poniedziałek, 20 lutego 2012

ŻYCIE JEST TEATREM

Przyznam się szczerze,  że to był niedobry pomysł. Oczywiście jestem bardzo zadowolona z wyjazdu, pełna wrażeń i doświadczeń, ale miał on swoje mankamenty, gdyż trudno pogodzić zwiedzanie z karnawałem. I to zimowe zwiedzanie! Bardzo głupio to wymyśliłam.
A jeszcze trudniej wszystko opisać, całe moje szamotanie się.
Od czego zacząć?
Najlepiej będzie, gdy rozdzielę dwa marzenia, najpierw karnawał, bo łatwiej.
Etymologicznie nazwa jest konkretem - to nic innego jak pożegnanie z mięsem. Jeśli mocno pogrzebiemy w źródłach, oczywiście dotrzemy do starożytnych zwyczajów pożegnania zimy. Gdzieś tam wieki temu zwyczaje te zostały wchłonięte do kalendarza związanego z chrześcijańskim rokiem liturgicznym i tak je rozumiemy pod pojęciem karnawału, jako czas zabaw kończący się we wtorek przed środą popielcową. Ten w Wenecji, w dawnych czasach, dotyczył mieszkańców miasta, a ci poczuli wiatr w żagle i nieźle się rozbisurmanili, tak że zaczęto wprowadzać przepisy typu zakaz noszenia broni, gdy się jest zamaskowanym, zakaz przyoblekania się w żeńskie maski i stroje, by pod tym przebraniem wejść do klasztoru pełnego mniszek. Potem Napoleon bojąc się anonimowości i zwiększonej odwagi zamaskowanego człowieka zakazał zwyczaju. Młodzi Wenecjanie postanowili w 1979 roku powrócić do tradycji. I tak rok po roku uczyniono karnawał w Wenecji wielką atrakcją turystyczną znaną na całym świecie.
I tyle w mocnym skrócie historii. A można by zaszaleć dokładnymi datami i nazwami poszczególnych masek. Tylko kto ze współczesnych uczestników je zna?
Przyznam, że byłam zaskoczona, ciągle żyłam w przekonaniu, że turyści raczej tylko są widzami, ale że np. udział w konkursie biorą jedynie tubylcy. Dziwnie było więc słyszeć wydostające się spod masek wielojęzyczne słowa.
Skoro już wspomniałam o konkursie, to właśnie tytuł mojego wpisu stanowi pierwsza część hasła przewodniego w tym roku: "Życie jest teatrem. Wszyscy w maskach". Tym mottem mieli sugerować się startujący w karnawałowych szrankach przebierańcy. Przez kilka dni przeprowadza się wstępne eliminacje, by w niedzielę po południu ogłosić wyniki, których nie doczekałam. Zresztą niezbyt byłam nimi zainteresowana. Przyjrzałam się jednym eliminacjom i zwątpiłam, o co w nich chodzi. Na scenę rozstawioną na Placu św. Marka po rampie wchodzili zgłoszeni wcześniej uczestnicy. Po krótkiej z nimi rozmowie wyjaśniającej kim są, w co się przebrali, czekali na scenie aż do końca prezentacji. I tu zadziwiłam się najbardziej, bo ledwie ostatni przebieraniec ustawił się wśród innych, a już ogłoszono wyniki.
Hmm. Miałam wrażenie, że ktoś mi wyciął fragment filmu, ten z obradami jury, którego nota bene w ogóle nie widziałam.
Nie widziałam też żadnej imprezy towarzyszącej, a było tego mnóstwo: spektakle, koncerty, wystawy.
Raz tylko usłyszałam fragment prezentacji pewnej aktorki dotyczący warsztatu aktora. Dziwne miejsce na takie działanie. Jedna osoba na dużej scenie stała sztywno z mikrofonem w ręku i monologowała bez żadnego kontaktu z nieliczną publiką. Nie mój teatr :)
Wieczorem w tym samym miejscu organizowano dyskoteki. A i to nie moja bajka. Lecz jedną panią fikającą na scenie bezwzględnie podziwiam, próbowała rozruszać tańczących w takim oto kostiumie. Robiła to po mistrzowsku.
Gdy wyjeżdżałam, a raczej odpływałam, mój vaporetto mijały łodzie z lekka przebranymi osobami. Zbyt dużo ich było, by traktować to jako przypadek. Ale nie wiem, jakiej imprezy dotyczyła ta eskapada.
