sobota, 5 listopada 2011

ŻYCIE ODBITE W CMENTARZU

Ostatnie dni byliśmy rozpieszczani słońcem, potrafiło tak ogrzać duszę, że nadchodząca zima wydaje się nierealna. Dzięki temu mogliśmy z powrotem wrócić do tradycji Dnia Zadusznego i pojechać na jeden z florenckich cmentarzy - do "Świętych Bram" przy kościele San Miniato Al Monte. Dla Krzysztofa był to pierwszy raz, dla mnie - nie :) Może właśnie dzięki temu zobaczyłam cmentarz jako miejsce świadczące o życiu.
Każdy z nas uczył się na lekcjach historii, że wiedza  o najodleglejszych nam czasowo cywilizacjach kryje się w materialnych znaleziskach. Nie mam pojęcia, jak się rzecz ma statystycznie, ale zapewne dużo tak pozyskanych informacji dostarczają wszelkiego rodzaju nekropolie. Pomyślałam więc, by tak spojrzeć na Cimitero delle Porte Sante. Czy panuje na nim tylko cisza? Czy ma mi coś do opowiedzenia o ludziach nie tylko tu pochowanych, ale i ich rodzinach i czasach im współczesnych?
Jeszcze nie przekroczyliśmy bramy, a już zyskujemy pierwszą informację, że grzebie się tu jakieś znaczące osoby. No bo nie podejrzewam, by zwykłego śmiertelnika na wieczny spoczynek wiózł karawan marki Jaguar. Stanęłam w drzwiach świątyni, by nie przeszkadzać żałobnikom, ale i ten widok potwierdził moje przypuszczenia: trzech księży, prostota okazania trumny wprost na podłodze kazały przypuszczać, że zmarły trafi do jednej z rodowych kaplic.
Tak też się stało, choć przyznam, że nie mogę zrozumieć strony formalnej ostatniej części uroczystości pogrzebowych. Otóż już od dłuższego czasu chodziliśmy po cmentarzu, gdy nagle dosyć szybko minęli nas grabarze niosący trumnę. Rozglądałam się osłupiała za żałobnikami. Gdzie oni są? Cement potrzebny do zamurowania płyty był rozrabiany zaraz obok pięknej kaplicy, "łapiduchy" ubrani byle jak, szybko zmierzyli trumnę  i okazało się, że stanął in ma przeszkodzie klęcznik, więc go zniszczyli. Tyle zdążyliśmy zaobserwować, gdyż w końcu na miejsce dotarli żałobnicy. Usunęliśmy się dyskretnie, ale widać nie tylko nam nie dawało spokoju to, co zobaczyliśmy. Zaczepiła nas jakaś Amerykanka i prosiła o wyjaśnienie, zapewne i na niej piorunujące wrażenie wywarł kontrast między jaguarem (a jakże! spostrzegła) a samym pochówkiem. Czy to przedsiębiorstwo pogrzebowe wykorzystuje delikatność sytuacji i nie przykłada się do oprawy, bo nikt z żałobników nie ma do tego głowy i nie zwróci im uwagi. A może faktycznie Toskańczykom nie zależy na odpowiednio uroczystym (w moim pojęciu) pochówku?
To i tak dobrze, że rodzina miała swoją kaplicę i była pewna miejsca.
I tu nastąpi makabryczna dygresja:
Kilka tygodni temu w naszej parafii nie dokonano pochówku zaraz po Mszy św., gdyż nie znaleziono grobu z dostatecznie rozłożonymi zwłokami. Tak, tak! Otóż ziemne groby na naszym cmentarzu po 10 latach likwiduje się robiąc miejsce następnemu zmarłemu. Szczątki poprzedniego nieboszczyka zsypuje się do urny i chowa w ossarium. Ponoć coraz częściej trafia się na nierozłożone jeszcze zwłoki, a takie muszą zostać w grobie. Przed wspomnianym przeze mnie pogrzebem sprawdzono dwa groby i nie było już czasu na szukanie lokum nadającego się do "powtórnego zagospodarowania", rodzina pochowała bliskiego dopiero następnego dnia. Ktoś nam kiedyś mówił, że zwłoki nie chcą się rozkładać z powodu zbyt dużej ilości konserwantów w jedzeniu. 
Zdarzyło się też naszej parafiance, że przyszła na grób, a zastała dziurę. Ponoć nikogo osobiście nie powiadamia się o ekshumacji szczątków, należy się spodziewać, że po 10 latach nie zastaniemy grobu. Po urnę trzeba się udać do gminy, która zawiaduje ziemnymi pochówkami i ma swoje ossarium na komunalnym cmentarzu.
Po tych przypadkach już rozumiem, dlaczego nie stawia się tutaj pełnych nagrobków, tylko najczęściej używa się kamyczków. To praktyczna strona - po co ładować pieniądze w kamienny pomnik, gdy ma zostać usunięty po 10 latach?
Cmentarz przy kościele San Miniato raczej nie ma takich tymczasowych ziemnych grobów. Całe kwatery bywają wyłożone płytami, ściśle jedna przy drugiej, co też może być dla nas poruszające, gdyż przejście do grobu w środku siłą musi odbyć się po zewnętrznych grobach.

