piątek, 21 czerwca 2013

NA WSTRZYMANYM ODDECHU

Zamysł był taki: przestrzeń, maki, jeszcze trochę sztuki romańskiej (tej wszak nigdy dosyć), złapać ciepły i słoneczny dzień (wtedy przypominało to deszczowo-burzową ruletkę), wymoczyć się w termach oraz zobaczyć miasteczko, które zawsze mnie kusiło z murów innego miasteczka. A do tego wpasować się tak, by Krzysztof mógł wyjechać na cały dzień.
Niezły misz masz, nieprawdaż?

Ogólnie kierunek:

Wydawać by się mogło, że plan miałam dobrze opracowany, ale ....

trochę sztuki romańskiej
Pierwszy cel był położony najdalej od domu, to Abbazia San Salvatore w miejscowości o niemal identycznej nazwie Abbadia San Salvatore, położonej u stóp Góry Amiata.
Raz już kiedyś zrobiłam podejście do tej miejscowości, coś mi się kołatało po głowie, ale po zobaczeniu dość współczesnej zabudowy, z braku rozeznania, wycofałam się z przebłysków wiedzy.
Gryzło mnie to latami. W końcu siadłam i sprawdziłam. Jest miejscowość, jest i klasztor, jest i romanizm.
Wskazówki dojazdu na nic się zdały. "Skręcić w prawo z Via Cavour". Taaaaaaa, ale w której części ulicy?
GPS w ogóle nie miał w spisie nazwy Via del Monastero, teraz się nie dziwię, bo nie da się tam wjechać. Trzeba albo wstukać nazwę via Cellini, bądź Piazzale Michelangelo (może być problem z miejscami parkingowymi), albo ... zaczepić panią na stacji benzynowej i usłyszeć, że trudno trafić, bo pozdejmowali drogowskazy. A co sobie mieli żałować!
Poradziła nam opcję pojechania Via Bolzano, za szpital, nieopodal marketu COOP i tam pozostawienia auta na dużym parkingu, tuż obok lądowiska dla helikopterów.
Następnie należało przejść chodnikiem tylko dla pieszych, w kierunku widocznej wieży kościelnej.
Idziemy krótko i wychodzimy na plac z nowoczesną fontanną, za którą kuszą mury Abbazia San Salvatore.
Co to za miejsce?
Dlaczego tak daleko od ludzi powstał znaczący w dawnych czasach klasztor?
Legenda miesza się z historią, ale dlaczego nie wierzyć, że longobardzkiemu królowi (wtedy jeszcze księciu) Rachisowi w VIII wieku, podczas polowania, na szczycie świerku ukazał się Chrystus i to było motywem ufundowania opactwa?
Wręcz logiczne wydaje się, że tylko nadprzyrodzone zjawisko mogło przekonać króla do takiego niestrategicznego przedsięwzięcia.
Kiedyś znaczące opactwo, potem już tylko zwykły kościół parafialny. Jak wielką było strukturą można się domyślić, gdy zechce się iść pieszo od Via Cavour, przez łukowatą bramę znaczącą granicę dawnych mniszych włości.
Na lewym zdjęciu, zrobionym spod kościoła, widać ją mocno w głębi. Na prawym ta sama brama ale od strony Via Cavour.

Już na pierwszy rzut oka widać niezwykłość budynku.
Wydłużoną, prostą sylwetkę fasady oraz dwie wieże, w tym prawa z nieznanych przyczyn jest niedokończona. To wielka rzadkość na terenie Włoch, a jedyny w Toskanii - kościół flankowany dwiema wieżami, co jest typowe dla przedromańskiego westwerku. Choć cała typowa struktura nie zachowała się do naszych czasów.
Ściśnięcie fasady dodało świątyni lekkości, zabrało romańską przysadzistość.
Ściana jest skromna, zdobi ją głównie tryforium, nad nim pojedyncze okno, a do wnętrza prowadzi równie prosty portal.
Zaraz po wejściu zdumiewają współczesne schody, przecinające nawę.
Okazuje się, że to wynik jakiejś dziwnej rekonstrukcji z XX wieku, podwyższono wtedy tę część nawy, by pod nią dobudować czwarte skrzydło krypty.
Krypty?
A tak, tak.
To właśnie dla niej ciągnęłam Krzysztofa i siebie.
Jeśli ostatnio zachwycałam się tą z San Baronto, to w Abbazia San Salvatore tarzałam się w romańskiej radości.
Spośród 35 kolumn 24 są oryginalne, o bardzo urozmaiconych kapitelach, choć dość prostych rzeźbieniach.
Najmniej urozmaiceń widać w bazach kolumn.
Może dlatego, że myśli człowieka, jako i wzrok mają ku górze ulatywać?
Bardzo spektakularna jest kolumna z wyrzeźbioną plecionką w węzły zwane gordyjskimi albo salomonowymi, dla chrześcijan symbol Boskiej wieczności, czyli ani początku, ani końca. Zresztą więcej kolumn ma ciekawie opracowane trzony.

