środa, 27 maja 2009

GDZIE SIĘ SCHOWAĆ?

Upał ciśnie się zewsząd.

Ksiądz proboszcz chciał jednak choć na trochę wybyć z domu, w ramach odpoczynku po niedzielnej uroczystości. Wcześniej nie mógł ze względu na pogrzeb. Moim zadaniem było wymyśleć kierunek. Piątkowa wyprawa do Treppio pokazała, że w górach można znaleźć ochłodę, więc czemu nie?

Tylko trochę inne góry tym razem nawiedziliśmy, a mianowicie Alpy Apuańskie. Korcił mnie Zamek Malaspiny w Massie. Niestety, mimo prześledzenia stron internetowych przeoczyłam godziny otwarcia. Nie dość więc, że wcale nie tak prosto trafić do tego zabytku, że część ulic zamknięta była ze względu na wtorkowy rynek, to jeszcze zobaczyliśmy kłódkę na kracie bramy. Szkoda, wzięłam nawet szkicownik, niestety sprzed bramy trudno było szkicować. Oczywiście nic nie szkodzi, ja tam jeszcze wrócę!

W zapasie miałam jeszcze parę pomysłów, jednym z nich była pobliska Carrara, gdyż sama Massa jakoś zbyt nowoczesna z góry nam się zdała.

Jedynym ciekawym wizualnie punktem był odległy klasztor

Przyjemną lokalną drogą podjechaliśmy do Carrary. Pospacerowaliśmy po centrum miasta, nie wchodząc tym razem do katedry, pooglądaliśmy domy, detale, marmurowe słupki i marmurową kostkę brukową (!), wystawy sklepowe.

Niskie ceny sympatycznej ceramiki wyraźnie wskazują, że miasto żyje sobie swoim rytmem, nie „pod turystów”.

Po raz pierwszy spotkałam tak "rozbuchany" kotylion informujący o narodzeniu dziewczynki. Zazwyczaj bywają prostsze w formie i mniejsze, zawsze jednak ze znanym nam i w Polsce podziałem niebiesko-różowym na płeć.

Zaszliśmy pod Akademię Sztuk Pięknych, podśmiechując się, że pewnie mają jeden wydział – „rzeźba w marmurze”.

Chyba od wysiłku pokonywania wysokich temperatur bardzo wcześnie zgłodnieliśmy. Ze zdziwieniem stwierdziłam nikłą ilość miejsc z „wyszynkiem”. Traciłam siły, więc rzuciliśmy się na pierwszy lokal z obiadami. Okazało się, że trafiliśmy na miejsce oblegane przez studentów pobliskiej Akademii, więc jedzonko niedrogie (jeśli ktoś by zamówił całe menu, czyli pierwsze drugie, woda i wino, zapłaciłby jedynie 11€). Zazwyczaj nie przydarza nam się pełny zestaw, bo polskie żołądki chyba są mniejsze. Odkryciem dla mnie były podane na chłodno tortelini z tuńczykiem, pomidorami i oliwkami. Zawsze zapominam o możliwości niepodgrzewania obiadu, może przez to że w Polsce nie jadałam chłodniku?

Potem ruszyliśmy wyżej, śladami poprzedniej wycieczki, z Tatą i siostrzeńcem. Pisałam wtedy, że chciałabym zobaczyć marmurowe góry w pełnym słońcu. Faktycznie, ich biel jest oślepiająca i ciągle trudno uwierzyć, nawet w 32 stopniowym upale, że to nie śnieg.

Trudno nie zatrzymywać się po drodze i nie fotografować surrealistycznych widoków, marmurowych umocnień drogowych, olbrzymich rzeźb, domków zawieszonych pomiędzy kopalniami.

Zadziwiła nas niesamowita płaska powierzchnia u szczytu góry.

Zrobienie tego zdjęcia zakończyliśmy ucieczką, nagle zobaczyliśmy we wstecznych lusterkach zbliżającą się w zawrotnym tempie wielką ciężarówę. Jedyna droga prowadziła tunelem. Poczułam się jak na filmie grozy, bo kierowca nie zamierzał zwolnić. Przyznam, że adrenalina mi podskoczyła. W najbliższym nadarzającym się miejscu przepuściliśmy potwora i spokojnie dotarliśmy do punktu Marmo Tour.

