Są wszędzie, od niemal białych po głęboko fioletowe. Przywołują zapachem, słodzą każdemu, kto koło nich przejdzie. Zwisają, z zaciekawieniem przyglądając się tym w dole, tym, którzy z zachwytem podnoszą głowy i patrzą i nadziwić się nie mogą tej obfitości.
Ta roślina powinna nazywać się histeria, nie wisteria, bo jej widok budzi we mnie nadmierne emocje. Jej charakterowi odpowiada chyba jednak bardziej słowo "glicynia", bo ma w sobie takie delikatne rozkołysanie.
Od chwili, gdy na naszej ogrodowej glicyniii zauważyłam pąki, minęły tylko dwa dni, a już zwiesiły się fioletowe kiście.
W kolażu różnych wisterii środkowa jest nasza:
Zawsze mam przekonanie, że nasze ogrodowe rośliny mają opóźnienie, więc właściwie w ciemno namówiłam Krzysztofa, by pojechać do Giardino Bardini. Zapowiadała się słoneczna niedziela, aż się prosiło.
Przy okazji wypróbowaliśmy ciekawy sposób na zaparkowanie. Trzeba wspiąć się autem Via di Belvedere i wjechać w bramę prowadzącą do Forte di Belvedere. Pod murami jest parking dla zwiedzających właśnie Willę Bardini. Potem - niemal naprzeciw wejścia do Fortu - wchodzi się po kilku schodkach i uliczka pełna kwiecia poprowadzi Was do górnego wejścia na teren kompleksu Bardini.
Nie dość, że blisko, to ... darmowo :) Nie mam pojęcia, czy ktoś sprawdza faktyczne pójście do Villa Bardini, a nie zwiedzanie Florencji.
Plan był prosty: Ja pobuszuję w glicynowym tunelu, a pryncypał siądzie przy kawie z widokiem na Florencję, a potem obejrzymy sobie, co kryje wnętrze Willi Bardini.
I weź tu człowieku planuj!
W tunelu jeszcze pustawo, tylko na zewnątrz rzęsiście fioletowo.
Za wcześnie!
I kto by pomyślał?
Wszędzie obfite nawisy, a tu ...
Żeby nie było, że marudzę, przypomnę zdjęcie zrobione lekko deszczową porą w 2014 roku:
Pokręciłam się chwilę po ogrodzie, niektórzy to po nim nawet biegli:
Potem wyciągnęłam Krzysztofa na wystawę.
I tu niespodzianka!
Bardzo miła niespodzianka.
Chociaż, na początku też zawód.
Miałam jakieś dziwne wyobrażenie o zawartości muzealnej.
Cały czas zachodzę w głowę, czy ja czegoś znowu nie pomieszałam. Wcale bym się nie zdziwiła. Naciągnęłam Krzysztofa, będąc przekonana, że mają jakąś ekspozycję ze sztuką sakralną. Taa ... Niewiele z sacrum tam się znajdowało, ale każdy znalazł coś dla siebie.
Może kilka słów o samym miejscu.
Villa Bardini stanowi część kompleksu, do którego należy i
giardino z glicyniowym tunelem.
Ha! Zapomniałam ją sfotografować z zewnątrz. Podeprę się więc kolażem z 2013 roku:
A w ogóle to jest częścią składową nieruchomości, którymi opiekuje się
Fundacja Bardini Peyron.
Budynek powstał w XVII wieku, szybko zyskał nazwę Villa Belvedere - ze zrozumiałych względów, bo chyba nikt nie przejdzie obojętnie nad widokami, jakich dostarczają jej okna, taras, czy przylegający ogród.
Willę rozbudowywano, o czym świadczą chociażby niespodziewane klatki schodowe, dziwne przejścia, labirynt pomieszczeń - a to tygryski lubią najbardziej :)
Swoje obecne imię zawdzięcza jednemu z właścicieli, po których trafiła pod zarząd florenckiego banku.
