Otóż wśród wielu czytelników, którzy się do mnie odezwali była kobieta (niemal rówieśniczka), która trafiła na moją książkę w sposób dość niezwykły. Nie szukała niczego o Toskanii, choć Italia była jej oczkiem w głowie, akurat przechodziła przez dział z książkami zupełne niezwiązanymi z włoską tematyką i przykucnęła, by po coś sięgnąć, a wtedy spadła na nią moja książka, którą ktoś, rozmyśliwszy się, zatknął gdzie popadło.
Kupiła ją, trafiła na mojego bloga, a potem i na toskańskie forum. Okazało się, że w moich słowach znalazła odpowiedź na dręczące ją pytanie. I to bardziej po tym kluczu zaczęła się rozwijać nasza korespondencja.
Na forum czujnie wychwyciła, że ktoś potrzebuje opieki rehabilitacyjnej, a że był z Trójmiasta, jako i ona, to dopomogła jako lekarz rehabilitacji.
Pierwszy raz osobiście spotkałyśmy się majem 2010 roku w Warszawie, w której akurat była na delegacji. Nie mogła zostać na spotkaniu autorskim, ale za to całe przedpołudnie przegadałyśmy, jak byśmy się znały od zawsze. Siedząc przy słodkościach na warszawskim rynku dopomogłyśmy wycieczce nobliwych Włoszek w porozumieniu z kelnerem. Ona uczyła się wtedy intensywnie języka włoskiego.
Wskazałam jej na jeden z niewielu mi znanych noclegów wartych polecenia i skontaktowałam z gospodarzem.
I tak oto drugi raz spotkałyśmy się w Toskanii, dokąd przyjechała z 11 letnią córką. Spędziliśmy (i Krzysztof, i jeszcze jeden zaprzyjaźniony ksiądz) razem urocze popołudnie w Vinci, zaczęte obiadem w naszym ogrodzie.
I to było nasze ostatnie spotkanie.
W październiku dostałam od niej sms, że rak, który został zaleczony 7 lat wcześniej, wrócił i rozpanoszył się po całym jej ciele. Już wiecie, że piszę o Marlence?
I tu się zaczyna odwrotne dawanie. To już nie ja w czymś dopomogłam Marlence, ale ona mi. Od początku miała niezwykłą postawę. Po ludzku się bała, ale głównie tego, że w chwili dużego cierpienia zwątpi, że przestanie ufać Bogu. Oczywiście walczyła, ile się dało, by wyzdrowieć. Bywały momenty, gdy się zdawało, że rak jest w odwrocie, a potem nagle już nawet lek, którego szukaliśmy, nie mógłby pomóc, bo wątroba nie była w stanie podołać żadnej terapii, tak ją zmogła choroba.
Pytacie się, co ja otrzymałam od Marleny?
Wielki Post był dla mnie czasem niezwykłych z nią rekolekcji. To ona mówiła, że nie pojmując sensu choroby i konieczności śmierci, ufa, że jest w tym jakiś sens.
Jeszcze ważniejsze były pytania, które sobie zadawałam, kiedy jest ta granica, że już czymś mam się przestać zajmować? Na miesiąc, tydzień, dzień przed śmiercią? Marlenka po chemioterapii wracała zaraz do pracy, by pomagać swoim pacjentom. I gdy już ostatni raz wzięła zwolnienie lekarskie, jeszcze pojechała do jednego pacjenta. A gdy pojawiały się u mnie jakieś fatalistyczne myśli, że może nic nie ma sensu, żadne moje zajęcie, jej przykład ułożył mi wszystko w logiczną całość i przypomniał przypowieść o pomnażaniu talentów. Że życie to nie tylko oczekiwanie na śmierć, że nie mam zakopywać darów od Boga, tylko je wykorzystywać na Jego chwałę, a korzyść ludzi.
Dzięki inicjatywie modlitwy za Marlenę udało mi się modlić regularnie, nie przegapiłam ani jednego wieczoru! Swoją postawą mobilizowała mnie do klarownej postawy. Oswoiłam lęki związane ze śmiercią, uznałam ją w końcu za ten element życia, który mnie czeka.
To ona pocieszała mnie, gdy ostatni raz rozmawiałyśmy przez telefon i było już wiadomo, że niebawem umrze. Pocieszała nie tylko mnie. Przygotowywała swoich bliskich na odejście. Jej starsza córka, której nigdy nie poznałam, napisała mi takie świadectwo, które bez jej zgody pozwolę sobie zacytować, bo jest niezwykle budujące:
Odeszła z niesamowitą klasą. Walki z chorobą nie przegrała, bo przecież dzielnie walczyła do końca. Dawała nam wszystkim przykład i siłę. Jestem pewna, że będzie się z Nieba o nas troszczyć i nigdy o nas nie zapomni. Tak jak i my o Niej.
