wtorek, 9 sierpnia 2011

WIELKA CISZA FLORENCKA


"Wielka cisza" to film, który od razu przychodzi na myśl, gdy zwiedza się siedzibę niezwykłego zakonu Kartuzów, o którym chcę najpierw napisać, by wrócić myślami do miejsca zobaczonego w niedzielę 24 lipca.
Kartuzi to zakon chyba o najsurowszej regule w Kościele Katolickim - kontemplacyjny, pogrążony w ciszy (z małymi wyjątkami), o charakterze pustelniczym. Założono go w XI wieku. Obecnie na całym świecie istnieją 24 kartuzje, żeńskie i męskie.
Chciałabym już wyrazić zachwyt nad miejscem, ale ciągle na mym uniesieniu cieniem kładzie się fragment historii Włoch, o którym ze świecą w ręku szukać oficjalnych informacji. Ten cień towarzyszył nam podczas zwiedzania, więc ku pogłębieniu zrozumienia moich odczuć opiszę najpierw sytuację włoskich zakonów w XIX wieku.
Wspominałam już kiedyś na blogu o kasacji napoleońskiej, ale przyznam, że poza samą informacją miałam nikłe pojęcie o przebiegu tych niechlubnych wydarzeń. Zaczęłam więc szukać w necie informacji o zniesieniu zakonów i z zaskoczeniem stwierdziłam, że niełatwo znaleźć oficjalną wersję. Tylko jaka jest oficjalna? Dlaczego kasacja napoleońska? Czy tylko napoleońska? Czemu akurat we Włoszech było to zjawisko na szeroką skalę? Skąd pomysł, żeby zlikwidować zakony? Pytań mnóstwo, odpowiedzi mało, więc moja babska ciekawość wzrasta w postępie geometrycznym.
Zapewne popełnię jakieś uogólnienia historyczne, ale dysponowałam ubogim materiałem, prezentowanym tylko od strony poszkodowanych.
Faktycznie zaczęło się od Napoleona, który na fali Rewolucji Francuskiej był na bakier z Kościołem. Skonfiskowano wtedy nieruchomości i ruchomości, zabrano archiwa i wiele dzieł sztuki. Jego ludzie grabili równo Półwysep Apeniński. Po upadku Napoleona wydawało się, że jest szansa na powrót do stanu poprzedniego. Niestety wiele własności zakonnej przeszło w prywatne ręce, co utrudniło ich odzyskanie przez prawowitych właścicieli.
Potem przy okazji szaleństwa zwanego zjednoczeniowym władzę zyskują Sabaudowie i wykorzystują zdobyte przez Napoleona i jego ludzi doświadczenia. Zagrabione mienie kościelne zamieniają w budżet państwowy. Głównie jednak korzystają na tym wysoko postawione w tej machinie osoby prywatne. Ponieważ nowo utworzona władza potrzebuje głosów wyborców obiecuje biedocie, że z "pozyskanych" środków wyprowadzi ich z nędzy. Taaaaa! "Wyprowadziła". To był początek wielkiej włoskiej emigracji, bo żyć się nie dało, ani wyznawać własnej wiary. Twórcy państwa włoskiego posunęli się do uznania za nieważne śluby zakonne. Jakiś totalny absurd. Szkoda, że nie zakazali zakonnikom oddychać! Każdej osobie, która by wspomniała o władzy świeckiej papieża grożono karą dożywotniego więzienia. To się nazywa oświecona wolność słowa! W konsekwencji przejęcia mienia zobowiązano się do wypłacania pensji dla biskupów, ale tylko takich, których nominacje odpowiadały rządowi. Żywcem wypisz wymaluj przychodzi do głowy sytuacja, gdy komunistyczna władza w Polsce życzyła sobie zatwierdzania kandydatur na proboszczów. Z materiałów i wypowiedzi znajomego franciszkanina dowiedziałam się, że ta walka tak dobrze się udała, gdyż miała wsparcie masonerii, która dopomogła w "zjednoczeniu".
Niestety nawet dzisiaj przejęcia mienia wcale się nie skończyły. Państwo włoskie dotąd uzurpuje sobie prawo do zabrania obiektów ruchomych i nieruchomych, gdy uważa, że dany obiekt nie jest odpowiednio chroniony czy utrzymany. Taki problem właśnie mają zaprzyjaźnieni franciszkanie, walczą o zachowanie własnego sanktuarium.
Smutne to wszystko i smutno oraz pięknie jest w Certosa di Firenze zwanej inaczej Certosa del Galluzzo (od dzielnicy nad którą się wznosi). Obecnie nie ma w niej już Kartuzów, zamieszkują ją czterej starzy cystersi, jednak są tylko dzierżawcami, gdyż florencka kartuzja należy do państwa, co wcale nie wychodzi jej na dobre. Ale o tym później.
Zapewne klasztor widziała każda osoba jadąca autostradą A1 od strony Rzymu, wznosi się  majestatycznie na wzgórzu po prawej stronie drogi. Od razu widać, że ma ciekawą i skomplikowaną strukturę. Nie było to żadne budowlane widzimisię założycieli. Aby umożliwić mnichom realizację reguły, klasztory zwane kartuzjami musiały i muszą spełniać określone warunki architektoniczne.
Uczta niesamowita, wzruszenie pięknem i duchowością miejsca. Myśli się kłębią i nie dają słowom dojść do ładu. Najlepiej więc wędrować za starym cystersem, który prosto ze sprzedawcy w starym sklepiku z likierami własnej produkcji zamienił się w cicerone bardzo interesująco wiodącego nas przez zakamarki klasztoru.
Samo zwiedzanie opatrzone było nutą niepewności, gdyż nie ma tam żadnych rezerwacji, są podane godziny, o których przewodnicy-zakonnicy są gotowi przedstawić miejsce. Musi tylko uzbierać się co najmniej 7 chętnych osób. Opłata: "co łaska". Nasza grupa liczyła 20 osób, więc spokojnie czekaliśmy na oprowadzenie. W tym czasie pozaglądałam w  dostępne zakamarki.
Kupiliśmy też produkty alkoholowe z mniszej destylatorni.
Mnich dopilnował, by każda kobieta miała zakryte ramiona, jeśli nie dysponowała własnym dodatkowym odzieniem, wypożyczał chustę.
I oto otworzyła się przed nami brama do Certosa di Firenze.
Wielkimi schodami wspięliśmy się do pierwszego budynku. Dość dziwnego, jak na potrzeby klasztoru. Okazało się, że rycerz Niccolo Acciaioli (1310-1365) - fundator całości - chciał na starość zamieszkać w tym budynku przy mnichach, lecz mu na to nie pozwolono ze względu właśnie na surową regułę zakonną. Zostały więc olbrzymie pomieszczenia przez wieki traktowane jako magazyny, obecnie zamienione w pinakotekę. 