Jest to mała buda przed wjazdem do tunelu, do którego wjeżdża się busami.

Urzędują w niej kobiety oprowadzające po marmurowej grocie. Grupa zwiedzających podzieliła się na Niemców i Polaków. Niemcy byli oprowadzani w języku angielskim a my w dwójkę ekskluzywnie we włoskim.

Jeśli ktoś by się spodziewał czegoś w stylu Wieliczki, to niech zapomni. Tutaj mamy do czynienia z czynną kopalnią marmuru, jedyną krytą w tej okolicy.

Nieopodal miejsca zwiedzania odbywały się normalne prace wydobywcze.

My byliśmy w bezpiecznej odległości, ale z tego co opowiadała nam przewodniczka, jest to nadal niebezpieczna praca. O czym świadczy ambulans z nietypowym podwoziem dostosowanym do jeżdżenia po stromych kamieniołomach.

Niebezpieczeństwo wynika na przykład z tego, że linka nabijana diamentami potrafi się zerwać i być zabójczym narzędziem. Służy ona do precyzyjnego odcinania bloku skalnego, po uprzednim podcięciu olbrzymią piłą. Widzieliśmy ja w toku pracy na zewnątrz, gdy cięła marmur na plastry.

Po wycięciu podważa się blok metalowymi poduszkami napełnianymi wodą. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że metal rozszerza się tak elastycznie, by z płaskiej blachy (a właściwie dwóch warstw połączonych ze sobą) przemienić się w coś faktycznie przypominającego poduszkę. Nie używa się już dynamitu, więc nie ma strat podczas wydobycia. Maszyny służące pozyskaniu marmuru mają monstrualne rozmiary.

Wydobywane tutaj bloki są dużo większe od tych z kopalni odkrywkowych, tam ze względów bezpieczeństwa i możliwości dotarcia do surowca wycina się mniejsze bloki, nie takie, jak ten przy którym stoję.

Oczywiście bywają jakieś łupki, bo to „tylko” skała, więc zdarzają się w niej defekty. Nic tu się nie marnuje, najmniejsze nawet kawałki idą do dalszej obróbki, chociażby na suweniry. Nawet z błota marmurowego, w którym miałam całe buty, odzyskuje się pył używany między innymi w kosmetyce.

Grota cała wypełniona jest szarością, ale wydobyty w niej marmur po ujrzeniu światła dziennego, zmyciu przez deszcze zaczyna się bielić tak jak ten wydobywany na zewnątrz.

Zaraz za wylotem z wnętrza góry znajduje się miejsce, gdzie wynajdywał marmury Michał Anioł. Nie dotarliśmy tam, to chyba zbyt niebezpieczne. Grota udostępniona do zwiedzania stała się miejscem spektakularnych wystaw, między innymi samochodów typu Lamborghini czy Maserati. A same kamieniołomy były scenerią pierwszych scen z ostatniego Jamesa Bonda. Nawet wypożyczyliśmy film po powrocie, bo z kolei potem 007 udaje się do Sieny, ale nie umieszczę tego filmu w spisie „Z Toskanią w tle”, gdyż nie wiedzieć czemu w ogóle ona się tam pojawiła. To znaczy wiedzieć czemu, dla urozmaicenia akcji, co i tak jej niewiele pomogło, i gdy już kamera wyjechała poza Italię, zaczęłam się serdecznie nudzić nieustraszonym agentem.

Wracając do suwenirów. Za moim pierwszym pobytem w Rzymie zapałałam miłością do marmurowego wałka do ciasta. Wtedy niewiele gotowałam, więc wydatek wydał mi się zbędny. Potem już go nigdzie nie spotkałam, gdy szukałam tego zmyślnego urządzenia z ruchomymi rączkami, nawet drewniany wypatrzyłam dopiero u handlarza starzyzną, był to tak wielki wałek, że trudno nim się operowało. A tu taka niespodzianka: w oczekiwaniu na rozpoczęcie godziny zwiedzania przeszliśmy się po budach z pamiątkami, gdzie wypatrzyłam owo cudo.

Bud były ilości dwie a ceny i tak się różniły znacząco, choć i tak były bardzo przystępne.

