sobota, 15 czerwca 2013

ROMAŃSKIE PEREŁKI I ... LAWENDA

Wielokrotnie na blogu pisałam o swoim zafascynowaniu romańską sztuką. W Toskanii apetyt na ten styl można zaspokajać niemal na każdym kroku. Oczywiście mogą to być tak spektakularne miejsca jak Sant'Antimo, czy Pole Cudów w Pizie, ale jest też romanizm cichy, taki, który jest prosty, nie kusi wielu turystów, taki na wyciągnięcie ręki.
Niedawno zobaczyłam dwa romańskie kościoły z okolic Pistoi.
Na obydwa czaiłam się już od dawna, ale zawsze było jakoś nie po drodze.
Pierwszą okazją było odwiedzenie mojej przyjaciółki przebywającej na wakacjach nieopodal San Baronto. Powiedziałam sobie, że teraz już nie odpuszczę. Zawsze jadąc przez tę okolicę zastanawiam się, jak wygląda romańska krypta, do której prowadzi stary drogowskaz.
W końcu wiem.
Znam kilku moich czytelników, którzy wybrali na miejsce pobytu kemping w San Baronto, po drodze do swojego lokum musieli widzieć kościół pod patronatem mało znanego świętego.
To francuski mnich - pustelnik, który właśnie na szczycie łańcucha górskiego Montalbano dokończył swojego żywota. Nad jego grobem zbudowano oratorium, potem przekształcone w świątynię, której oryginalną część stanowi jedynie krypta (choć i to nie jest pewne), reszta jest wynikiem wielu interwencji, głównie po II Wojnie Światowej.
Najpierw wita wielka łąka, na skraju której umieszczony jest głaz. Z daleka tylko głaz, ale gdy się podejdzie bliżej, widać na nim drobne figurki kolarzy i budynków. Wcale nie odwróciłam fotografii, kolarze wspinają się tak po głazie, zapewne aby dać odbiorcy pojęcie o wysiłku, jakim jest pokonywanie dróg w Górach Montalbano. Przynajmniej ja bym tak odczuwała jazdę pełną zakrętów drogą pod górę.
Ale co tam głaz!
Czeka mnie większa uczta.
Prosta fasada, prosta nawa, ale pełne uroku tkwiącego właśnie w tej prostocie.
Mamy do czynienia z odbudową powojenną, jedyną, która zachowała się w oryginalnej formie jest właśnie krypta. Choć i to nie jest do końca pewne. Czy to oryginalna struktura, czy tylko z użyciem oryginalnych elementów, jakimi są kolumny? Kapitele kolum nie są wielce zróżnicowane, choć, oczywiście, nie brak im zdobień.
Mimo, że to krypta, wyobraziłam sobie tutaj ślubną uroczystość. Skąd takie skojarzenia? O tym za chwilę, gdy opiszę drugi kościół.
Na razie chodzę w kamiennym lesie. Obiecana przy zejściu do podziemia fotokomórka nie zapala światła, więc nieźle się gimnastykuję, by zrobić zdjęcia bez statywu. Absolutna cisza, żadnego turysty, na kempingu pewnie jeszcze pustki, ale czy ktoś z mieszkających tam nawet w sezonie zagląda do niepozornego kościoła, by spotkać ślady XI wieku?
Wyczytałam w książce o romańskich światyniach tego regionu, że krypty są charakterystycznym elementem jedynie kościołów zakonnych. Nie wiem, czy rzecz dotyczy wszelkich kościołów z kryptami, czy tylko tej okolicy, choć gdy sobie przypomnę wszelkie inne, to chyba jednak można rozszerzyć tę zasadę i w ten sposób rozpoznać pochodzenie budynku.
W niedoświetleniu nie udało mi się zrobić zdjęcia jedynej ludzkiej sylwetki na kapitelu kolumny, pierwszej po zejściu lewą stroną. To prosta sylwetka wyryta w kamieniu, wzruszająco prosta.