Zakonnik ze smutkiem wyjaśnił nam przyczynę fatalnego stanu fresków autorstwa Pontormo zdjętych z podcieni wielkiego krużganka. Otóż przeniesiono je na złe podłoże i farby zaczęły zmieniać swoje właściwości. Mnisi alarmowali, że źle się dzieje, ale przecież państwo ma wiele takich obiektów do konserwacji i nie zajęto się ratowaniem dzieł. Od zagłady ocalał jedynie fresk przeniesiony na drewniane podłoże. Wyobrażenie o freskach mogą dać odzyskane po kradzieży pomniejszone kopie olejne. Mimo, że Pontormo nie należy do moich autorytetów malarskich, to nie mogę mu odmówić warsztatu i mistrzostwa, a tym samym nie wyrazić żalu nad zniszczeniem jego dzieł przez dyletancką konserwację.
Z budynku pinakoteki wyszliśmy na pierwszy dziedziniec.
Jeden jego bok wiedzie wzdłuż schodów, którymi przyszliśmy, drugi zajmuje dawny gościniec a w trzecim głównym elementem jest kościół, przed którym widać było ślubne dekoracje. Krzysztof zapytał zakonnika, na jakiej zasadzie może odbyć się tu taka ceremonia, przecież to nie jest czynna parafia. Mnich smutno wyjaśnił, że ludzie mieli pieniądze. I na pewno nie poszły one do kasy zakonnej. A podział obowiązków między państwem a cystersami jest taki, że państwo finansuje wszelkie wydatki nadzwyczajne typu remont czy konserwacja, za codzienność bytu obiektu płacą mnisi.
Kościół po części gotycki schował swoją średniowieczność w późniejszych przebudowach i zdobieniach. Tylko z jednego dziedzińca widać najstarsze fragmenty, zasłaniane przez rusztowanie stojące tam już od 20 lat.
Widać wyraźny podział na młodszą część, powiększającą świątynię w celu dorównania fasadą do pierzei placu przed nią,  i tę starszą, przeznaczoną tylko dla kartuzów, zbudowaną, jak większość kościołów w kartuzji,  na planie prostokąta.
 I to właśnie w tej drugiej od razu zdumienie i podziw dla kunsztu dawnych rzemieślników budzi XVI wieczny chór.
Przebogate intarsjowanie, każde siedzisko miało swój motyw. Za czasów triumfu Napoleona stalle mogły podzielić los wielu innych wyrobów z drewna, bo, o dziwo!, francuski władca zagrabiał głównie sztukę wykonaną z tego materiału. Sprytni zakonnicy zamalowali więc stalle na czarno ratując je przed łupieżczym apetytem Francuzów. Także drewniane rzeźby z XVII w stojące na kolumnach przy tabernakulum  zostały "marmuryzowane" i dzięki temu widzimy je na miejscu. Po ustaniu zagrożenia przywrócono obiektom ich dawną świetność, zostawiwszy tylko ślad po zabiegu ukrycia wartości, widać go na drugim zdjęciu od dołu z lewej strony.
Pietyzm wykonania powodował we mnie chęć pozostania tylko w tym pomieszczeniu i obejrzenia dokładnie każdej główki aniołka z podłokietników, każdej innej! Dobrze, że mieliśmy podział obowiązków. Krzysztof spijał z ust przewodnika każdą informację, ja napawałam wzrok wszystkim, co zobaczyłam i starałam się to uwiecznić fotograficznie, przez co cały czas goniłam za grupą zwiedzających, bo ociągałam się, jak mogłam, czekając aż z obiektywu wyjdą ludzkie sylwetki. I tak czasu nie wystarczyło na obejrzenie bogatych fresków, także z XVI wieku.
Inną ciekawostką z kościoła są otwory w suficie i podłodze. Nie wiem na jakiej zasadzie, ale ponoć poprawiają akustykę świątyni.

