziemy do Florencji li tylko po złotą farbę, upiekliśmy więc dwie pieczenie na jednym mrozie i w końcu zwiedziliśmy Palazzo Davanzati.
No właśnie, nie upiekliśmy pieczeni, tylko je zamroziliśmy za jednym szalonym wypadem. Szaleństwem była przede wszystkim godzina – 7.30 wyjazd z Pistoi! Na dworze -4 stopnie, na głowie czapka a na dłoniach rękawiczki.
Wiem, wiem, w Polsce jeszcze zimniej plus śnieg.
Nie wzięliśmy aparatu, bo żal ręce odmrozić, w końcu i księdzu, i mi, przydają się na co dzień.
W pociągu pełno ludzi, ale oczywiście nie turystów.
Naszym pojawieniem się w Palazzo Davanzati wywołaliśmy swoisty popłoch, pani pilnująca zwiedzających ledwie zdążyła nas zastać w pierwszym pomieszczeniu, a pani sprzątająca tuż przed podejściem do jednej z gablot w drugim pokoju, czem prędzej zadziałała szmatką.
A w ogóle to dokąd się wybraliśmy? Ano do muzeum prezentującego florencki dom średniowieczny i renesansowy. Przyznam, że to szumnie powiedziane.
Nie wytrzymałam nerwowo braku aparatu i wspomogłam się telefonem, pokornie zamieszczam te bardzo niedoskonałe pamiątki z dzisiejszej wyprawy do Florencji.

Z zewnątrz widzimy wąski i wysoki budynek wybudowany przez rodzinę Davizzi, bogatych kupców sukiennych, w XIV wieku, już w XV przejęła go rodzina Davanzati i to jej nazwisko obecnie wiąże się z ta budowlą. Davanzati aż do XIX wieku zamieszkiwali palazzo. Przyglądałam się drzewu genealogicznemu rodziny, takie to smutne było, rozrastała się, rozrastała, a potem coś się zaczęło się kurczyć liczebnie, by dojść do jednego męskiego potomka w głównej linii rodu, a ten dodatkowo kończy żywot, powiedzmy, samo...dzielnie.
Na szczęście budynek nie podzielił losów innych średniowiecznych domostw w okolicy, nie został wyburzony i dzięki temu mógł go zakupić florencki antykwariusz zafascynowany miejscem. Odnowił go w oryginalnym stylu i otworzył prywatne muzeum. Niestety sam potem wyprzedał na aukcji w Nowym Jorku wyposażenie domu. No i następnie się już tylko sypało, aż w 1951 roku posiadłość przejęło państwo włoskie.
Przez wiele lat pomieszczenia nie były dostępne dla zwiedzających, obecnie samodzielnie można zobaczyć pierwsze piętro, czyli piano nobile, najbardziej reprezentacyjne pomieszczenia w takich domach. Nam się jeszcze poszczęściło, zobaczyliśmy drugie zaplątawszy się w grupę nobliwych Włoszek, przez co drugie piętro też wyszło „nobile”. Zanim jednak do tego doszło (Krzysztof sposrzegł, że II piętro można zwiedzać z oprowadzeniem), musieliśmy poczekać godzinę.
I co robić w mroźnej Florencji o godzinie 9 rano? Ano pójść na spacer.

Handlarze pamiątkami i cudnymi wyrobami ze skóry na Mercato Nuovo dpiero rozkładali swoje towary, z hoteli bądź autobusów wychynęli się pierwsi turyści, ciekawe, że skośnoocy. Na Ponte Vecchio większość sklepów jubilerskich nie przypominała sklepów jubilerskich.

Pusto, spokojnie, słonecznie i mroźno. Dało się wytrzymać! Rozgrzać można się było na wiele sposobów, tym razem było to wyszukiwanie ciekawostek. Teraz więc pęk obrazków z porannej zimowej Florencji.
Przy Uffizi pustki, wszyscy oczekujący na wejście do muzeum stali tam, gdzie wchodzą „zamówione bilety”, a był to grupa amerykańskiej młodzieży (kto im kazał tak wcześnie wstać? biedactwa). Z zewnątrz Uffizi wyglądają teraz jak wielki plac budowy. Mnóstwo rusztowań, ciekawe do kiedy? Szał odnawiania nie ominął najbardziej obleganej zazwyczaj kopii Dawida i jego sąsiada przy wejściu do Palazzo Vecchio. Zasłonili!



Turystę ostrzega się przed kupnem towarów z fałszywymi markami.

