Kiedyś umówiłyśmy się na trzy dni w Rzymie, był koniec listopada, a nam się zdarzało chodzić po mieście w krótkim rękawku.
Jej tegoroczny pobyt wpisał się dokładnie między mrozy z silnymi wiatrami, a deszczowe, acz ciepłe dni. Wszystko zgodnie z programem.
W planach były nie tylko muzea, o czym w przyszłości, ale i wycieczka plenerowa.
Nie prowadziła nas Gwiazda Betlejemska, ale sami bohaterowie historii o Epifanii.
Wycieczka była bardzo przyjemnie babska, gdyż pojechała z nami też i Asia.
Plan luźny i swobodny na końcu jedynie spinała godzina powrotu, ale udało nam się wyśmienicie wpisać w czas, którym dysponowała mocno już zajęta klientami Joanna.
Zaczęłyśmy od Monteriggioni.
Miałam ochotę na sklep z butami, bo czas wyprzedaży sezonowych trwał w najlepsze, ale okazało się, że byłyśmy za ... wcześnie.
Chyba jako pierwsze turystki pojawiłyśmy się tego dnia w osadzie, nawet dwie Japonki nie zdążyły nas wyprzedzić. Koty uwzięły się na Joannę, pręgowany nawet pokazał kły, ale dała dzielnie radę :)
Monteriggioni zachwyciło nieznanym mi tam spokojem i ciszą. Wszystko niby takie samo, a jednak ciut inne, oświetlone zimowym słońcem.
Po raz pierwszy zobaczyłam, że i od tej strony widać na horyzoncie San Gimignano, rozbielone niskim światłem.
Wąska gama barwna pól kazała przyznać naturze tytuł maestra di sfumatura (mistrzyni odcieni).
Biały koń tylko na chwilę przestał być jednorożcem.
Drugi punkt naszej wycieczki był bardzo wesoły, a raczej stał się nim w trakcie. Pojechałyśmy do winnicy Mazza, zahaczając po drodze o zamek w Staggia Senese (pisałam o nim w artykule Jesienne Chianti).
Nie oparłyśmy się widokom ogołoconych zimą winnic.
Snujące się po polach dymy oraz mniej snujący się robotnicy przycinający winorośle kazali z nadzieją wypatrywać wiosny.
Do zwariowania fotografowałam dalekie drzewo, więc i Was trochę nim podręczę.
A u Mazzy wiosna w sercach nam zawitała, gdy poddałyśmy się dobrowolnej degustacji win.
Wypróbowałam już wiele win stołowych, ale żadne nie umywa się do propozycji tego gospodarstwa.
Dobrze zaopatrzone wstąpiłyśmy jeszcze do niedalekiej Castelliny, by, zamiast obiadu nasycić się przelotną kanapką w barze i widokami zaspanego miasteczka.
Nadszedł czas na wyjaśnienie tytułu artykułu.
6 stycznia pokazałam na Facebooku zdjęcie z portalu pewnego kościoła w Chianti. Monika na jego widok zapragnęła zobaczyć to miejsce.
Prosisz - masz.
Niemal trzy tygodnie później znalazłyśmy się w Talcionie, której kościółek niby Gwiazda Betlejemska prowadził nas widoczny już z daleka.
Obfotografowałyśmy każdy detal, mimo, że cienie rzucane przez drzewo cięły niemiłosiernie romańską nieporadność. Nie mogę znaleźć wśród wcześniejszych wpisów, czy już pokazywałam kościół w Talcionie, więc wybaczcie, jeśli się powtórzę. Dla takiego cudu, dla min Trzech króli, dla opasłej Madonny i uśmiechniętego zwierzątka (kto wie jakiego) - warto się powtarzać.
Tak to Trzej Królowie zawiedli nas do Chianti. Wróciłyśmy w doskonałych humorach i z całymi naręczami pięknych widoków.
Moim zdaniem zwierzątko jest szczęśliwą żabą.
OdpowiedzUsuńPiękny portal.
Skupiam się na szczęściu, bo, jak na żabę, ciut te łapki za wysokie :)
UsuńZnam, byłam, widziałam ehhh
OdpowiedzUsuńSkłonił mnie ten post do małego co nieco na maila ;)
Odpowiem, właśnie usiłuję wygrzebać się z takich zaległości mailowych, że wstyd się przyznać :)
UsuńPiekna wycieczka, piekne zdjecia. Tesknie za sloncem.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i życzę rychłego utulenia tęsknoty.