Boczne wyjście tuż przy prezbiterium prowadzi do ciekawej struktury zwanej po polsku "wywiad", choć ładniejsze wydaje mi się spolszczenie na "kolokwium" albo może "zapytajnia"?  Jest to struktura charakterystyczna dla włoskich kartuzji, powstała przez zabudowanie przylegającej do kościoła części krużganka (drugiego widzianego). W środku wyposażona w ławki, oddzielona jest od dziedzica oknami ze wspaniałymi witrażami.
W tym miejscu po krótkiej modlitwie mnisi mogli odbywać wspólne spotkania i zadawać sobie pytania związane z nurtującymi ich problemami. Wprawne polskie oko od razu wypatrzyło znajome brzmienie nazwiska. W podłodze widać malutką tablicę - znak, że w tym miejscu pochowano hrabiego Eugeniusza Ciołek Poniatowskiego. Skąd taki zaszczyt? Ponieważ Polak sfinansował prace remontowe jednej Kaplicy poświęconej Świętej Maryi.
Z obydwóch krańców korytarza można wyjść na kameralny dziedziniec. Krużganki są jedną z moich ulubionych struktur architektonicznych. Niby pod gołym niebem, ale chroniące przed warunkami pogodowymi swym zadaszonym obejściem. Ich zamknięta forma prowokuje do spaceru, do krążenia, do medytacji. Spokojne rytmy arkad, akcentowanie kolumnami i to skierowanie do wnętrza budują mikroświat, odcinają od wszystkiego, co na zewnątrz.
W ścianie naprzeciw "kolokwium" widać XV wieczną kamienną umywalkę z pietra serena. Zaraz obok niej są drzwi do refektarza, stąd miejsce do mycia rąk.
Nad wejściem majolika Andrei della Robbia, drugie jego dzieło w klasztorze, pierwsze to Chrystus niosący krzyż w "Kolokwium".
Do refektarza jednak jeszcze nie weszliśmy, przewodnik poprowadził nas ku kapitularzowi. Jeszcze tylko rzut oka na jedynie w tym miejscu widoczne XIV wieczne części kościoła. z owym już niemal zabytkowym rusztowaniem.
Do miejsca obrad zakonników zapraszają misternie rzeźbione drzwi z początku XVI wieku. Zapobiegliwie zostaliśmy od razu rozsadzeni na ławkach, by nie potknąć się o przedziwnie umieszczoną w podłodze marmurową figurę Leonardo Buonafe, dobroczyńcy florenckiej kartuzji i biskupa Kortony pochowanego tu na swoje życzenie. Wspaniale wyrzeźbiona sylwetka dostojnika kościelnego nie przysparza problemu z atrybucją. Otóż jest to jedyne podpisane na poduszce dzieło Giuliano da Sangallo (1549-1550).
Uradzić nic w kapitularzu nie uradziliśmy, wszak mnichów to zadanie tam było. Ciekawe, jak im szło mówienie po wielu dniach zupełnego milczenia?
Ze strefy słów przeszliśmy tam, gdzie cisza chadzała po wielkim krużganku. Właściwie to ciągle mam problem z nazewnictwem, bo w języku polskim wyróżnia się część pod gołym niebem, czyli dziedziniec i część zakrytą, czyli krużganek. We włoskim na całość mówi się chiostro, więc może żeby być bardziej precyzyjną przejdę na włoski?
Oto przed nami chiostro grande.