Módlmy się więc za duszę zmarłej 28 kwietnia 2011 roku śp. Marleny Wojciechowicz:
Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci na wieki wieków. Amen
Msza św. pogrzebowa zostanie odprawiona 2 maja o godz. 9:30 w kościele bł. Doroty w Gdańsku Jasieniu, a pochówek nastąpi tego samego dnia o godz. 11.00 na Cmentarzu Łostowickim.
Życzeniem Marlenki było przekazanie pieniędzy na kwiaty na rzecz Hospicjum Matki Teresy z Kalkuty w Gdańsku..
Nam pozostaje modlitwa i wiara, że nic nie dzieje się bez powodu. Wieczny odpoczynek...
OdpowiedzUsuńJednak? :(
OdpowiedzUsuńTo była taka dzielna i dobra dziewczyna...
Często o Niej myślałam i bardzo podziwiałam Jej sposób myślenia o życiu i śmierci.
Niezwykła osoba.
Kinga
Modliłam się o zdrowie dla niej, teraz będę mdlić się za jej duszę. Smutne...
OdpowiedzUsuńK
Świeć Panie nad Jej Duszą.
OdpowiedzUsuń******* To trudne i smutne..
OdpowiedzUsuńPotrafiła pomagać ludziom ,potrafiła pokazać jak można umierać godnie...była wspaniałym lekarzem ,cudnym człowiekiem...będzie jej brakowało...
OdpowiedzUsuńGdynianka
To wielki dar i ogromna łaska od Boga - umieć odejść z klasą.
OdpowiedzUsuń***** Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie ...
OdpowiedzUsuńZ prawdziwym żalem przyjęłam informację o śmierci ...Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie...
OdpowiedzUsuńWieczny odpoczynek racz jej dać Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci na wieki wieków. Amen
OdpowiedzUsuń[*]
OdpowiedzUsuńsmutne, że odeszła wspaniała osoba
Po ludzku to bardzo trudne, jeszcze trudniejsze patrząc na Jej uśmiechnięte oczy...wierzę, że jest już szczęśliwa w Domu Pana...niech Jej dusza i ciało zaznają wiecznego pokoju...Amen
OdpowiedzUsuńFragment z Dzienniczka sw. Faustyny
OdpowiedzUsuń(Dz. 57) "... Nowenna do Miłosierdzia Bożego, którą mi kazał Jezus napisać i odprawiać przed świętem Miłosierdzia. Rozpoczyna się w Wielki Piątek. Pragnę, abyś przez te dziewięć dni sprowadzała dusze do zdroju mojego miłosierdzia, by zaczerpnęły siły i ochłody, i wszelkiej łaski, jakiej potrzebują na trudy życia, a szczególnie w śmierci godzinie” „Dzień siódmy: Dziś sprowadź mi dusze, które szczególnie czczą i wysławiają miłosierdzie moje, i zanurz je w miłosierdziu moim. Te dusze najwięcej bolały nad moją męką i najgłębiej wniknęły w ducha mojego. One są żywym odbiciem mojego litościwego serca. Dusze te jaśnieć będą szczególną jasnością w życiu przyszłym, żadna nie dostanie się do ognia piekielnego, każdej szczególnie bronić będę w jej śmierci godzinie".(1224).
R.
Miałam nadzieję, że ta notatka nigdy się tutaj nie pojawi...weronika
OdpowiedzUsuńJest taka roześmiana na tym zdjęciu, promienna... trudno uwierzyc, że już jej niema wśród żywych.Smutek wypełnia serce. Bożena
OdpowiedzUsuńWiem, że to już ponad rok od śmierci Pani dr Marleny - ale do mnie właśnie dotarła ta smutna wiadomość ... Byłam pacjentką Pani Marleny, spotkałyśmy się zaledwie dwa, może trzy razy i w mojej pamięci pozostał obraz przemiłej, serdecznej i życzliwej osoby, a nade wszystko bardzo kompetentnego lekarza. Wielka szkoda, wielki smutek ... Nadzieja w tym, że teraz otacza anielską opieką Swoich Najbliższych.... Magdalena
OdpowiedzUsuńPS
A dowodem na to, że w swej ziemskiej tak krótkiej podróży zrobiła naprawdę wiele, wiele dobrego świadczą powyższe, bardzo wzruszające wpisy.
M.
Pani Małgorzato jest 14 marca 2014 roku. Szukając informacji o pogodzie, przeglądając archiwalne "zapiski" trafiłam tu ... jestem głęboko poruszona, to co Pani napisała o Pani Marlenie jest piękne ... rozryczałam się jak małe dziecko ... 28 kwietnia będę w Rzymie a Pani Marlena będzie w mojej modlitwie.
OdpowiedzUsuńDroga Pani Bożenko, tak dzięki blogowi miałam to szczęście poznać Marlenkę i teraz staram się odwdzięczać codzienną za modlitwą za jej duszę, więc dziękuję że w Rzymie dołączy Pani do tego jedynego jeszcze wsparcia, jakie możemy Jej dać :)
Usuń