Drugi kościół leży niemal dokładnie po drugiej stronie Pistoi, na północ od miasta. Z domu jadę do niego także mniej więcej 25 minut, trasę wydłuża głównie miasto, choć na samym końcu też czeka wspinaczka po zakrętach.
To Pieve di S. Giovanni di Montecuccoli, bardziej znane pod nazwą Chiesa di Valdibure.
Olbrzymie stado cyprysów wita każdego przybywającego.
Z zewnątrz znowu widzimy bardzo prostą fasadę, jednak samo otoczenie (ekspozycja na wzgórzu) zapowiada, że mamy do czynienia z kościołem o dużo większym znaczeniu eklezjalnym.
Już kiedyś wyjaśniałam, że pieve to kościół stanowiący centrum religijne danej okolicy, to tutaj np. przynoszono dzieci, by je ochrzcić.
Zaraz przy wejściu jasna więc staje się nisza z chrzcielnicą.
Samo wnętrze jest większe, nadal mamy do czynienia z pojedynczą nawą. Tuż przed prezbiterium są dwie boczne, dużo większe od tych z San Baronto, kaplice, co upoważnia do nazwania całej struktury nawą poprzeczną (transeptem).
Od razu daje się we znaki unosząca się ku prezbiterium podłoga. Zapewne wynik osiadania budynku. No bo raczej nikt chyba z zamierzenia nie budował takiej równi pochyłej?  A na koniec przejścia nawą pod górę czekają jeszcze schody. Zadziwiające, każące domyślać się drugiego podziemnego poziomu, ale nic o nim nie wiem. Lecz w jakim innym celu stworzono by takie wzniesienie w świątyni?
Zdjęcia wnętrza zobaczycie niżej, w pewnej specjalnej konfiguracji. A na razie kilka detali:

Kolorytu, dosłownie, dodają XVI wieczne freski, bardzo dobrze kontrastując z szarością kamienia.
Temat podobny, jak w mozaikowych absydach bardziej znanych romańskich kościołów - czyli Tronujący Chrystus. Zaraz poniżej historie Jana Ewangelisty, gdyż to on jest patronem parafii.

Oprócz tych malowideł na ścianach wisi kilka obrazów, dzieł lokalnych artystów.
To św. Małgorzata z Cortony, św. Sebastian oraz Matka Boża Różańcowa.
Na uwagę zasługuje spotykany tutaj często "obraz w obrazie". Ten konkretny, z XVII wieku,  przedstawia Matkę Bożą Różańcową ze świętymi, przy czym święci są w części będącej poniekąd ramą.
O Małgorzacie z Cortony jeszcze wspomnę.
Wychodząc z kościoła nie sposób nie zauważyć niezwykle barwnego balkonu, który użycza swoich subtelnych barw światłu wpadającemu przez małe biforium z fasady.

Unikałam pokazania Wam wszystkiego, gdyż teraz dopiero chcę ujawnić z jakiej okazji udało mi się w końcu zobaczyć wnętrze.
Samą świątynię z zewnątrz widziałam wiele razy, ale nigdy środka.
A okazja była taka, że miałam delikatnie musnąć wnętrze ślubną dekoracją. Zapewne domyślacie się, że to klienci Joanny postanowili powiedzieć sobie w Pistoi sakramentalne "tak",  Joanna przygotowała całość, Krzysztof im pobłogosławił, a ja skromnie i z chęcią dopomogłam.
Zacznę od bukietu, gdyż to on był inspiracją reszty.

Panna Młoda wymarzyła sobie bukiet z lawendy. Ba! Za wcześnie, żeby nazrywać kwitnącą. Znajomy kwiaciarz nie podjął się znalezienia kwiatów. Wymyśliłam, że przecież w sprzedaży są lawendy w doniczkach. Poszłyśmy z Joanną na rynek, znalazłysmy człowieka handlującego lawendą, dowiedziałyśmy się, że jest zawsze w środy, więc spokojnie czekałyśmy do środy tuż przed weselem. No i się przeczekałyśmy. Pan był wcześniej na jakichś targach w Genui, gdzie na pniu sprzedał wszystkie krzewy kwitnącej lawendy, zwanej tutaj francuską. Miał tylko angielską, motylkową, o zbyt intenyswnym nasyceniu fioletem przechodzącym w bordo.
Trzeba było zmienić koncepcję, bukiet powstał wokół jednej kuli czosnku ozdobnego otoczonej kwiatami szałwii (bezczelnie wiatr akurat zwiał kwitnące u mnie i dokupiłam doniczkową) oraz lawendy motylkowej o jasnym odcieniu, wziętej z balkonu Joanny :) Wszystko delikatnie owinięte gałązką jaśminu.