Pani w sklepiku powiedziała nam, że biały wszechobecny pył opada trochę w soboty i niedziele, gdyż wtedy nie ma prac wydobywczych. Współczuję jej trudów, bo ja już po pół godzinie przebywania wśród kamieniołomów czułam, jak wszystko we mnie wypełnia bielusieńki marmur

Przy okazji zajrzeliśmy do baru na lody i do toalety. Rzecz warta sfotografowania, z czego śmiał się Krzysztof. No ale przyznajcie sami, czy byliście kiedyś w łazience z rzeźbą marmurową w dodatku tak ustawioną?


Po wyjściu z chłodnej groty (16 stopni) nie chciało nam się już pokonywać upału i wróciliśmy do domu, ale chyba i tak wystarczy wrażeń?

W domu po uprzednim schłodzeniu pracowni wyszykowałam świeczkę-pamiąteczkę dla naszych gości.


7 komentarzy:

  1. "A w Krakowie na Brackiej (i nie tylko) pada deszcz"... Po wczorajszym prawie toskańskim upale dziś mamy o kilkanaście stopni mniej.
    Kotylion z zawiadomieniem o narodzeniu dziecka przypomniał mi moją i mojej przyjaciółki wyprawę na Burano. W jednym z jaskrawo pomalowanych domków, na jeszcze bardziej oczodajnie pomalowanych drzwiach (jak każdy dom i każde drzwi na Burano) wisiał różowy kotylionik z napisem, że wczoraj urodziła się Greta. No to zostawiłyśmy na karteczce przy kotylionie gratulacje oraz życzenia zdrowia dla małej i jej rodziców.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu, Małgosiu.... ach... lejesz miód na me serce tymi pięknymi zdjęciami i opowieściami.
    Niesamowite widoki, przepiękne miejsca, wspaniałe ciekawostki opisujesz.
    Jakże ja zazdroszczę Wam tej Italii, tych wycieczek ,tych wspaniałych miejsc na codzien .:)
    Cieszę sie,ze moge na nie popatrzec Twoimi oczyma i delektowac się ich widokiem po kilka razy na dzien.
    Mówisz,ze w kopalni było 16 stopni i chłodno... , u nas jest teraz tylko tyle własnie na dworzu hy hy ;)

    Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za kolejna wspaniałą wycieczkę :)
    Majana

    OdpowiedzUsuń
  3. Gosiu! Jakże ładnie Ci w kasku hehehe!Przy tej bryle marmurowej wyglądasz jak jakiś krasnalek!Superowa wycieczka! Dobrze, ze Wam się udało zbiec przed tą ciężarówką. Rozumiem, że chcieliście zrobić dokrętkę Bonda ale nastepnym razem poproście jednak kaskaderów, ok?
    A jeśli chodzi o ten kotylion na drzwiach.... sprawdziliście aby czy dziewczynka nie została zrobiona też z marmuru?Nie zdziwiłabym się hihi.
    U nas w Poznaniu rzeczywiście wczoraj też panowały toskańskie upały, dzisiaj odpoczywamy po nocnych burzach i ulewach.
    Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne zdjęcia, cudowna Italia. Zbudziłaś moją tęsknotę...

    OdpowiedzUsuń
  5. ech, poczułam jak biel marmuru w zestawieniu z błekitem moze miec wpływ na nastrój mieszkańców...
    U nas wszechobecne eurowybory, na kazdym słupie, na każdej latarni, byleby nie w lodówce, kandydaci.
    Na szczęscie moja Starołęka jest wolna od takich rzeczy i właśnie zaczynają kwitnąc w zbożu modraki na przemian z makami... :)
    Acha, no i wszechobecny zapach kwitnących akacji, szczególnie w okolicy Fortu Ia.
    całuski Gosiu
    Monika ze Starołęki

    OdpowiedzUsuń
  6. tyle ciekawostek na raz.......szok!!!!!ale to dobrze...i jeszcze fotki!!!!!u nas,choc nizinnie tez cudnie,choc inaczej-swojsko:)i pachnie majem......:)

    OdpowiedzUsuń
  7. ...Gosiu Ty to mi ale pomagasz przed tymi wakacjami .Nie wiem od czego będę miała zaczynać te wojaże..

    OdpowiedzUsuń