Kilka kapiteli wypełniają wyrzeźbione głowy, ludzkie i zwierzęce. Jest też kolumna z prostym krzyżem, na tak długim ramieniu, że można podejrzewać jakieś drzewce.
Są kolumny ze stylizowanymi liśćmi akantu, jest też eucharystyczna w symbolice winorośl.
Trudno nie wyróżnić "historycznej" kolumny, niemal na samym środku krypty, w której kapitelu, wśród głów pojawia się brodata twarz, uważana za portret króla Rachisa. Cała kompozycja to król wraz z dworem. Trzon kolumny ma dziwne żłobkowania, w środku z trzema niewielkimi otworami. Według starego zwyczaju chowano w takich miejscach konsekrowane hostie.
Jest jeszcze jedna podoba kolumna, według legendy odtwarza dokładnie miejsce świerku, na którym ukazał się Rachisowi Chrystus.
Chodzę po krypcie w różne strony, oglądam po kilka razy każdą kolumnę, z boku, z dołu, z daleka.
Czujecie dreszczyk wieków?
Wycieczka miała swoje dalsze plany, więc wracamy na górę i dopiero teraz zwiedzamy kościół.
Jedna nawa, plus transept, którego zakończenia prowadzą do dwóch kaplic.
Ta z prawej poświęcona jest Najświętszemu Zbawicielowi (Santissimo Salvatore).
Pokrywają ją XVII wieczne freski z historią powstania opactwa - czyli polowania i potem wizji Rachisa.  W tej samej kaplicy uhonorowano św. Marka Papieża, którego relikwia w postaci głowy przechowywana jest w pięknym relikwiarzu. Jakoś nie przekonam się nigdy do podziału ciała, nawet po śmierci i nawet dla zbożnych celów. Tu na zdjęciu jest tylko zdjęcie tego relikwiarza, jako cenny zabytek przechowywany jest w małym muzeum, które było zamknięte.
W ołtarzu pod relikwiarzem ciekawe złożenie do grobu, nie ma nikogo poza aniołami.


Przechodzimy do prezbiterium, miejsca z racji "zawodowej" bardzo interesującego dla Krzysztofa. Od razu rozpoznaje przeznaczenie dwóch ciekawych XVII wiecznych szaf - to zbiór relikwiarzy.
Nie mam pojęcia, dlaczego nie sfotografowałam przepięknego krucyfiksu z XII wieku. Chyba byłam zbyt rozedrgana po krypcie. Mówi się, że to miała być kopia tego z Sant'Antimo. Coś w tym jest. 
http://appartamentilacastagna.it