Najbardziej niebywała część klasztoru. realizująca surową regułę zakonu. Otóż trzy boki chiostro prowadzą do 18 cel, ale nie takich pomieszczeń, jakie kojarzą nam się zazwyczaj z mniszymi pokojami. Kartuz na całe swoje życie zamykał się w trzypiętrowym domu o łącznej powierzchni 100 metrów kwadratowych. Widać to bardziej z zewnątrz, nawet z autostrady.
Od wewnątrz o odrębności struktur mieszkalnych świadczą tylko dachy wystające ponad zadaszeniem krużganka. Poziom, na którym się znajdowaliśmy prowadził do komnat mieszkalnych: małego korytarza, sali do spożywania posiłku (z kominkiem) oraz sypialni.
Poniżej był ogród, warsztat i drewutnia oraz ujęcie wody. Z kolei powyżej poziomu mieszkalnego mieścił się gabinet, gdzie mnich oddawał się studiowaniu. Opuszczał swoje dożywotnie lokum  tylko na wspólne modlitwy brewiarzowe i celebrowanie świąt oraz uroczyste posiłki.  Obsługą księży-zakonników zajmowali się bracia zakonni, oni gotowali posiłki i dostarczali je przez okienko położone koło drzwi wejściowych do domu-eremu. Jeśli ktoś nie pojawił się na modlitwach, brat mógł wejść do małego korytarza i tam przez okieneczko zajrzeć do sypialni, bo wszak gdy człowiekowi coś dolega, to się do łóżka kładzie. Gdy mnich umierał, grzebano go na cmentarzu w bezimiennym grobie. Kartuzi podkreślali w ten sposób, że dla świata doczesnego imię zmarłego jest nieważne, on już dla niego nie istnieje. Ale tylko swoich współbraci chowali w ten sposób. W samym krużganku pochowano też dobroczyńców miejsca. Mnich idący na modlitwy nie mógł więc nie pamiętać, że umrze. Wydawać by się mogło, że te cywilne pochówki to już zamknięty epizod w historii klasztoru, ale... Żyją jeszcze dwie osoby, którym przysługuje miejsce na tym cmentarzu. Wiedzą o tym tylko ich rodziny, gmina oraz żyjący w kartuzji cystersi.
Na piękną rozległą przestrzeń dziedzińca z majolikowych medalionów okolonych pietra serena wyglądają popiersia postaci ze Starego Testamentu, ewangeliści, święci,męczennicy i doktorzy kościoła. Dzieło Giovanniego, syna Andrei della Robbia.
Tylko tyle zdążyłam sfotografować i tak znowu miałam problem z nadążeniem za grupą. Zniknęli mi z oczu, w końcu pobiegłam za nimi, znalazłam się sama w korytarzu intensywnie nasłuchując, które drzwi skryły zwiedzających.
Przez chwilę wyobrażałam sobie, że jestem sama w całym klasztorze. Z grubym blokiem rysunkowym, czemu nie? Ale tak na całe życie? Chociażby nawet w domku o powierzchni 100 metrów kwadratowych? Raczej niekoniecznie.
Ludzkie głosy zaprowadziły mnie do refektarza wykorzystywanego na posiłki tylko podczas świąt. 
To nie był jeszcze koniec uczty, na deser został zwarty dwukondygnacyjny krużganek braciszków zakonnych, którego określenie wskazuje na mieszkańców pomieszczeń na pierwszym piętrze.
Ich liczba nie mogła przekroczyć dwunastu. Razem więc tę olbrzymią kartuzję mogło zamieszkiwać maksymalnie  30 mężczyzn.
To jeśli już nie w chiostro grande, to może w chiostrino zostanę na dłużej?
Ech! Nie? 
Pozostaje cisza, wielka cisza.