Czyżby Włosi mieli inną granicę szacunku dla zwłok? Chyba tak. Może świadczą też o tym zwłoki ludzi uznanych za świętych nagminnie wystawiane na widok publiczny?

Nekropolie włoskie bardzo często mają stałe granice, wytyczone przed wieloma latami, nie ulegają zmianom. A jednak przybywa w nich grobów. Jest to możliwe dzięki zagospodarowaniu trzeciego wymiaru, jakim jest wysokość. Stąd konstrukcje zwane gołębnikami lub (o zgrozo!) piecami. Myślę, że mamy do czynienia z uwspółcześnioną wersją idei katakumb. Byłam przekonana, że w tej florenckiej nekropolii można złożyć kogoś zmarłego współcześnie tylko do już istniejących kaplic i grobów, a jednak nie. Trafiliśmy na colombaria, których położenie przypomina tufowe podziemia pod Rzymem.
Zazwyczaj mury z grobami to swoiste budynki naziemne, camposanto przy San Miniato ukryło sporą kwaterę współczesnych grobów ściennych poniżej poziomu kościoła, po prawej stronie za miejscem spoczynku znamienitych florentczyków

Dziewiętnastowieczny cmentarz to niemy świadek historii fotografii. Jej powstanie datuje się na 1839 rok, więc możemy obserwować jak nowy środek zostaje użyty przez rodziny pragnące zachować w pamięci wizerunek zmarłego. Pierwsze nagrobki z San Miniato stanowią jeszcze przykład użycia wielowiekowego medium dominującego na cmentarzach - rzeźby. Czy tylko fotografia przyczyniła się do ustąpienia rzeźby? Co się stało, że współczesne formy nagrobków są takie proste, oddarte z treści? Choćby najbardziej wzruszająca fotografia nie zatrzyma mnie na tak długo, jak kamienna kompozycja pokazująca rodzeństwo. Braciszka twarz przesłania już kir, a siostra dąży ku niemu porzucając swoje zabawki (lalka, rakieta do tenisa), książki i mebelki.
Albo te bobasy na poduszkach? Nie znam bólu matek tracących noworodki, ale znam takie matki. Czy chciałyby w ten sposób wyrazić całą miłość niespełnioną, czy wolałyby zdjęcie?
Oczywiście i w zdjęciach jest dużo treści, jedno ujęcie obejrzałam dokładnie dopiero w domu i zdębiałam. Dziecko trzyma rękę w geście pozdrowienia rzymskiego, przejętego potem przez faszystów. Niestety nie mam szerszego kadru i nie wiem, z jakiego roku pochodzi fotografia.
Albo ta pani lekko ubrana w kokieteryjnej pozie, może przytrzymująca włosy? Jakiż odmienny od obecnie preferowanych model sylwetki. I tylko uśmiech zawsze ten sam przez wieki. Najstarsze zdjęcia mówią też, jak wielkim wydarzeniem było wtedy zrobienie sobie takiego portretu, ubierano się w najlepsze stroje, przybierano wyszukane pozy. Od razu widać spowszednienie fotografii, gdy spojrzymy na prawy dolny róg kolażu.
Wróćmy jeszcze do rzeźby. Ileż detali wzbogacających wiedzę z zakresu historii ubioru czy munduru. No chyba, że w ogóle brak stroju na figurze.
Nam skojarzyła się z sylwetką olimpijczyka, bo trzyma charakterystyczną pochodnię, ale w książce "Guida ai cimiteri..." jest napisane, że leży tu zmarły podczas wojny włosko-tureckiej, a pochodnia ma symbolizować wolę i odwagę w wypełnianiu swoich obowiązków. Hmm.
Kaplice rodzinne to bogate źródło wiedzy o przekroju narodowym emigrantów, już sam styl jednej z nich pokazuje nam prawosławnych, pozwala na domniemanie rosyjskiej rodziny (co potwierdza przewodnik po florenckich cmentarzach). Specjalnie zrobiłam zdjęcie nowszemu grobowcowi - widzicie ten kiosk?
Wydawać by się mogło, że do pochówków innych narodowości służyły inne cmentarze (Allori i Inglesi), ale głównym motywem było wyznanie, bądź jego brak, jak w przypadku Oriany Fallaci. Na Cmentarzu Porte Sante dominują groby katolickie, więc uwagę koncentrują języki obce inskrypcji.  Jakimś dodatkowym zmysłem wzrok wyławia poloniki,od najsłynniejszego we Florencji nazwiska Paszkowskiego, przez kaplicę Sapiehów a w niej zmarłą Joannę Tyszkiewicz, aż po w naszym języku napisaną krótką biografię Anny Kucharskiej urodzonej w Pułtusku, a zmarłej w Rzymie.