A na drugim krańcu transeptu Capella della Madonna della Pieve z gorzej zachowanymi freskami .
Można stamtąd zajrzeć na chiostro, które za chwilę zwiedzamy. Jakiś ubogi ten dziedziniec, nawet w porównaniu z tym naszym lokalnym, w Giaccherino. No, ale musiał być, bo jeśli klasztor, to i krużganki.
Gdy wyszliśmy z opactwa, poszliśmy w kierunku "średniowiecznego miasta", czyli najstarszej części Abbadii San Salvatore.
Po drodze zatrzymaliśmy się w sklepiku z mydłem i powidłem, dosłownie.
Czego tam nie było!
Wyszliśmy ze starą podwieszaną wagą jednoszalkową, oleodrukiem z Madonną, pecorino z Amiaty (już pozostało po nim wspomnienie) i ziołową nalewką z okolicznych ziół (ta jeszcze czeka na swoją kolejkę).
Pani przemiła, choć powolna niezwykle, lecz nie dziwię się, bo w takiej ciasnocie musi poruszać się wolno i nad wyraz ostrożnie. Dała też ze sobą ponegocjować ceny :) I podpowiedziała, gdzie możemy zjeść obiad, gdy nadejdzie głód.
Ze zróżnicowanym mocno bagażem ruszyliśmy do borgo medievale. Ciągle szarość kamienia, trzeba się na nią nastawić, żeby odbierać urok uliczek, kluczenia pomiędzy nimi i wyszukiwania ciekawych detali.
Nie ma tu zbyt wielu kwiatów, jak w kilkanaście kilometrów dalej położonych miasteczkach Val d'Orcii, jak np. Castiglione, San Quirico, czy Pienza.
Obiad, zgodnie z zaleceniem sprzedawczyni, zjedliśmy w La Bocca di Bacco. Mimo, że to hotelowa restauracja, od razu było wiadomo, że zje się tam dobrze, gdyż oblegali ją robotnicy. Przystawki z lokalnych przetworów mięsnych rewelacja! Gorzej z głównym daniem. To znaczy, ja byłam mniej zadowolona, bo sos ragù bez zarzutu, ale makaron - zbyt miękki, jak na mój gust. Za to Krzysztof z zachwytem zjadł zupę borowikową ze świeżych grzybów. A na deser obydwoje zjedliśmy pyszną crema catalana.
Obiad nie był ciężki, i  dobrze, bo następna w planie była kąpiel.

wymoczyć się w termach
Tylko pięć kilometrów od Abbadia San Salvatore są Bagni di San Filippo. Pamiętałam, że na forum jeden z uczestników opisał dokładnie, jak się tam dostać, więc poczytałam sobie i ...
Z parkowaniem nie było problemu, pustki.
Pierwsza struktura zgadzała się, czyli dobrze idziemy. Ale potem zaczęła się ostra wspinaczka wzdłuż strumienia, myślałam, że ducha wyzionę. Co pewien czas pojawiały się sztucznie wybudowane kaskady. Ścieżka była bardzo umowna, upał wzmagał się z każdym metrem wzwyż.
W końcu trasę przecięła nam w miarę szeroka piaszczysta droga. Zaczęliśmy nią iść, lecz nadal nic. Zasięgu internetu też nie było, więc nawet nie mogłam sprawdzić wskazówek.
Zrezygnowaliśmy.
Zeszliśmy tą drogą, a gdy złapaliśmy kawałek cywilizacji, zorientowałam się, że umknął mej pamięci drobny szczegół: mieliśmy schodzić do term, a nie wchodzić!
Teraz trzeba było wybierać, albo termy, albo ..
Wybrałam to drugie, bo dzień był już dość ciepły, pomnożony przez wysiłek wspinaczki (zakwasy odczuwałam przez cztery dni!), więc ostatnie o czym w tym momencie marzyłam, to kąpiel w gorącej wodzie.
Ja tam jeszcze wrócę!

maki
Po drodze do następnego punktu wyprawy.
Od początku przyjazdu do Toskanii marzy mi się zobaczenie pól makowych. I jakoś ciągle mi umykają, albo jadę za wcześnie, albo nie w to miejsce, albo większość pól już skoszona wraz z makami. Tym razem sukces nawet nie połowiczny, ale zawsze to już coś. Oczywiście, wątek uważam za rozpoczęty, niemal tylko muśnięty i obiecuję do skutku polować na maki!









zobaczyć miasteczko
Przeprawiliśmy się na drugą stronę Doliny Orcii, do Monticchiello, wiele razy wypatrywanego z murów Pienzy, ale dotąd niewidzianego z bliska.
Już ogólna panorama zapowiada ucztę, chociaż do samych bastionów nie dotarłam, ale wystarczyło wnętrze murów, by zaspokoić zapotrzebowanie na wakacyjną bajkę.
Po chłodnych szarościach Abbadii San Salvatore, wjechaliśmy w świat tufowego, miodowego kamienia, olbrzymiej ilości kwiatów doniczkowych i wielu, wielu interesujących detali.