Pomysł na lawendowy bukiet podsunął mi zapachowy trop w dekoracji. Ponieważ miało być delikatnie, nie kupowałam żadnych okazałych kwiatów, użyłam ziół, rozmarynu, szałwii, krwawnika, lauru i tiulu. Do tego świece w pojemnikach z ziemi sieneńskiej.

"Oczyściłam" przestrzeń ze zbędnych nowoczesnych ławek na podwyższeniu, pochowałam, co się dało, by nie wchodziło w kadr obiektywu.
Ławka dla młodych była już przystrojona. Ale jaka ławka!
Oprócz najważniejszego powodu do zadowolenia, jakim był sam ślub, w końcu po Mszy św. nowożeńcy mogli cieszyć się słońcem i zrobić sobie zdjęcia plenerowe ze spektakularnymi wzgórzami w tle i panoramą ciągnącą się od Pistoi po Florencję, do której zresztą potem pojechali świętować.
A jeszcze godzinę wcześniej lało, grzmiało, gradem uderzało.
Miałam też w końcu możliwość zobaczenia Joanny w akcji. O jej zaangażowaniu niech świadczy zdjęcie z pieskiem. To nie jej pupilek. Jak widzicie, nawet opiekowała się zwierzakiem Panny Młodej. Zastanawiam się tylko, co by zrobiła, gdyby to był kot? Bo z kotami to ona za pan brat raczej nie jest :)
Napisałam, że jeszcze wspomnę o obrazie ze św. Małgorzatą. Otóż i fragment z obrazu, i fresku, i Joanna, a na koniec (a jakże by inaczej?) Krzysztof tworzą tematyczną kompozycję:

O ślubie nie będę się rozpisywać. O tym, jak to wszystko zostało zorganizowane, znajdziecie na blogu Joanny, w artykule gościnnie napisanym przez Pannę Młodą. Wspomniałam o uroczystości dlatego, żeby pokazać Wam piękną romańską świątynię, niezwykle obleganą przez tutejsze młode pary, chyba widać dlaczego. Choć przyznam, że i krypta z San Baronto widzi mi się też jako dobre tło dla ślubu. Już ja bym tam wymyśliła jakąś "scenografię".
Miałam okazję złożyć życzenia Młodym osobiście, ale i tu z chęcią ponowię, by ich miłość była piękniejsza od Toskanii :)

20 komentarzy:

  1. Młodym samych szczęśliwych dni!
    Ciekawy pomysł z lawendą a po zasuszeniu - praktyczny, bo długo pachnący!
    Pięknie i ciekawo piszesz i pokazujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu , kapliczkę w San Baronto miałam dosłownie 100 metrów od domu ale była zamknieta na 10 spustów więc się cieszę ,ze mogę chociaż na zdjęciach Twoich zobaczyć co było za drzwiami.No i w żadnym przewodniku nie znalazłam tych wszystkich informacji. Rzeczywiście tym rowerzystom nalezy się pomnik. Ja juz sobie wymyslilam ,że składaczek do bagażnika i potem z górki fruuuuuu ale zorientowałam się ,że musiałabym mieć kierowcę ,który by zjechał samochodem w dół ,żeby znowu się zapakować. Nie wiem czy znajdę takiego głupiego.No ale ja nie na temat całkowicie. Piekny wystrój ślubny. Bardzo , bardzo pasuje do wnętrza a bukiet do panny młodej. Widziałam u Joasi ,że miała lawendową podszewkę .Psi kolaż świetny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była podszewka, tylko taka spodnia warstwa wystająca z udrapowania wierzchu. Znaczy się to było wszystko jakoś tak zmyślnie razem, tkanina tak pięknie cieniowana.

      Usuń
    2. Aha, a San Baronto poczeka na Ciebie :)

      Usuń
    3. No wiedziałam ,że nie podszewka ale nie umiałam tego nazwać. Mam nadzieję,że poczeka jeszcze trochę.