22 komentarze:

  1. Magiczne miejsce we Włoszech!
    Jak to zwykle bywa to co najłatwiej osiągnąć zostawiam na potem.... tak też do tej pory wewnątrz florenckiej kartuzji nie zwiedziłam, teraz dzięki wpisowi Małgosi jeszcze bardziej wiem,że warto. Podobne zwiedzanie za to najlepiej pamiętam z kartuzji w Pavia i na Capri, Certosa di Pavia z niezwykłą bogatą fasadą a kartuzja na Capri raczej skromniutka, obie urocze. Niedawno niestety ominęłam tę w Pontignano koło Sieny bo "wygrał" z nią Castello delle Quattro Torri. No tak jak zwykle Włochy to skarbnica niezwykła i niewyczerpana do odkrywania nowych pięknych miejsc!
    Pozdrawiam,
    m

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko niezwykłe, ale mnie szczególnie zainteresował "charakter" mnisich nalewek i ich przeznaczenie ?oraz /jeśli się nie pomyliłam w liczeniu/ na 9 kolażu są sklepienia /chyba/ ale z prawej strony są jakby kawałki różnych kamieni z dziurkami; to w oknie czy na sklepieniu było. Taki element odstający od całości, chyba, że to podłoga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Małgosiu ,dziękuję za następną ucztę -nie tylko dla oka -ale też wnętrza - formy życia są ciekawe - a milczenie nie jest pustką - jest osiąganiem celu..
    Pozdrawiam z niecierpliwością czekając na następne skarby ,dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ponieważ lubię próbować różne "procentowe" specjały to z chęcią zajrzałam co tam w sieci a propos pytania Pani Mażeny i tutaj mamy maleńki opis co też mamy w ofercie:
    http://www.girando.it/abbazie_monasteri/firenze/certosa_firenze_liquori.htm
    zresztą nie tylko w kartuzji florenckiej ale i innych
    a na stronie oficjalnej kartuzji właściwie to samo, jakże zachęcające same etykiety. Są od słodziutkich po amaro i od słabych po grappę czy esencje nawet 90 procentowe. Mnie zaciekawiły typu amaro: Fernet na 20 ziółkach i korzonkach 43 procenty ale jest i coś na większe obżarstwo : Cistercium 65 .
    Są też uspokajające z melisą. Ciekawe co też mnisi ważą dla siebie a nie na sprzedaż?!
    Pozdrawiam,m

