środa, 12 września 2012

SMUTEK I RADOŚĆ

Południowa Toskania to słabiej rozpoznane przeze mnie tereny, więc z chęcią korzystałam z pobytu w okolicy. Nie siedziałam tylko z pędzlami i książkami, choć przyznam, że i ta forma odpoczynku bardzo mi odpowiada, gdy cisza naokoło.
Ciągnęły mnie też wycieczki, w miejsca znane i nieznane.
Było już Montalcino, do którego nie mam pogodowego szczęścia.
W następnej wycieczce postawiłam na nowe :)
Zaczęliśmy od Roccastrady. Po pół godziny jazdy w oddali pojawiło się miasto na wzgórzu, GPS wskazywał, że do celu mamy 12 km, lecz czy to faktycznie już? Pomyślałam, że jeśli droga przestanie mocno kręcić, to faktycznie to, co wydało nam się zbyt odległe, może już być Roccastradą.
No i nagle skończyły się pagórki a przed nami rozłożyła się prosta, jak drut szosa. O taką w Toskanii bardzo trudno.
Roccastrada - hmm, co mam napisać? Lubicie klimaty lat siedemdziesiątych? I wcale nie myślę o barwności tamtych czasów, ale o tym, co  czasami pozostaje - szarość i burość?
Takie mam skojarzenia po tym, co zobaczyłam. Stare miasto otoczone jest dosyć nową architekturą, ale i ta bardziej wiekowa nosi brzydkie interwencje z czasów, gdy królowały wstrętne aluminiowe okna i drzwi. Mało tu kwiatów doniczkowych, dominuje brudny kamień i szary gruby tynk, niemal w stylu tzw. baranka. A całości dopełnia dźwięk z megafonów. Tak, tak, megafonów, rzec by można kukuryźników! Brakowało tylko pierwszomajowego pochodu.
W Roccastradzie czas się zatrzymał, tylko nie w tej epoce, która sprawiałaby na mnie dobre wrażenie.
Oczywiście można co nieco zobaczyć, zatrzymać wzrok na jakimś detalu, albo wyjrzeć tak daleko, by przebić się przez zamglone powietrze i dojrzeć morze (podejrzewam, że przy dobrej widoczności jest to możliwe). Ciągle jednak w kadr cisną się nieciekawości.

Tylko ludzie wszędzie interesujący, wszędzie do podglądania.
Niemal wszyscy, gdy się koło nich przechodziło, mówili "dzień dobry".
Drugie miejsce na wyznaczonej przeze mnie trasie jest mocno ukryte przed wzrokiem turystów.
Otóż, niedawno trafiłam na zdjęcie romańskiej krypty, jedynej pozostałości po jakimś olbrzymim opactwie.
Jeśli romańska, to ja koniecznie muszę ją zobaczyć!
Zadanie okazało się dość karkołomne (także dosłownie) w wykonaniu.
Od Roccastrady poprowadził nas drogowskaz, bo znowu nie miałam precyzyjnych współrzędnych.
Jedziemy, jedziemy, jedziemy.
W końcu jest!
Następny drogowskaz.
Skręcamy w podrzędną drogę, wiodącą głównie do ... kopalni gipsu.
No, może niekoniecznie o to chodziło.
Twardo jedziemy przed siebie, zgodnie z niepisaną zasadą włoskich drogowców, że póki nie ma następnego drogowskazu, należy trzymać się wiodącej nas drogi.
Mijamy bramę jednego "gipsowego" przedsiębiorstwa, wokół nas chaszcze i brzydota, i tylko się zastanawiamy, kto nocuje w równie nieatrakcyjnych, jak otoczenie, agirturismi miniętych na początku tej drogi.
W końcu dojeżdżamy.
Do następnej bramy!
Wracamy.
Zajeżdżamy na podwórko gospodarstwa, bo jakoś trudno mi zrezygnować z myśli, że tuż, tuż minęłam jakiś romański smaczek. Przyłapałam na wchodzeniu do jednego z mieszkań jakąś kobietę i dowiedziałam się, że mamy szukać przy pierwszym gospodarstwie.
Stare, żółte tablice mówią, że to Agriturismo San Guglielmo.
Ciekawe, czy mają swoją stronę internetową? Mają. Zobaczcie, i zapamiętajcie, że jeśli na stronie nie ma żadnych zdjęć z miejsca, to musi być podejrzane. Cena nie gra roli, a raczej gra, bo zbyt niska.
A co z kryptą? Otóż trzeba przejść przez nieciekawe podwórko, by dojść do otoczonego zdezelowaną siatką pagórka faktycznie kryjącego małą kryptę.
Przezornie przygotowałam nawet latarkę, ale nie była potrzebna, otwór w ziemi dostarczał wystarczającą ilość światła.
Trzeba tylko zejść po chwiejnej drabince w dół.
Tu zagościł smutek.
Krypta nie była wielka, ale ona jedyna świadczy o monastycznym życiu tętniącym nad nią.
A tętnić musiało, gdyż kilkadziesiąt metrów od tego miejsca odkryliśmy jedyny zachowany fragment murów dawnego opactwa.
Czyli spora to musiała być budowla, mieszcząca wielu mnichów.
Następne na trasie miało być pewne miasteczko, lecz tam nie dojechaliśmy, skręciliśmy do widocznego z oddali Montemassi, gdzie kusiły ruiny zamku.
Widok zamku z dawnych czasów może zobaczyć każdy zwiedzający Palazzo Pubblico w Sienie, tam w Sala del Mappamondo, na fresku Simone Martiniego, ze sceną oblężenia Mnotemassi, przed jeźdźcem wznosi się zamczysko, którego resztki przetrwały do dzisiaj.
http://worldapart.forumfree.it/?t=59559198
Ruiny wzięła w posiadanie cisza i ... gołębie. Czasami miałam wrażenie, że za chwilę zacznie się słynna scena z "Lęku wysokości" parodiująca "Ptaki" Hitchcocka.
Zeszliśmy na dół.
Nieopodal zadbanego kościółka na Piazza della Madonna skusił nas zapach potraw dolatujący z pobliskiej pizzerii. Właściwie to była już pora na obiad, więc po co szukać gdzieś dalej?
W barze siedziało dwóch młodych mężczyzn, a w części restauracyjnej nikt. Zapytaliśmy, czy możemy coś zjeść. Kelnerka zaprosiła nas do pustych restauracyjnych sal. Trudny wybór, gdy wszystkie stoliki są do dyspozycji.
Dostaliśmy menu i się rozmarzyliśmy. Ceny niziutkie, około 5 euro za potrawę i do tego, według słów kelnerki, wszystko ze świeżych produktów, niemrożonych.
Nawet gdyby mrożonych, to przystawka misto mare zawładnęła naszymi żołądkami. Jedną potrawę z talerza muszę odtworzyć, na razie zapiszę sobie tylko mniej więcej, co w niej było: gotowane kalmary pokrojone w kostkę, prawdopodobnie wrzucone na patelnię z selerem naciowym, orzeszkami piniowymi, rodzynkami, wszystko posypane posiekaną świeżą nacią pietruszki, posolone i dość pikantnie przyprawione pieprzem.
Potem ja zamówiłam sobie pici all'arrabbiata, ze świeżych pomidorów. Krzysztof natomiast wziął morskości z grilla. Na koniec desery, aż trzy! Panna cotta, tak świeża, że nie zdążyła dobrze stężeć, tiramisu oraz crema catalana, podpalona na naszych oczach :)
Tak wyśmienite jedzenie zaowocowało zmianą planów.
Nie chcieliśmy już ryzykować miejsc zapomnianych, zaniedbanych, chcieliśmy czegoś pewnego i pięknego.
Pojechaliśmy do ...
O tym będzie następny wpis.
A może ktoś zgadnie, gdzie zakończyła się nasza wycieczka? Pierwszej osobie, która odgadnie, wyślę kartkę z wydrukowanym rysunkiem wykonanym właśnie w tym miejscu. Potwierdzenie prawidłowej odpowiedzi nastąpi wraz z publikacją następnego wpisu. Mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu :)