Miasteczko musiało kiedyś być chyba ważniejszym punktem od Corsignano przebudowanego potem na Pienzę. A może takie wrażenie mam, gdyż w Monticchiello zachowała się średniowieczna zabudowa?
Wchodzimy efektowną bramą św. Agaty, przy której ulokował się bar.
I dobrze, bo, po porannym cappuccino gdzieś po drodze i po poszukiwaniach źródeł termalnych, miałam intensywne zapotrzebowanie na herbatę. Powiedzmy, że zaspokojone - zwykłej czarnej nie było, musiałam zadowolić się niby czarną, niby cytrynową.
Głównym świadkiem dawnej świetności Monticchiello jest XII wieczny kościół Świętych Leonarda i Krzysztofa.
Portal i rozeta wskazują na czas największego splendoru oraz zamiłowanie twórców do gotyku, może to wpływy rezydujących tu kiedyś Krzyżaków?
Lecz zanim wejdzie się do kościoła, trzeba pokonać "strażnika kruchty", jakim był totalnie rozleniwiony i rozłożony dokładnie na progu kot. Ani myślał zejść.
Mruczał coś niewyraźnie: Wy tu tylko na chwilę, a ja całe życie tu wiodę.
Żeby nie było, że Krzysztof tylko psiarz, kota też by z chęcią do domu przygarnął, gdyby nie zła sława Bogusia, pogromcy kotów.
W końcu wchodzimy. Przed nami prosta nawa przecięta transeptem.
W XX wieku odkryto pod farbą sporo XIV wiecznych fresków, między innymi ze szkoły sieneńskiej, na przykład cykl poświęcony Katarzynie Aleksandryjskiej, którą zawsze łatwo rozpoznać po atrybucie koła (na którym ją łamano).
Innym, niezwykle rzadkim tematem w średniowiecznym malarstwie są zachowane dwa epizody poświęcone sakramentowi spowiedzi. Temat w ogóle rzadko obrazowany, więc tym bardziej wart obejrzenia i opowiedzenia.
Freski znajdują się po lewej stronie prezbiterium (patrząc od nawy).
W scenie po prawej stronie (na kolażu z lewej) Archanioł Michał prezentuje papieżowi klęczącą penitentkę. Podczas aktu pokuty uchodzi z niej zło w postaci widma (taka jakby czaszka), a z nieba zlatuje cnota. Jednak diabeł (słabo zachowany) za plecami Archanioła czuwa, a może uda się znowu przyłapać duszę na grzechu?
Druga scena, z lewej, przenosi nad przed oblicze św. Piotra - Strażnika Bram Raju. Kładąc rękę na głowie kobiety wyzwala ją od grzechów, dając przyzwolenie na wejście do Nieba. Tu już Zły nie ma szans, św. Michał przebija go dzidą.
Po tym wnętrzu od razu można rozpoznać, kto jest patronem świątyni.
A przynajmniej jednym z nich, bo św. Leonarda nie znalazłam, za to św. Krzysztof pojawia się i we fresku (w niemal pięciometrowej wielkości sylwetce) i w rzeźbie. Leonard był bardzo popularny w średniowieczu, choć jako patron między innymi od szczęśliwego przebiegu porodu i ochrony przed złodziejami nie powinien być nam obcy. Był pierwszym patronem miejsca, św. Krzysztof dołączył do niego później.
Przestrzeń budynku nie jest przeładowana, łatwo w niej wyszukać bardzo interesujące obiekty, jak XV wieczny krucyfiks z krzyczącym z bólu Chrystusem, czy puste tabernakulum zakryte stareńką kratą.

Kościół nie uniknął przeróbek, gotyk ustąpił XVII wiekowi. Zamalowano ściany (freski odkryta w XX wieku), zamurowano niektóre okna. Zrobiono murowane sklepienie, zakrywając typową odkrytą drewnianą więźbę dachową. Z mieniono proporcje wnętrza.
Zazwyczaj miewałam złe wrażenie po takich  przeróbkach.  Tym razem jeden efekt, zapewne niezamierzony - łuk nachodzący na rozetę, od wewnątrz, przy niedoświetleniu, nadał przeróbkom niemal mistycznego charakteru - Oko Pańskie!