Dlaczego pochowana 300 km dalej? Czy odpowiedź dadzą dwa sąsiednie nagrobki? Zrobione w podobnym stylu, na środkowym można jeszcze odczytać słowa napisane w języku włoskim. Leży tam Jan Ludwik Budzki, szlachcic, dalej jednak robi się nieczytelnie. Tym razem cmentarz nie chce ujawnić nic więcej. Nie wiem nawet, czy Stanisław Paszkowski to jakiś potomek założycieli Caffe Paszkowski. Znikąd też wieści, co robili Sapiehowe w zacnej Florencji. pozostaje tylko informacja, że żyli tu Polacy.
W kaplicach cmentarnych odnajdziemy też fragment historii Kościoła. Mniej więcej do lat 70 XX wieku rodziny często budowały ołtarze, przy których za pozwoleniem biskupa miejsca można było odprawiać Msze św. Ślady tego pięknego zwyczaju w wielu kaplicach dotąd  pieczołowicie się przechowuje. Są to właśnie owe pozwolenia, naczynia liturgiczne, obrusy, kandelabry, a nawet krzesła z klęcznikami.
Śmierć określana jest jako najbardziej sprawiedliwa, nikt od niej się nie wykupi, ale oczywiście nie daje to żadnego pocieszenia, trudno nam jest się pogodzić z odejściem bliskich. O wielkim smutku mówi wiele nagrobków. Każą zatrzymać się, nie biec przez własne życie. Zmuszają do zastanowienia się, co po sobie zostawimy. To, jak nas zapamiętali bliscy, czy też jakaś inna społeczność także znajduje swoje odbicie w nagrobku. Samo miejsce pochówku wskazuje na znaczące postaci, ważnych artystów (na tym cmentarzu bardzo wielu), postaci zapisane w życie miasta, czy kraju. Bywa, że ślad po sobie zostawiają poniekąd sami zmarli. Rodziny wkomponowują w nagrobek ich dzieła rzeźbiarskie, każą umieścić fragment ich myśli. Innym pomysłem są wyryte w kamiennej płycie ich autografy.
W jakiś przedziwny sposób poruszył mnie ten pomysł, gdyż utrwala krótki gest nieżyjącego człowieka, i to utrwala w nienaturalnej skali i w tworzywie niekojarzonym z odręcznym pismem.
Zazwyczaj rodzinne grobowce oznaczone są nazwiskiem rodu. Jeden wybija się z tej tradycji. Zgromadzono  w nim osoby ważne dla żyjącego jeszcze człowieka i podpisano: "Rodzina Franco Zefirellego". Zaglądamy przez kraty, słynny reżyser pochował tu mamę, ciocię, siostrę i... nianię.
Wystarczy tych obserwacji i przemyśleń. Oczywiście także i modlitwy, wszak to czas uzyskania odpustu.
Pora wracać do intensywniejszego życia, zostawić ciszy jego kamienną pieczęć.