Budynek był zaniedbany, niewiele w nim zostało, ale zawsze znajdzie się kilka detali, nieprawdaż?
Wjechaliśmy windą (lenie! za moją namową), by potem powoli schodzić.
Wyobraźcie sobie zaskoczenie, gdy macie nadzieję coś zobaczyć, a wkraczacie w zupełnie inny, zaskakujący świat. Pierwszą reakcją jest próba odrzucenia, bo przecież, głupia pamięć kazała spodziewać się czegoś innego.
Ale nie da się odrzucić nastroju sal, w których stoją manekiny ubrane w rzeźby. Bo jakże inaczej nazwać te fantastyczne stroje? To czysta zabawa przestrzenią i kolorem. Chodziłam, ba! stąpałam, pomiędzy lustrami, przystrajałam się w suknie. Żal mi, że one takie tam bez użytku. Ciekawe, czy potem ze sobą rozmawiają? Ploteczek nie za wiele, rzadko kto do nich zajrzy, więc każdy zwiedzający na wagę złota.
Na ścianach wiszą w pewien sposob powiązane z kostiumami "tkaninowe" obrazy.
Ciekawa jestem, czy same by się broniły, czy bardziej by trąciły myszką? Razem z manekinami, z głęboką zielenią tkaninowych ścian, z lustrami, półmrokiem - uczta!
Dwa piętra niżej zaskakuje mnie Pietro Annigoni. Właściwie to on mało kogo może zaskoczyć, chyba że pod postacią ducha, umarł w 1988 roku. Jego obrazy ujęły mnie za serce. Świetne portrety i autoportrety, świetliste krajobrazy, czasami jakieś oniryczne nastroje, doskonała kreska, plama.
Miał przydomek "malarz królowych", sportretował między innymi Elżbietę II.
|
http://www.pananti.com/uploads/imgup/219it-annigoni.jpg |
Jego klientami były też: królowa matka, księżniczka Małgorzata, Farah (żona Reza Mohammada Pahlaviego wraz z nim). A nie były to tylko ważne kobiety, wśród dzieł Annigoniego znajdziecie też wyobrażenia Jana XXIII, Johna Kennedy'ego, czy księcia Filipa.
Jeden bardzo niezwykły "utytułowany" kobiecy portret wisi w Willi Bardini. To angielska baronowa (z pochodzenia Niemka) Stefania von Kories.
Przyznam się, że na początku pomyślałam o Sophie Loren, może przez tę posągowość? Sama nie wiem. Mam słabą pamięć do twarzy. Im dłużej przyglądałam się portretowi, tym bardziej było mi wstyd z powodu pomyłki.
Fascynujący portret ma 3 metry wysokości. Annigoni nie miał w zwyczaju malować tak wielkich płócien, ale ponoć zrobił tak pod wrażeniem wulkanicznej osobowości swojej modelki. Bardzo byłam ciekawa, jak wyglądała, chciałam porównać ją z jakimś zdjęciem. Szukając, znalazłam świetne ujęcie przez szybę w pracowni malarza. Zdjęcie samo w sobie dojmujące. Piękna baronowa w, powiedzmy, mało atrakcyjnym estetycznie otoczeniu.
Charakteru wystawie dodają rzeczy związane z malarzem (zwracam Waszą uwagę na rewelacyjny stojak na rower). Na ile jest w nich obrazu człowieka? Na ile przedmioty są też autoportretem? A tych w postaci malunku, czy rzeźby, zobaczyliśmy kilka.
W jednym z korytarzy powieszono powstałe w 2006 roku obrazy innego artysty Mauro Falzoniego. Wszystkie pokazują dawne czasy w willi i ogrodzie, charakteru dodaje im kształt kojarzący się mi ze słynnymi lunetami Giusto Utensa.
Zupełnie zapomniałam o pąkach glicynii, chociaż korci mnie, by sprawdzić w tę niedzielę, czy tunel się zafioletowił.