Fascynacja maską i kostiumem mi nie przeszła, mimo rozczarowania, że o te piękne, ręcznie robione trudno było i na twarzach i na sklepowych wystawach. Dominowały wytłaczane plastiki szybko maźnięte farbą i brokatem. Zawsze jednak ukłonię się przed mistrzowskim kostiumem, ale w Wenecji większość stanowiły gotowce z wypożyczalni, albo nawet proste peleryny wabiące klientów w wielu sklepach.
Mnóstwo osób pokusiło się jedynie o szybki malunek na twarzy,  bądź ... na biuście. Powalił mnie obraz witający wszystkich wychodzących ze stacji kolejowej. Kilkadziesiąt stoisk serwujących usługę malowania farbami do ciała. Także na nadbrzeżu Riva degli Schiavoni zebrała się spora grupka tych swoistych malarzy.
Wróćmy do tego, co jak narkotyk działało na wszystkich właścicieli aparatów fotograficznych, czyli do postaci w kostiumach. Ciągle się zastanawiam, co powodowało nimi, by godzinami stać i cierpliwie pozować. Myślałam o przeczytanych gdzieś słowach, że maska nie ukrywa, wręcz  przeciwnie, obnaża nas. Zapewne gdyby była taka możliwość, by skonfrontować charaktery przebierańców z wybranym przez nich strojem, znaleźlibyśmy jakąś zbieżność. Nieliczni rozdawali jakieś wizytówki, może warsztatu produkującego stroje? Wręczano je tylko fotografom z kilogramami i metrami swoich obiektywów sprawiających mocno profesjonalne wrażenie.
Zachowania fotografujących przypominały polowanie, któremu sama oczywiście też ulegałam. Choć z chęcią zebrania sporej kolekcji mocno konkurowała chęć obserwacji polujących.
Zanim więc pokażę "ustrzeloną" przeze mnie kolekcję, chciałam pokazać Wam kilka obrazków raczej obyczajowych.
Rzecz, która w każdym innym miejscu i inną porą roku bardzo nas by zaskoczyła, ale podczas karnawału zdaje się być zupełnie naturalną, to przemieszanie ludzi w kostiumach z tymi nieprzebranymi. Idą sobie uliczkami, czasami prawie niezauważeni, rozmawiają ze znajomymi, rozmawiają przez telefon (no ba!) robią zdjęcia innym przebranym. Są zwyczajnymi ludźmi, więc potrzebują strawy. Czasami wyglądają jak zwierzęta w klatce, złotej klatce kawiarni Florian na Piazza San Marco. Gdy zobaczyłam stojących na zewnątrz ludzi przylepionych do szyb, to miałam trochę wrażenie jakiejś modyfikacji "Dziewczynki z zapałkami", jeszcze nie wiedziałam, na co się patrzą, co fotografują. Ciekawe, czy w te wieczory można było wejść do słynnego lokalu tylko w kostiumie?
Potem widzicie scenkę, gdy przebrany robi zdjęcie innemu przebranemu, w końcu przyjechał nie tylko wdzięczyć się do obiektywu. Potem wyższa szkoła jazdy - szybki szkic kostiumu. Brawo! Wyrażam swój podziw klaszcząc z lekka zgrabiałymi rękami - rysować tak dobrze i w takich warunkach temperaturowych. Pełen szacunek!
W następnej linii nietypowe kostiumy - z wykorzystaniem znaków towarzyszących wszystkim wędrującym po Wenecji.
Krzysztof mówił mi przed wyjazdem, że gdyby zabrał się ze mną ubrany w sutannę, to by nikt go nie wziął za księdza. Nie był daleki od prawdy. Zaraz obok tego zdjęcia umieściłam panią z pięcioma psami, była równie oblegana, jak najbardziej mistrzowskie kostiumy.
I ostatnia linijka:
"Zdjęcie z misiem" - mnóstwo ludzi robiło sobie takie fotografie, tutaj pan dodatkowo otrzymał zamaskowanego całusa. Zaraz koło niego dziewczyna w obcisłym kombinezonie prezentująca wygibasami swoje wdzięki i kostium na tle plakatu o adoracji eucharystycznej.
No i na samym końcu właściwe bez słów - samo życie. Na jednej ławce, na dwóch jej krańcach przysiadła młoda oblegana przez fotografów dziewczyna, a w tle starsza kobieta z kulami. Jej nikt nie fotografował.