W Kaplicy Najświętszego Sakramentu, z drewnianym tabernakulum kusi obraz Madonny.
Ale to zdjęcie.
Kiedyś faktycznie było tu przepiękne dzieło Pietro Lorenzettiego, było prawdopodobnie poliptykiem, lecz roczłonkowano je, a sama Madonna znajduje się w niedalekiej Pienzy w Muzeum Diecezjalnym, które może uchroni obraz od ponownej kradzieży.
możliwa rekonstrukcja https://it.wikipedia.org/wiki/Polittico_di_Monticchiello
Po wyjściu z kościoła szwendałam się sama, gdyż Krzysztofa już bardzo mocno atakowała wiosenna alergia. Bogu dziękować, że mnie nie nęka sienny katar.
Myszkowałam więc z aparatem.
Wypatrzyłam kilka interesujących głów.
Kilka studzien - jedną chociaż zaopiekowałabym się bez wahania i przetransportowała do ogrodu.
Pewien malarz wpadł na pomysł, by w zapuszczonym gaju oliwnym poustawiać reprodukcje swoich obrazów. Spodobał mi się zamysł plenerowej galerii.
Zaraz za tym ogrodem, ulokował się rzeźbiarka, artystka z Finlandii. Ulokowała się bardzo atrakcyjnie i w sposób niedostępny dla turystów. Do niej należy wieża - pozostałość po średniowiecznych koszarach.
Widziałam kilka domów na sprzedaż. Ktoś chętny? Na przykład taki z przednią strażą w postaci dorodnych cyprysów. Obok był ogród, nie wiem, czy należał do tej posesji, ale zachęcający mocno.
Oj! Tak. Monticchiello to miejsce, do którego już chcę wracać.

Został do opisania pierwszy punkt wycieczkowych założeń, lecz ten nie wymaga słów.


przestrzeń






















26 komentarzy:

  1. Poczułam się jak na wakacjach...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami mam tak nawet siedząc w domu :) To znaczy to poczucie, bo widoki jednak inne :)

      Usuń
  2. Cos niesamowitego jakie bogactwo ma w sobie Bella Italia! Ten jeden wpis zapiera dech z wrazenia, a przeciez to 'zaledwie' jeden wpis z Twoich wielu. A przeciez poza miejscami opisanymi na tym blogu jest jeszcze tyle innych ...
    Dziekuje i pozdrawiam
    A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, trudno czasami wybierać między miejscami w których się było, a tymi, do których jeszcze nie dotarłam. I to kusi i to nęci.

      Usuń
  3. oj ale świetny wpis !!! pooglądałam zdjęcia nim przeczytałam i już wiedziałam, że znam te miejsca bo tam byłam !!! Rok temu w Abbazia San Salvatore ale nasza nawigacja bez problemu dowiozła nas na ten właśnie parking obok lądowiska a resztę jakoś znaleźliśmy "na czuja" :) mój mąż zrobił chyba z 50 zdjęć samej kaplicy z kolumnami bo oderwać się nie umiał tak mu się one podobały no i ich oświetlenie. Pamiętam, że była tam na ścianie galeria ze zdjęciami sprzed odbudowy i to też było fajne pooglądać jak tam kiedyś bywało.

    Monticchiello znam także zdaje się, że to obok tej cudnej zakręcanej drogi z cyprysami :) najsłynniejsze ujęcie toskańskie znane z każdej niemal pocztówki :) no ale ja ogólnie kocham Pienzę i okolice więc Val d'Orcię mamy zjeżdżoną wzdłuż i wszerz :O

    Mamy też zdjęcia tych samych miejsc co Pani tylko do maków w tym roku mieliśmy większe szczęście ;D

    Najbardziej w tym roku podobało nam się miejsce też znane z pocztówek o nazwie Leonina tuż za Asciano ... tam to nie mogliśmy się oderwać od aparatu .... :))

    Jak miło zobaczyć znów te miejsca na nie własnych fotografiach :) ehhhhh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja podobnie mam, dlatego tak lubię oglądać filmy osadzone w konkretnej, znanej mi rzeczywistości.

      Usuń
  4. Aaaa! Czuję, że niedługo nastąpi otwarcie ogrodowej wystawy malarstwa i rysunku :)))
    Mogę Ci zapewnić na wejściu czternastoosobową publiczność :).
    Ale masz piękną wagę. Zazdrość mnie zżera :))).
    Monticchiello - muszę zapamiętać.
    Wakacje, ach, wakacje...
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd ja tyle sztalug wezmę? Chyba, że na długich sznurach z pinii pouwieszam.

      Usuń
  5. Wlasnie ogladalam te przesliczne zdjecia kiedy dowiedzialam sie o trzesieniu ziemi tam u was. Wszystko w porzadku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak , jak odpowiedziałam ogólnie, jest dobrze, bez strat.