Sposób, jaki znalazło miasto jest godzien wybuchu śmiechu. Otóż sroga kara dotknie nie tego, co produkuje czy sprzedaje, ale tego, co kupi! Pewnie, bo słabiej ucieka przed policją niż egzotyczni sprzedawcy fałszywek. I teraz dochodzi następne kuriozum. Anglojęzyczny turysta płaci, bo kupił podróbkę,



a włoskojęzyczny, gdy kupił ze świadomością. Ha!

Ciekawy jest ten rozrzut cenowy mandatu, nieprawdaż?
Na Ponte Vecchio przy popiersiu Celliniego wróciły kłódki, mimo widocznego zakazu ich przyczepiania. Tutaj uważam, że karę powinien ponieść Cellini, albo jubilerzy, za to, że nie dopilnowali.

Gablota sklepu pasmanteryjnego, absolutnie niezwykłego, oprócz różnych gadżetów zawierała takie oto „trzymaki” na pierścionki:

A z czego żyje były prezydent Związku Radzieckiego? Z siedzenia w aucie obok torby, tym razem niepodrobionej:

Nagle wśród pustych uliczek trafiamy na wynędzniałe drzewo oliwne, o niezywkle grubym pniu i cieniutkich gałązkach, jest ogrodzone obrzydliwą siatką a napisy na kartkach i tabliczkach piszą, jak ważne jest to drzewo w tej kulturze. Moja ukochana przyjaciółka Aneczka podpowiedziała mi, że wyczytała na karteczce, której my nie znaleźliśmy, iż to drzewo ocalało z zamachu bombowego na Uffizi 27 maja 1993 roku. No i się okazało, że zbyt powierzchownie przyjrzałam się oliwce.

I na koniec obrazek z Piazza della Repubblica. Turyści na… no właśnie na czym? Nie mogę sobie przypomnieć nazwy tego śmiesznego pojazdu, wokół kiedyś tyle szumu narobił wynalazca, no właśnie, jak on się nazywa?

I jeszcze wróćmy do Palazzo Davanzati. Wnętrza. Zdjęcia fatalne, kiedyś może to nadrobię.
Klatka schodowa wybudowana od wewnętrznego dziedzińca-studni. Skomplikowana forma architektoniczna, sprawiająca wrażenie osobnego tworu wrośniętego w budynek. I jeszcze ta swobodnie wijąca się po ścianie rynna? rura?


Zachwycające malowidła na ścianach, taka ręcznie i pędzlem wyczarowana tapeta.

U góry jednej z sypialń ciekawy fryz z historią zdrady, zemsty i pokuty. Ciekawy tym bardziej, że do oglądania w pomieszczeniu, w którym się sypiało. Przestroga?

Ogólnie wyposażenie bardzo skromne, gdyż to co było najcenniejszego z florenckiego domu wywędrowało albo za ocean albo do Francji. Szkoda. Mnie bardzo zainteresowała skrzynia pancerna z pięknie ozdobionym zamkiem umieszczonym pod całym wiekiem.
Ciekawsko spoglądałam, jak sobie radzili dawniej ludzie z myciem czy wydalaniem. Tutaj były to malutkie ciemne pomieszczenia. Osobno WC – rodzaj ławki z otworem i przykrywką, osobno łazienka – z misą specjalnie wyprofilowaną do ablucji i konewką zastępującą współczesny prysznic.
W pomieszczeniach typu gabinet, izba reprezentacyjna, pokazano trochę mebli, obrazów i rzeźb.
A nad wszystkim bogato zdobione toskańskie sufity:

Warto wejść i zobaczyć – tym bardziej, że za darmo.

3 komentarze:

  1. Ten pojazd to Segway znany w Polsce raczej pod roboczą nazwą Ginger. Polecam przejażdżkę np. przy okazji zwiedzania jakiegoś miasta.

    OdpowiedzUsuń
  2. ale Flo bez aparatu???!!! ale dzięki temu mamy możliwość zobaczenia, że ów proboszczunio w ogóle istnieje, bo tak, to wyłącznie w opisach:):):) Flo oczywiście śliczna, a toaletami w średniowieczu jestem zaszokowany:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach ta Florencja :)
    Mam do niej słabość
    zatłoczona , duszna i gwarna –niech tam !
    Oczarowała mnie od pierwszego króciutkiego spojrzenia.
    Cztery epizody to znacznie za mało nie licząc wirtualnych za przyczyną tego cudownego bloga .
    Czy to jakiś znak ?
    Marcowy numer Voyage z Florencją na okładce i Małgosia kusi cudownie kusi :)

    OdpowiedzUsuń