    OdpowiedzUsuń
  5. Mażenko to są te otwory w podłodze wzmacniające akustykę,o których piszę powyżej tych zdjęć. A z trunków Krzysztof nabył sobie amaro,czyli gorycz samą, na trawienie (Fernet), a ja słodkie jak miód mandarynkowe rosolio, tak trochę lekarstwem leci.
    Anonimie, dlatego właśnie snuł się za mną tam smutek, bo piękno tych wnętrz to ślad po celu, dla którego zostały stworzone.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniała wycieczka,to wielkie szczęście moc być w takich miejscach.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Co do trunków to wybory wyśmienite, aczkolwiek, lekarstwa jawią mi zawsze gorzkie. Co do otworów to umknęło, ale też tak myślałam. Klasztor ma taki klimat, że "zwiedzanie" wydaje się być nie na miejscu. Ale gdyby nie możliwość spędzenia choć godziny w takim otoczeniu, nigdy nie dane byłoby poznać, dotknąć, ba powąchać takich niezwykłych nie dostępnych miejsc. Miejsc, które trwają.....

    OdpowiedzUsuń
  8. Oglądałąm "Wielką ciszę". Wcześniej trochę o Kartuzach czytałam. Niezwykły, fascynujący świat. Z przyjemnością obejrzałam te wszystkie piękne miejsca razem z Tobą, świat, który już właściwie odchodzi, ale pozostawił po sobie jakąś tajemnicę, zmusza do refleksji.Nie mogłam sobie nigdy wyobrazić, że odosobnienie i cisza mogą być dla człowieka SZCZĘŚCIEM. Oglądając pogodne twarze zakonników w filmie, uwierzyłam,że można:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mażenko bardzo podobnie myślałam, że gdyby byli tam Kartuzi,to bym tego miejsca nie zobaczyła, i tak bym wolała. Piękna i tak wiele na świecie, a to miało swoje duchowe przeznaczenie, które umarło.
    Sepio,kiedyś wzięłam udział w rekolekcjach, podczas których można było odezwać się tylko do swojego opiekuna. Jestem gadułą, myślałam, że to będzie niewykonalne. Było w zasięgu moich możliwości i dawało wiele głębi.Poza tym praca we własnej pracowni to też trochę takie samotniczenie, lecz bez takiej głębokiej podbudowy religijnej. Ale całe życie niemal bez słów i ludzi? Podziwiam zakony kontemplacyjne i pustelnicze.

    OdpowiedzUsuń
  10. Małgosiu, czy "chiostro", które opisujesz to to samo co "wirydarz"? Czy to raczej ma być zamknięty ogródek otoczony krużgankami? Wybacz pytanie laika, ale zawsze mnie fascynowały te miejsca wyciszone i wprost nacechowane kontemplacją, doskonale się w nich czuję.
    Wycieczka bardzo ciekawa, świetnie opisana:)
    Eugenia