      Usuń
  6. Aaaale zdjęcia i widoki - misrzostwo świata! Te maki, te przestrzenie - cudowne!!! Teraz dopiero sobie przeczytam, bo nie dało się nie obejrzeć tych wspaniałości.
    Też myślę o Was w związku z trzęsieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widoki owszem mistrzostwo, zdjęciom wiele brakuje, ale zawsze to coś :)

      Usuń
  7. Przypomniały mi się wpisy z pierwszego Twojego roku w Toskanii, oj lubię tak dużo i tak różnorodnie /jak te kolumny/. Cudowne widoki ze wzgórzami i makami. To takie zróżnicowanie: kamienne ciasne miejsca a zaraz coś zupełnie innego otwarta cudowna przestrzeń i maki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to jest, nie samymi wycieczkami człowiek żyje :) A ja jestem bardzo udomowione zwierzę pracowniane.

      Usuń
  8. Piękna wycieczka! Od widoków maków i przestrzeni dostałam zawrotu głowy... Świetne ujęcia. Buziaki i do wieczora :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Toscana e la piu bella regione del mondo!!! I to bez dwóch zdań.
    Dziękuję za porcję pięknych zdjęć. Jest teraz o czym marzyć i śnić :)

    Pozdrawiam,
    Małgosia z Carrary

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam wrażenie,że ten post był dla mnie , bo to mój ulubiony kawałek Toskanii.Łezka mi się zakręciła ale może jeszcze kiedyś wrócę. To naprawdę piękne widoki . Te pagórki porośnięte pszenicą , słonecznikami .Te cyprysy dumnie strzegące kamiennych domów ,no i Amiata widoczna z każdego miejsca w dolinie. A do tego jeszcze Małgosia jako przewodnik. Sama bym nawet połowy tych rzeczy nie zobaczyła co z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyśl w takim razie, że i ja tylko część zobaczyłam :)

      Usuń
  11. Ach, jakze sie ciesze! Wpisu jeszcze nie czytalam, ale pisze zaraz po obejrzeniu zdjęć, bo tak sie cieszę! Po wpisie "slubnym", w ktorym zachwycalas sie romanska krypta, pomyslalam o Abbadia San Salvatore i cos mi sie w pamieci kolatalo, ze kiedys trafilam u Ciebie na wzmianke o tym miejscu, ale napiasals cos zniechecajacego? A przeciez tam to dopiero krypta! Najwyrazniej cos mi sie pomylilo, co zreszta bylo oczywiste, bo nie moglaby Cie ta krypta nie zainteresowac. I Monticciello - chyba tez tam bylam tego samego dnia, co w San Salvatore. W kosciele szukalam Lorenzettiego, bo moj stary przewodnik podaje, ze tam jest, dopiero potem wygrzebalam w Internecie, ze, owszem, byl. Widze zdjecia kotow - pamietam, ze one sie calkiem swobodnie poruszaly po kosciele, a pani, ktora przyszla i cos we wnetrzu porzadkowala, traktowala je jak prawowitych uzytkownikow. Jakie to rozne od wielu kosciolow w Polsce! Obrazy w parku tez byly (w zeszlym roku we wrzesniu), a w wieze zasiedlala bodajze finska artystka. Przepraszam za ten chaotyczny wpis, zaraz zabieram sie za lekture.

    serdecznosci,

    iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i co ja mam odpowiedzieć? Właściwie wszystko jest już w artykule i w Twoim komentarzu :)

      Usuń
  12. Piękne zdjęcia, pięknych miejsc, krypta jest niesamowita, a miasteczka różne w odmienności kwiatowo kamiennej, za to jak zwykle Bella Italia zachwyca a toskańskie widoki spowodowały chęć ucieczki na wakacje przestrzeń tak każdemu potrzebna, czujesz się wolną a maki takie polskie i takie nostalgiczne dziękuję za piękne kolaże w jednym wpisie tyle wrażeń, pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta ilość wrażeń spowodowała, że miałąm straszny problem z wymyśleniem tytułu :) Cieszę się, że to dostrzegłaś :)

      Usuń
  13. Malusieńka skaza w tym cudzie (łatwa do usunięcia): księciu; jak: księdzu. Poza tym same wspaniałości! Dziękuję. A.

    OdpowiedzUsuń
  14. Faktycznie, niezła wtopa :) Dziękuję za zwrócenie uwagi.

    OdpowiedzUsuń