Dodam osobno jeszcze zdjęcie ludzi usiłujących rozgryźć rozkład jazdy komunikacji wodnej w Wenecji, to jeden z moich ulubionych kadrów, może przez ten zestaw współczesności z kostiumem? Może przez chłodne barwy ubioru w kontraście do ciepłych w tle?

A moja kolekcja karnawałowa już w następnym wpisie. Trudno mi jakoś to ułożyć :)

14 komentarzy:

  1. Fantastyczne!
    I opis, i zdjęcia. Z niecierpliwością czekam na resztę.
    Ksiądz Krzysztof z psami w Wenecji - to byłoby coś! :)))
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No gdyby jeszcze Bogusia przebrać za mopsa, a Druso za charta to byłby odjazd :) Murowane zwycięstwo w konkursie :)

      Usuń
  2. dzięki serdeczne za ten reportaż z karnawału w Wenecji..byłam w Wenecji już kilkakrotnie ale zawsze chciałam jeszcze pojechać właśnie na ten karnawał.. tylko jakoś myśl o wielkim tłumie stale mnie odstrasza..i chyba jeszcze poczekam z tym wyjazdem.. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czwartek i piątek dało się wytrzymać, więc sobotnie tłumy były dla mnie takim szokiem, że w niedzielę czym prędzej się spakowałam i wyjechałam bez żadnego żalu. Gdy w pewnym momencie szłam wąską uliczką pełną ludzi, przesuwając się centymetr po centymetrze, byłam bliska paniki. To absolutnie nie dla mnie.

      Usuń
  3. Właśnie miałam zamiar napisać o zakończeniu karnawału, ale po przeczytaniu Twojej relacji rezygnuję.
    Wystarczą mi w zupełności Twoje zdjęcia, opisy i wrażenia. Muszę przyznać, że spodziewałam się Wielkiego Teatru, bogatych szytych na miarę kreacji, prawdziwych masek, intrygujących spotkań i sytuacji...
    Ludzie ciągle za czymś gonią, ciągle się spieszą, nie mają czasu na własne pomysły...wypożyczają więc stroje, kupują plastikowe maski...

    To nie ten wenecki karnawał, który znam z filmów...

    Pozdrawiam ciepło:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że te najpiękniejsze stroje i wielka gala były właśnie w niedzielę po południu, ale i tak bym nie poszła sprawdzić ze względu na tłumy. Ale ten wpis to tylko zaczątek tego, co upolowałam :) Poczekaj jeszcze będą piękniejsze zdjęcia :) Tym razem pozwoliłam sobie zacząć od marudzenia :)

      Usuń
    2. Czekam z niecierpliwością, bo wiem, że zawsze masz coś ciekawego w zanadrzu :)

      Usuń
  4. Chyba dla wielu karnawał w Wenecji to wdrukowana w nasze wyobrażenia przez sztukę i film jakaś ułuda. Piękna ale czy dostępna...?
    Twoja Małgorzato relacja to krwisty befsztyk społeczno-obyczajowy. Bardzo mi bliski gdyż w ten sposób lubię doświadczać świata, dziękuję że poprzez Ciebie może się to realizować.
    Pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę Was podpuściłam, bo był i zachwyt, o czym mówi następny wpis.

      Usuń
  5. Masz szczęście, że możesz to wszystko fotografować, bo poza karnawałem wszyscy paradujący w kostiumach (robiący za nasze "misie") zarabiają na pozowaniu do zdjęć i mają lusterka i oczy dookoła głowy, żeby zdążyć błysnąć zajączkiem w obiektyw i uniemożliwić bezprawne (czyt. bezpłatne) zdjęcie ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okrutne sytuacje opisujesz. Specjalnie dla Ciebie zrobiłam w następnym wpisie kolaż z lusterkami :)

      Usuń
  6. Tytuł intrygujący ...jakim ? otwartym ,zamkniętym ,interesującym ???
    Karnawał w Wenecji ...właśnie się kończy ...dzięki Pani mogłam troszkę w nim uczestniczyć . Fotki interesujące ,jak również niektóre maski i stroje ...
    Nowa moda- malowanie twarzy też świetny pomysł ...
    Zycie jest teatrem i niech trwa jak najdłużej .....
    Pozdrawiam z zimowej Wielkopolski .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozdrowienia z regionu, w którym spędziłam połowę życia:) Malowanie twarzy może być sztuką, ale tutaj to nawet nie było rzemiosło. Byle jak pomalowane twarze, szybkie wzorki. Nawet nie sprawdziłam, ile ludzie płacili za tę usługę.

      Usuń
  7. Dzięki temu, że tam byłam na samym początku(poprz.weekend)czułam jakbym podążała z Tobą ramie w ramię...:). też chciałam kupić maskę, a w końcu zrezygnowałam... Wolę wspomnienia w sercu i na zdjęciach:)

    OdpowiedzUsuń