16 komentarzy:

  1. Strzelam na "chybił-trafił", że wybraliście się do Grosseto...
    A ten bar na rogu, pełen starszych panów... zupełnie jak w Sarteano :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Małgosiu jestem wdzięczna za tego bloga :)Dzięki Pani mogę marzyć !!!!
    Pozdrawiam serdecznie Ewa Kraków Małopolska :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Po takim jedzeniu to można tylko "odlecieć". I to jest moja odpowiedź do konkursu :-) Głodna E.T.

    OdpowiedzUsuń
  4. witam pierwsze pomyślałam o Grosseto ale jest pani artystyczną duszą wiec moze jednak okolice Orbetello gdzie w miejscowości Capalbio jest niesamowity park surrealistycznych rzeźb Niki de Saint Phale kto wię.....?
    pozdrawiam beata kosman

    OdpowiedzUsuń
  5. podobny zestaw panów spotkałam z kolei w san gimignano:-)-beata-k

    OdpowiedzUsuń
  6. Pojechałabym do Pitigliano i Pescii Fiorentiny obejrzeć Ogrody Tarota

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze powiem ,że nie przepadam za ruinami. tak mi się porobiło na starość.I to chodzenie po drabinie. Za to na talerzach pyszności.Ta sałatka z owoców morza bardzo przemówiła do mojego podniebienia. Gdzie pojechaliście? Pewnie już odgadnione albo coś takiego wymyślilaś ,że nikt nie zgadnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Massa Marittima?
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bym pojechała do San Galgano. Annamaria

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja bym się wybrała stamtąd do Monticiano. Nie byłam, a wygląda ciekawie. Ciekawa jestem, na co ty się zdecydowałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Może pojechaliście do San Antimo. Jest pewne, śliczne, klimatyczne i te widoki ach...
    Pozdrawiam Warmianka.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo jestem ciekawa! Pienza? Moticchiello? Montefollonico? Santa Anna in Camprena?

    OdpowiedzUsuń
  13. W tej okolicy dla mnie najpiękniejsze, najbardziej niesamowite, wyglądające jak zjawiskowa dekoracja w teatrze Pana Boga jest Pitigliano!!!
    Poznawszy już Twoją wrażliwość na piękno, tam pojechałabym,żeby widok wyrastającego ze skał w zachodzącym słońcu tego cuda, jakim jest Pitigliano zachować pod powiekami na koniec wycieczki.
    Pozdrawiam
    Katarzyna

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziekuję za wyciea do tego jeszcze przepis kulinarny prosty i apetyczny
    j

    OdpowiedzUsuń