Część Czytelników wiedziała z Facebooka, co się dzieje, ale nie miałam żadnej możliwości powiadomić wszystkich o tym na blogu, bo adres nie działał. Dziękuję Wam za cierpliwość, za troskę, wyrażoną także w mailach, które pisaliście na mój adres ze strony proarte.it.
Mimo, że na razie zawiesiłam pisanie, bo intensywnie pracuję nad wspomnianym już kiedyś projektem, postanowiłam osłodzić chwile rozłąki z Wami.
W tym roku drzewa w parafialnym ogrodzie uginają się od owoców.
Lubię je na surowo, ale niestety, nie mogę ich jeść za dużo. Jest ktoś inny, komu nie przeszkadzają lekko zapalne właściwości świeżych fig.
Lubię je na surowo, ale niestety, nie mogę ich jeść za dużo. Jest ktoś inny, komu nie przeszkadzają lekko zapalne właściwości świeżych fig.
Surowych użyłam też do deseru, którym "poczęstuję" Was na koniec.
Dżemy (a właściwie to chyba konfitury?) robiłam małymi porcjami, żeby eksperymentować różne dodatki.
Zawsze był to cukier, ale dużo mniej, niż w przepisie. Zawsze był to sok z wyciśniętych cytryn, więcej niż w przepisie. I prawie zawsze była dorzucona skórka z cytryny.
Następnie "jak stryjenka sobie życzy":
- peperoncino
- mięta (dodana na ostatnie pięć minut, w gałązkach, które potem wyjęłam)
- plastry zamrożonych zimą czerwonych pomarańczy (zwycięzca w konkursie na najlepszy smak)
Proporcje, mniej więcej:
800g fig
200g cukru
ok 90 g soku ze świeżo wyciśniętych cytryn.
45 minut gotowania w kawałkach, lekkie zmiksowanie, żeby część została wyczuwalna część owoców. Gorące do słoików, zamknięte ustawiam do góry nogami, przykrywam ręcznikiem i czekam, aż wystygną.
A potem siup! na philadeplphię, z listkiem cytrynowej bazylii. I śniadanie gotowe!
Od Paoli dowiedziałam się o figach w brandy. Oj, to, to! Samej brandy nie lubię, ale w tym przepisie nie przeszkadza, wręcz odwrotnie. Jeden słoik nieufnie miał wybrzuszone wieczko, więc spróbowałam po krótszym, niż wskazano w przepisie, czasie oczekiwania. Pyszne, zachowują dużo ze smaku surowych, plus orzechy - zawsze i wszędzie mniam.
Figi muszą mieć obcięte ogonki.
Przygotujcie:
1 kg fig (dojrzałych, ale niezbyt miękkich)
500g cukru (dałam ciut mniej)
sok i skórkę z jednej cytryny
brandy 100g
włoskich orzechów
250 g gorącej wody Przekroić figi na połowy, nadziać orzechami i przekładać w słoikach warstwami, każdą skrapiając brandy, polewając wodą i dodając sok i skórkę z cytryny, zasypując cukrem.
I na koniec, tylko na zdjęciu, bo całość zniknęła w żołądkach gości, sernik stracciatella w figowej i jeżynowej odsłonie. Przepis ze strony "Kwestia smaku".
Tak myślałam, że to problemy z komunikacją, bo ostatnio też takie miałam. Najważniejsze, że już znowu jesteś MM. Takie figi to tylko w Toskanii, u nas w Polsce te surowe nie do zdobycia. Ale poczytać i pooglądać przyjemnie bardzo.
OdpowiedzUsuńNo, właśnie, że są jednak w Polsce w sprzedaży, napisałam artykuł zmotywowana przez znajomą, która mówiła, że w Biedronce były.
UsuńPoprzedni wpis był mój, coś jednak jeszcze niezbyt dobrze działa.
UsuńTo prawda takie figi to tylko w Toskanii.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj blogowa kuchnia mnie nie interesuje, ale Ty pokazałaś ją po mistrzowsku, także wymiękłam podobnie jak Druso.
Pozdrawiam ciepło :)
Cieszę się, bo to był zwariowany figowy czas, a że wydawał mi się fotogeniczny, to podzieliłam się nim z Wami.
UsuńTo fig nie trzeba obierać ze skórki? Zawsze myślałam, że tę wierzchnią, zieloną lub fioletową trzeba ściągać, a tu widzę i w przetworach i na serniku figi w skórce.
OdpowiedzUsuńSą dwie szkoły, a raczej dwa upodobania, ze skórką i bez, jak kto woli :) Oczywiście, ze skórką są bardziej efektowne, zwłaszcza na zdjęciach. Szkoda, że nie mam tych ciemnych, byłoby jeszcze piękniej.
UsuńUffff, Małgoś, jak dobrze, że jesteś z powrotem:) Nie spisałam sobie maila, nie wiedziałam, co się dzieje i tak od czasu do czasu odświeżałam stronę, a tu dziś niespodzianka:) W dodatku częstujesz figami, a ja mam na ich punkcie totalnego bzika. Oczywiście najlepsze prosto z drzewa, ale od czasu do czasu wpadam na all i biorę co mają - od puszek z figami w syropie po fantastyczny dżem z orzechami włoskimi. Druso, jak ja ci chłopaku zazdroszczę! Pozdrawiam Cię, Małgosiu, cieplutko, czekam cierpliwie, jak skończysz robotę i nam zaprezentujesz efekty. Barbara
OdpowiedzUsuńale apetyczny wpis, zgłodniałam :)
OdpowiedzUsuń