13 komentarzy:

  1. Dziękuje Gosiu! No to mam pewny punkt do zwiedzenia jak będę kiedyś we Florencji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu,interesujący, piękny wpis.
    Kochana, a który to nagrobek Oriany Fallaci? Pytam,gdyż przeczytałam właśnie jedną z jej książek "Wściekłość i duma".

    Pozdrowienia :*
    Majana

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne, straszne, smutne..może od razu kremacja? choć nie wiem czy ja jestem na to przygotowana?
    U mnie w rodzinie jest grobowiec z piaskowca z Aniołem specjalnie zaprojektowany dla tych co zginęli jak na kamienicę spadała bomba we wrześniu 39. Dom przetrwał wojnę, a Oni nie.
    Niesamowite są te przekazy w postaciach na grobach. Ale te 10 lat? Smutna relacja ale ciekawa. Nigdy nie wiem czy można robić zdjęcia na cmentarzach?

    OdpowiedzUsuń
  4. Majanko, Oriana Fallaci jest pochowana na Cimitero degli Allori. Zjeżdżając z autostrady na Firenze Impruneta(dawny zjazd Certosa) i jadąc w kierunku San Miniato mija się ten cmentarz. To via Senese 184.
    Mażenko,ano zdjęć nie można robić, ale nie rozumiem tego zakazu, nie widzę nic złego w przekazaniu widoku cmentarza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dodam jeszcze, że jeśli wejdzie się bocznymi bramkami, tymi w dole przed świątynią to się nawet nie wie o zakazie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapomniałam, świetny tytuł nadałaś temu postowi! Dlatego powinno się móc utrwalać zdjęciami te uczucia zamknięte w kamieniach. "Życie odbite w cmentarzu..." bo cmentarze w różnych miejscach są inne. Dlatego zatrzymujemy się przy grobach sławnych ludzi, po części dlatego palimy znicze za zaniedbanych mogiłach. Wierzymy, że to nie kres...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakoś nie przemawiają do mnie ściany colombaria /i te rozstawione drabiny/.Natomiast piękne są te stare zabytkowe grobowce.
    Przy okazji podeślę kilka zdjęć z Polski.
    Anna

    OdpowiedzUsuń
  8. Małgosiu,dziękuję za wyjaśnienie.
    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mażenko, cieszę się, że dostrzegłaś tytuł, bo się nad nim nieźle nagłowiłam.
    Anno, ja wręcz byłam zszokowana, gdy pierwszy raz zobaczyłam colombaria - było to w Rzymie, na olbrzymim Campo Verano. Tam przybrały formę kilkupiętrowych budynków, na których poziomy można dotrzeć windą. Horrendalne! Drabinki tym bardziej powalają, gdy się widzi wspinającą na nie starszą babcię.
    Nawet nasz parafialny cmentarz ma taką dwupiętrową strukturę,ale "tylko" ze schodami.
    Właśnie to mnie ciągle męczy, czy za wiele pokoleń będzie się komuś podobała nasza spuścizna,tak jak nam się podoba ta pozostawiona przez przodków. Wątpię :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękny wpis-jak zwykle zresztą.Ale ja o czymś innym-piszesz w tekście o nierozkładających się zwłokach z powodu konserwantów. Niesamowite-trzeba to sprawdzić!

    OdpowiedzUsuń
  11. Byłam na tym cmentarzu w sierpniu, niestety nie zdążylismy przypatrzeć mu się aż tak dokładnie, ale te widoki mam wciąż przed oczami...Zdjęcie w prawym dolnym rogu ostatniego kolażu (tuż nad naszymi wpisami) cudne!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. San Miniato al Monte - to moje ulubione miejsce we Florencji: kościół,niezwykła nekropolia,piękna panorama miasta,cisza i pewien rodzaj zadumy (szczególnie o zachodzie słońca!)Miałam szczęście uczestniczyć tam w niedzielnym nabożeństwie. Pani Małgosiu - dziękuje za to przypomnienie i wspomnienie...

    OdpowiedzUsuń