      Usuń
  3. Juz od dluzszego czasu czytam sobie ten blog. Bardzo mi sie tu podoba moze, dlatego ze mi sie tez zawsze podobalo mieszkanie w Italii. A szwajcarski Canton Ticino(gdzie teraz mieszkam) momentami bardzo przypomina Toskanie.
    Relacja ze slubu bardzo mnie zastanowila, bo moi wloscy znajomi kiedy organizuja swoje sluby unikaja koloru fioletowego. Twierdza, ze ten kolor przynosi pecha parze mlodej. Ja kilka lat temu ubralam sie na pewnien slub w fioletowa bluzke i gdyby wzrok moglby zabijac pewnie bym wtedy zginela:) Potem wytlumaczono mi o co chodzi, po prostu przeniesiono sobie ta tradycje z tatru gdzie zwyczajowo zabroniony jest kolor fioletowy. Na szczescie nie wszyscy w wierza w takie rzeczy, bo jak widac lawenda bardzo dobrze sie sprawdza w takich okolicznosciach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Ewo :)
      A co do fioletu, to ja bym w życiu nie pomyślała o jakimkolwiek przesądzie, no może czerni bym nie dała, ale u tej Panny Młodej tak pięknie ten fiolet grał. Ale ja z tych, którzy nie są zabobonni. Kiedyś, gdy tekst mi upadł na podłogę, na zajęciach z reżyserii, to za nic nie chciałam go przydepnąć, mimo, że prosiła moja kochana pani profesor.

      Usuń
    2. Ja tez jestem z tych nie zabobonnych ale wlosi to narod bardzo wierzacy w takie rzeczy.

      Usuń
    3. Większość cech Włochów traktuję na zasadzie, że ja tu jestem gościem, to jest ich kraj, więc jedyne, co mogę, to się przyzwyczaić. Ale zaobobonów nie przeskoczę, ani nie obejdę, więc jest czasami wesoło. Nawet na Mszy św. gdy nie chcą podać sobie ręki na znak pokoju, jeśli to będzie przecinało taki uścisk w wykonaniu innych dwóch osób. Cofają ręce jak poparzeni, a ja twardo wyciągam do przodu :)

      Usuń
  4. Taki ślub to marzenie.Świetnie jak się ma do pomocy takie cudowne organizatorki.
    Dziękuję za kolejną "wyprawę" w piękne zakątki Toskanii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to żadna organizatroka, to było tylko wykonanie dekoracji i bukietu, sama przyjemność, na Joannie spoczywała cała odpowiedzialność.

      Usuń
  5. Ziołowe bukiety w kościele - rewelacja! Kiedyś, będąc w kościele przy klasztorze w Tyńcu (z okazji Dni Benedyktyńskich)widziałam, w podobnym tonie, kwiatowe dekoracje. Były tam zwykłe, ale urocze polne kwiaty, co w tak barokowym, jak w tynieckim kościele, wnętrzu, było niesamowite. Oczywiście Pani dekoracje ziołowe mają artystyczny charakter i są jeszcze bardziej wspaniałe. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że trafiły w Twój gust. Faktycznie, za często to się ziół w kościele nie spotyka, no chyba że na Matki Bożej Zielnej, hi hi hi.

      Usuń
  6. już złożyłam życzenia nowożeńcom na blogu Joanny :)) śliczny ślub chociaż rozumiem doskonale jak Panna Młoda zmarzła bo akurat byliśmy w Toskanii od 20 do 31 maja i w dzień jej ślubu nasze kroki skierowaliśmy do Sieny. Był to nasz najzimniejszy dzień urlopu bo w Sienie złapało nas gradobicie i temperatura spadła do 13 stopni !!! uffff ale i tak się wszystko widzę młodym udało :))

    PS. zjechaliśmy Toskanię od Arezzo po Florencję, zrobiliśmy ponad 2000 km samochodem po polnych dróżkach i tylko dosłownie 1 pole lawendy znaleźliśmy więc faktycznie mógł być z tym problem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że widziałaś pole pod Castellina in Chianti. Ale że już kwitło? Tutaj w żadnym ogrodzie nie było jeszcze kwiatów, dopiero teraz się rozwijają.

      Usuń
    2. hmm no chyba, że to nie była lawenda bo widziałam z daleka. Poślę zdjęcie na maila :) tak będzie najlepiej :)

      Usuń
  7. Uwielbiam przebywać w klimatycznych kościołach..... Uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. No, spisałaś się z tą dekoracją na medal!
    No i ten bukiet - przepiękny.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  9. Bukiecik przypadł wszystkim do gustu! Był naprawdę uroczy, a dekoracja oprócz świec i kokard, nadawała się do jedzenia :) Kawał doberj roboty! Dziękuję jeszcze raz Gosiaku. Asia

    OdpowiedzUsuń