UsuńAleż zdjęcia !!!! Jak obrazy , PRZECUDNE! Uczta dla oczu i duszy !
OdpowiedzUsuńMarta
Ależ się cieszę :)
UsuńEch, gdyby ktos sie chcial odwazyc i opublikowac Twoje ujecia, bylabym pierwsza klientka albumu np. pod tytulem " Toskania w detalach", lub "Toskania oczyma po lewej stronie klatki piersiowej"
OdpowiedzUsuńMalgosia:)
Jednego sobie nie jestem w stanie wyobrazić: jak ja bym wybrała zdjęcia do takiego wydania?
UsuńA ja myślę, że to głowa żółwia;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Panią Małgosię i Czytelników,
Aleksandra
Żółw wysokonogi - znany romański gatunek :) Z serdecznymi pozdrowieniami.
UsuńTakie babskie wypady...to rozumiem.Byłam z Wami,a co...zaproszenie na stronach zobowiązuje.Ja tylko na tyle szczęśliwam,że czasowych ograniczeń żadnych.Dziękuję Roksana
OdpowiedzUsuńTo zawsze już jakiś powód do radości :)
UsuńSłońce,świtło,toż to siła nad siły.....niby to samo,a jednak....robi różnicę.Wdzięczny za kadry A.P.A że Polki szybsze od Japonek???zapytaj mnie czemu nie jestem zdziwiony?Z ziemi polskiej do włoskiej pozdrowienia ślę
OdpowiedzUsuńNo bo my Polki jesteśmy jedyne i niepowtarzalne, żadna Japonia nam niestraszna :) Ślę odwzajemniając pozdrowienia z ziemi toskańskiej :)
UsuńSpodobała mi się ta dobrowolna degustacja win, człowiek nie powinien być zmuszany do niczego, nawet do picia wina:)Ten kamienny zwierz to wg mnie jaszczur albo jakiś inny gad. A tak, przy okazji chciałabym zapytać czy osada Monteriggioni znajduje się blisko stacji kolejowej? Można tam dotrzeć pieszo? Serdecznie pozdrawiam MS
OdpowiedzUsuńZa to potem wino zmusiło nas do jeszcze lepszego humoru - aż trudno uwierzyć, że mógł się jeszcze poprawić :) Co do dojazdu to sprawa jest o wiele bardziej poważna, podejrzewam, że żadna flaszka jej nie rozwiąże. Nie znam połączeń publicznych, a już na pewno nie dojeżdża tam żaden pociąg.
UsuńWino poprawia nastrój, ale wszystko zależy od dobrego towarzystwa:)
UsuńŻółw ci to,bez dwóch zdań.Roksana
OdpowiedzUsuńWidzę, że teoria gadzia znajduje tu swoje stronnictwo :)
UsuńJa sie podpinam pod teorie ssakow i mowie: to jest owca bez jednego ucha.
UsuńMalgosia z Neuss.
Owca chyba bardziej prawdopodobna, no i tradycji nie łamie :)
UsuńPiękne widoki uchwycone na fotografiach. Wszystko przesycone spokojem jakiego mi dzisiaj potrzeba :-). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że udało się nie tylko przekazać ten spokój z wycieczki, ale i tchnąć go dalej :) Pozdrawiam.
UsuńMoje Monteriggioni było wakacyjne, sierpniowe ale też ciche i urokliwe. Wspomnienia ożyły, zapachniało rozmarynem i czułością. Dziekuję. http://kopianieba.blogspot.com/2016/08/mury-i-miasteczka-toskanii-cz-3.html
OdpowiedzUsuńNa miedzach we wsiach z mojego dzieciństwa też takie pojedyncze drzewa na miedzach, dające cień w czas południowej sjesty w czasie żniw.
A to jakiś wyjątkowy dzień musiał być, że tak spokojnie. Może upał odstraszył? Ładnie opisała Pani swoją wyprawę :)
UsuńPodczas naszej wyprawy, pojawił się również bar... Tak pysznych kanapek z salami nie jadłam nigdy ! Nie jestem jednak pewna czy to zasługa wędliny ;) Swietnie się z Wami bawiłam , jak zwykle zresztą ;)
OdpowiedzUsuńWspomniała go, a jakże, ale wiesz, zapomniałam, z czym były nasze kanapki. Ty to masz pamięć! Mam propozycję babskiej powtórki, tylko w innym gronie. Już w marcu :) Ale może nie Chianti, może bliżej :)
UsuńBajka poprostu!
OdpowiedzUsuńTaaak :)
Usuń