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam,
    chiostro słowniki tłumaczą raczej jako wirydarz, chociaż jak popatrzymy w Wikipedii... to chiostro zostanie przetłumaczone na krużganek, no bo wirydarz często jest otoczony krużgankami, ale nie tylko dlatego, o tym będzie poniżej.
    Jednakże gdy zajrzymy do słowników Wiedzy Powszechnej to chiostro będzie przetłumaczone na 1. wirydarz
    2. klasztor
    3.klauzura
    4. przenośnie : życie klasztorne

    natomiast krużganek- portico albo peristilio, JEDNAK w przypadku gdy chodzi o krużganek klasztorny to będzie to właśnie chiostro !
    Tyle lingwistycznie od strony architektury nie będę się wypowiadać,
    pozdrawiam serdecznie,
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
  12. swoją drogą jak się po włosku nazywa wirydarz ale nie klasztorny a taką część ogrodu w dawnych ogrodach dworskich???!
    umknęło mi zupełnie... a może nigdy tego nie wiedziałam
    pozdrawiam,
    m

    OdpowiedzUsuń
  13. wygląda na to, że po prostu z łac. :
    viridarium
    czasami z dodatkoymi określeniami.
    m

    OdpowiedzUsuń
  14. Eugenio poczuję się jednak, że to mnie pytałaś, więc postaram Ci się odpowiedzieć, skąd według mnie może być problem. Wirydarz z założenia jest ogrodem otoczonym krużgankiem, ma formę pokrywającą się z większością miejsc nazywanych po włosku chiostro, ale ... Niektóre chiostra nie są wcale ogrodami. Spośród czterech w kartuzji florenckiej, dwa miały ustawione rośliny doniczkowe, jeden był pusty, czwarty, ten największy, miał charakterystyczne cechy wirydarza, jak krużganek, roślinność i studnia. Ale np. w moim ukochanym Giaccherino (klasztor franciszkański) chiostro jest cmentarzem i nie ma tam miejsca na roślinność. Cały w kamieniu. Wynikałoby z tego, że każdy wirydarz jest chiostro, ale nie każdy chiostro jest wirydarzem.

    OdpowiedzUsuń
  15. Owszem, pytałam Małgosię - autorkę bloga, ale dziękuję również drugiej Małgosi za wszelkie wyjaśnienia:) Mam juz niejako jasność w temacie chiostro:)
    Pozdrawiam
    Eugenia

    OdpowiedzUsuń
  16. Małgotosca, mam jeszcze jedno pytanie, wprawdzie nie w temacie krużganków ale z mojej ukochanej Sieny. Otóż szukam Pałacu Tolomei. Czytam po kolei tomy "Królów przeklętych" Maurice'a Druon i w drugim z nich jest wzmianka o XIII-wiecznym pałacu słynnej rodziny bankierów sieneńskich Tolomei, który stoi w Sienie do dziś.
    Szukałam na Twoim blogu i...znalazłam krótki wpis z marca 2010 r., zamieściłaś nawet zdjęcie
    Palazzo Tolomei z 1270 roku. Gdzie to jest dokładniej? Znam Sienę zbyt pobieżnie, nad czym ubolewam.
    Eugenia

    OdpowiedzUsuń
  17. Jeśli kojarzysz wyjście z Il Campo w górę dochodzisz do ulicy idącej równolegle do obrysu Placu i skręcasz w prawo, po chwili dojdziesz d Palazzo Tolomei.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ech,jeszcze nie dodałam, że idąc tą ulicą najpierw spotkasz rozwidlenie, na którym masz się kierować na Via Banchi di Sopra :)

    OdpowiedzUsuń
  19. dzięki, mniej więcej kojarzę, Siena nie taka duża, przy nastepnym pobycie (a mam taką nadzieję) pewnie trafię po Twoich wskazówkach:)
    Eugenia

    OdpowiedzUsuń
  20. Uwielbiam klasztory kontemplacyjne, stare kościoły, które we Włoszech osiągnęły mistrzostwo wyglądu i szczyt w realizowaniu misji. Kiedy mam okazję je odwiedzać, czuję się wyjątkowo, gdyż panuje w nich atmosfera, jakiej trudno szukać w większości polskich kościołów, zwłaszcza tych nowych.

    OdpowiedzUsuń
  21. Ależ piękne są te opowieści. Jakie to miłe, że chce się pani nimi dzielić.
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń