Podsumowania świąteczne zacznę nietypowo, od końca, ale wiem, że wiele osób czeka z niecierpliwością na relację z wernisażu. Wiem też, że duża część nie używa Facebooka, więc nawet pierwsze filmowe impresje są im niedostępne.
Wczoraj nie miałam sił pisać, wróciłam pełna pozytywnych emocji, ale i zmęczona do granic możliwości, a może i poza nie? Aż dziw, że zasnęłam po tym wszystkim. Myślałam, że całość potrwa maksymalnie godzinę, wróciłam szczęśliwa po trzech.
Zacznę od początku.
Przypomnę najpierw zapiski z 21 marca ("LA GENTE"). Rok temu postanowiłam, że 2018 będzie pod hasłem "portret". Rzuciłam się na głębokie, nieznane sobie wody. Uważałam, że nie potrafię, że to jakaś specjalna, niedostępna mi umiejętność. Dawno temu namalowałam czarno - biały portret na desce i to wszystko. Ciągle byłam przekonana, że to nie dla mnie. W końcu postanowiłam chwycić byka za rogi. Moje pierwsze kroki widzieliście, w oprócz już wspomnianym artykule, w notce "LA CUOCA".
Gdy poczułam wiatr w żaglach, zaczęłam realizować pałętający się po mojej głowie projekt.
Otóż wymyśliłam sobie, by namalować portrety mieszkańców Tobbiany.
Założeniem była absolutna tajemnica, do której dopuszczony był, oczywiście, pryncypał, moja siostra i przyjaciółki w kraju, Joanna oraz Polacy odwiedzający nas na plebanii (którzy byli informowani o kategorycznym zakazie publikowania zdjęć z pracowni, do czasu wernisażu). Nikt z Włochów nie wiedział nic, bo nie byłam pewna powiązań, czy ktoś gdzieś przypadkiem nie wypapla sekretu.
Jak utrzymać tajemnicę i malować portrety? Z pomocą przyszła mi współczesna technika i aparat z dobrym zoomem oraz godziny polowania na ludzi, a to z domowych okien, a to podczas różnych imprez.
Wybór warunkowała perfekcyjna jakość zdjęcia. Tylko jedno było zrobione przez Krzysztofa. Wrócił kiedyś od najstarszego mężczyzny w Tobbianie (chyba 97 lat) i pokazał mi jego zdjęcie. Oczy wypełnione łzami i jego życiowa historia pozwoliły mi na wyjątek autorstwa zdjęcia, będącego bazą do portretu mężczyzny z kroplami wody w tle.
Uzbierałam ponad 1000 zdjęć, ale często były zbyt poruszone, mało reprezentatywne dla danej osoby, albo nie miałam natchnienia, jakby je zinterpretować. Przy wyborze kierowałam się też płcią, z natury rzeczy spotykam tu więcej kobiet, więc musiały przeważać liczebnie w namalowanej reprezentacji mieszkańców Tobbiany.
Portrety zawiesiłam grupami, nie kierowałam się chronologią ich powstawania.
Omówienie zaczęłam od proboszcza, jako praprzyczyny mojego pojawienia się w Tobbianie. Jest to jedyny obraz prezentujący głównie dłonie, nie twarz, ujętą od mało znanej parafianom perspektywy. Przeważyła funkcja, miałam też potrzebę utrwalenia chwil z letnich, porannych Mszy, gdy słoneczne światło prześwietlało hostię.
Zaraz obok proboszcza pojawili się najbliżsi współpracownicy: kościelny, organista, pomocnik kościelnego, pani prowadząca śpiewy. W jej portrecie dodałam od siebie kolczyki w kształcie klucza wiolinowego i nuty z ulubionej pieśni religijnej.
Potem następują osoby, które znam z wykonywanych zawodów, pewnych życiowych historii, kobiety z różnie interpretowanymi przeze mnie włosami, fryzurami, ubiorami. Ludzie uprawiający sport, relaksujący się nad morzem, osoby, które kojarzę z roślinami, zwierzętami, itp.
Na końcu został ulokowany (ale i też namalowany jako ostatni) autoportret z chlebem, jako pewien punkt odniesienia do pryncypała z naprzeciwka, którego ręce trzymają chleb mistyczny, moje - powszedni. To był najtrudniejszy obraz, bo nie znam swoich charakterystycznych min, a i nie przepadam za swoimi zdjęciowymi wizerunkami.
Świadomie wpuściłam ludzi na tor myślenia o pejzażach. Udało się znakomicie! Nikt nie pomyślał, że "Portret Tobbiany" może oznaczać wizerunki jej mieszkańców. Wszyscy, ale to wszyscy, oczekiwali pejzaży, panoram, itp. Nikt nie zwrócił uwagi na pierwsze słowo w tytule.
Niestety, nie mam zbyt wielu zdjęć, bo sama w ogóle nic nie robiłam, a i Krzysztof musiał dzielić uwagę między telefonem a zwiedzającymi.
Nie chciałam z kolei prosić nikogo z zewnątrz, żeby dać ludziom komfort oswojenia się z tym, co widzą, pokazać, że oni są najważniejsi, a nie dokumentacja. Dobrze, że proboszcz nagrał wchodzących na wystawę, bo, oczywiście, ja za bardzo zaufałam baterii aparatu nagrywającego film, więc możecie zobaczyć wejście i tylko początek mojego przemówienia - czytanego, prawie w całości, z kartki, bałam się, że emocje nie pozwolą mi na opowiedzenie o idei projektu.
Szkoda, że nie nagrały się oklaski, gdy mówię mieszkańcom, że po długich chwilach spędzonych z ich obliczami, są mi bliżsi, bardziej interesujący i naprawdę piękni. A tak jest rzeczywiście. To już są inni ludzie.
Na filmie nagranym telefonem chciałam wyróżnić dwie postaci: chłopca, który wchodzi wpatrzony w telefon komórkowy oraz wysokiego mężczyznę w zielonej pikowanej kurtce, który z rozanielonym wzrokiem rozgląda się po wystawie - to burmistrz gminy, zarazem mieszkaniec Tobbiany.
Widzicie tu tylko część przybyłych, którzy zaraz zaczęli dzwonić i pisać do swoich, żeby dotarli na wystawę.
Wernisaż ubogaciłam poczęstunkiem oraz trzema filmami poklatkowymi śledzącymi proces powstawania trzech obrazów.
Rano poszliśmy posprzątać po wernisażu, ustawić sztalugę z wypisanym założeniem ideowym projektu. Zajęło to znowu o wiele więcej czasu, niż przewidywałam, bo zaczęli się schodzić następni.
Jeden pan, ponoć straszny maruda, ciągle pisujący ze skargami do prasy, tym razem przeszedł na jasną stronę mocy i poruszony wystawą zadzwonił zaraz po lokalnego dziennikarza. Dobrze, że nie byłam ubrana zupełnie na roboczo, choć i tak moja pokora została wystawiona na próbę.
W najbliższych dniach postaram się o lepsze fotografie obrazów, bo jednak telefon bardzo niszczy miękkość plamy i materię farby.
Na razie filmowy przegląd:
Dodam jeszcze, że taki, a nie inny, kształt wystawy był możliwy dzięki proboszczowi, który sam zbudował punkty oświetleniowe i połączył w całość. Oczywiście pomoc miałam i pod wieloma innymi postaciami, poczynając od wielkiego wsparcia dla całego przedsięwzięcia.
Z całego serca dziękuję!
Najtrudniej opisać emocje, łzy wzruszenia, nie tylko na mojej twarzy, mnóstwo śmiechu, i radości. Pławię się wręcz w podziękowaniach osobistych i tych w księdze gości, w wielu cudownych słowach i komplementach, czy to na Facebooku czy w grupie whastappowej Pro Loco. Starałam się niczego nie oczekiwać, na nic się nie nastawiałam, tym bardziej jestem przeszczęśliwa, że z takim odzewem spotkało się moje malarstwo.
Mam nadzieję, że 40 obrazów tłumaczy, dlaczego blog został przestawiony na daleki, boczny tor. Pędzle mają większą siłę przebicia :)
Jedyne zdjęcia autorki mam dzięki uprzejmości Paoli:
WYSTAWA BĘDZIE CZYNNA DO KOŃCA STYCZNIA, ZAWSZE OD 10:00 DO 19:00
Przepiękny projekt! Jakie to musiało być wzruszające dla mieszkańców.
OdpowiedzUsuńGratuluję i pozdrawiam serdecznie, Dominika (ronja)
Wzruszenia były po obu stronach. Dziękuję za dobre słowa.
UsuńMałgorzato-cudowny projekt,życiowy rzec by należało. Nawet nie umiem sobie wyobrazić tych emocji i wzruszeń. Myślę,że to moment, który zmieni Twoje życie. Nie tylko artystyczne.
OdpowiedzUsuńWiesz, sama nie dowierzam, że to było realne. Jednak dobrze, że się zachowała chociaż część dokumentacji. Nie oczekuję zmian, ale muszę pomyśleć, jak się przemieszczać z tak wielkimi skrzydłami, które mi urosły po wernisażu :)
UsuńWspaniały pomysł, niezwykle udany. Jestem zachwycona projektem.Maria
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję :)
UsuńMałgosiu, gratuluję! Jesteś wspaniałą portrecistką, fantastyczną, ciepłą kobietą, pełną pozytywnych emocji. Skupiasz wokół siebie ludzi autentycznych, życzliwych, pięknych. Na drugim filmie obejrzałam dokładniej Twoje prace. GRATULUJĘ!
OdpowiedzUsuńDzięki, Ewo. Gdybym przeczytała Twoje słowa rok temu, pomyślałabym, że ktoś tu mocno ze mnie drwi. Po namalowaniu ponad 40 portretów w ciągu jednego roku, mogę na pewno zgodzić się z określeniem "portrecistka", a za wszelkie przymiotniki z całego serca dziękuję :)
UsuńPięknie wyszło! Gośka - gratuluję!
OdpowiedzUsuńDzięki, Aga!
UsuńCzapki z głów... Gratulacje, Pani Małgosiu, za fantastyczny pomysł i ròwnie świetne wykonanie! A co sie stanie z obrazami po wystawie? Czy juz znany jest ich los?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Aleksandra
Jest mi niezmiernie miło. Niektóre osoby zapowiedziały się z chęcią zakupu. Nie wiem, ile ich kupi, bo wszystkim mówiłam, że to nie czas na rozmawianie o pieniądzach, no i nie to było u podstaw ideowych projektu, to raczej skutek uboczny :) A reszta? Nie wiem. Może zawiśnie na plebanii. Poczekam do końca stycznia, potem podejmę decyzję.
UsuńMalgosiu,wspaniala sprawa,emocje z wernisazu dotarly i do mnie i nie dziwie sie ,ze mialas treme.
OdpowiedzUsuńWypadlo swietnie ,a ten widok ucieszonych i zaskoczonych /jak sadze /widzow ...bezcenny
Pozdrawiam irena z Poznania
Dziękuję. Zaskoczeni byli na 100%. Stąd te narastające emocje, gdy odkrywali treść obrazów.
UsuńWitam! Obejrzawszy film rozumiem dlaczego ostatnio tak mało było Pani na blogu. Jest Pani tytanem pracy. Serdecznie pozdrawiamy i życzymy wiele szczęścia, zdrowia, wszelkiej pomyślności w Nowym Roku i nieustannej weny twórczej. Agnieszka i Ania z Łodzi
OdpowiedzUsuńDziękuję obydwóm A. Wiem, że blog na tym stracił, ale moim założeniem przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce do Toskanii, był rozwój artystyczny :) Dziękuję, odwzajemniając życzenia.
UsuńMalgosiu, ale zaskoczylas wszystkich, nas komentatorek bloga rowniez! Podziwiam za odwage, podziwiam za kunszt, za innowacyjnosc, za czas sam na sam z pedzlami. Podziwiam rowniez za czas przetrwania w niepewnosci, czy dobrze zostane odczytany Twoj wspanialy projekt.Jestem pewna ze wiekszosc obrazow zostanie sprzedana, z calego serca zycze.#
OdpowiedzUsuńMalgosia Neuss
Cieszy mnie to bardzo, bo niespodzianka i zaskoczenie były częścią składową wernisażu. O sprzedaży nie myślę, będzie ktoś chciał zapłacić uczciwą cenę - kupi, nie będzie chciał - nie problem. W ogóle o tym nie myślałam gdy określałam założenia ideowe projektu. Zresztą, zawsze mam problem z określaniem cen, wiję się jak piskorz, to trudniejsze od malowania portretów :) Nie należy jednak ukrywać, że sprzedaż jest też pożądana :)
UsuńWspaniała wystawa. Piękne , twórcze dzieło. Podziwiam pracowitość, zapał. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie, nie umiem inaczej :)
UsuńPani Małgosiu, wiele lat temu trafiłam na Pani bloga i zauroczyła mnie Pani historia. Potem - przyznam szczerze zapomniałam, przestałam śledzić... Dziś, poszukiwałam na fb stron, które pomogłyby mi znaleźć jakieś zajęcia z rysunku dla córki i jakimś absolutnym zrządzeniem losu trafiłam ponownie na Pani stronę. Jestem absolutnie rozłożona na łopatki! Absolutnie. I cieszę się BARDZO że mogę tu wrócić i zostać! Niesamowity projekt! Fantastyczny! A to co pcha mi się jako pierwsze na klawiaturę po obejrzeniu portretów, to stwierdzenie, że Tobbiana ma cudownych mieszkańców! Patrzę na te portrety ze ściśniętym gardłem! Patrzę na nie i mam takie niesamowite poczucie, że jakoś podświadomie wiem coś o każdym z nich, jakbym ich już kiedyś dawno temu znała... Każdy w jakiś niesamowity sposób przemawia, choć przecież nic o tych ludziach nich nie wiem i są mi kompletnie obcy! To wielka sztuka! Ma Pani ogromny dar! Gratuluję i chylę czoła!
OdpowiedzUsuńDorota
Droga Pani Doroto. Chłonęłam wręcz Pani komentarz. Jakie to niezwykłe, że komuś gdzieś daleko mogłam zaprezentować nie tylko twarze ale i ludzi :) Dziękuję za tyle miłych słów.
UsuńWspaniała wystawa i jaki piękny pomysł na kolejny krok w kierunku jednoczenia parafii. Jestem pełna podziwu, bo portrety to bardzo trudna sztuka (nigdy się nie odważyłam). W tych obrazach widać Twoją czułość w patrzeniu na ludzi. Zrobiło mi się ciepło na sercu, chociaż wcale ich nie znam. Gorąco gratuluję!
OdpowiedzUsuńA wiesz, że to samo rok temu mogłam napisać: Portret? Nie, nie ja, to bardzo trudna sztuka. Ale się zawzięłam i chyba mogę napisać, że osiągalna. Radzę spróbować :) Dziękuję za piękne komplementy.
UsuńGratuluję sukcesu!Jak znam Włochów,. to obdarzyli Cię bezgraniczną miłością i to jest
OdpowiedzUsuńbezcenne.Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.
Na szczęście, nie wszyscy, co daje zdrowy dystans, to tego emocjonującego wydarzenia. Właściwie to pośrednio niechęć okazał mi personalnie jeden pan, gdyż chodziło nie o wystawę, tylko raczej o bycie gosposią. całą sytuacja w ogóle zaistniałą na chwilę na Facebooku, gdy pojawił się jakiś następny artykuł o mnie, podkreślający, że jestem gosposią księdza. Ten pan, po prostu, omija proboszcza szerokim łukiem :) Ogólnie jednak spotkała mnie sama słodycz.
UsuńGosiu! Z całego serca gratuluję wystawy! Jesteś bardzo zdolna, bardzo konsekwentna i bardzo pracowita! Stworzyłaś piękne portrety, stąd zachwyt sportretowanych i nas, czytajacych Twojego bloga. Nie przejmuj się oponentami, rób swoje! Jak wiesz,"jeszcze nie urodził się taki, co by wszystkim dogodził". Pozdrawiam serdecznie i życzę niegasnącej weny twórczej!
OdpowiedzUsuńAlu, ja się nimi za dużo nie przejmuję, zwłaszcza gdy uderzają personalnie, a nie merytorycznie. Wiesz, zamiast weny twórczej, czy mogłabym prosić o zamianę na jakąś dłuższą dobę? Dziękuję za Twój entuzjazm wobec mojej działalności. Całusy!
Usuń