niedziela, 24 marca 2013

PLAC BUDOWY

W końcu się wyda!
Mój Tata jest stałym czytelnikiem blogu, wręcz podsyła mi mailem korektę literówek, gdy takie wypatrzy we wpisie. Teraz dowie się, że gdy wracałam z podstawówki do domu, często zahaczałam z ekipą koleżanek i kolegów o budujący się dom na ulicy Kasprowicza. Nie wiem, dlaczego nie było na niej robotników. Pewnie z braku środków prace stanęły. I to był nasz raj do myszkowania, chodzenia po terenie zakazanym.
Dość niebezpieczny, bo budowa była słabo zabezpieczona.

Dlaczego to wspominam?
Bo znowu chodziłam po budowie! Tym razem budynek stoi już od dawna, kilkaset lat, a budowa oznacza totalny remont wnętrz.
Wejście do odnawianego budynku było możliwe dzięki Stowarzyszeniu "Ukryte miasto", które w różnych miastach Włoch odkrywa to, co zwykłym zjadaczom chleba jest niedostępne.
Akurat ich znalazłam, gdy zapraszali do darmowego zwiedzenia Palazzo Portinari przy Via Corso, 6.

Portinari? Portinari?
Tak, tak. To nazwisko muzy Dantego - Beatrice. Jej ojciec miał w tym miejscu kilka budynków, które  w XV wieku przekształcono w olbrzymi palazzo zakupiony potem przez Jacopo Salviatiego, męża Lukrecji Medycejskiej. Każdy wiek przynosił swoje modernizacje, główna, zachowana częściowo aż po dziś, pochodzi z XVI wieku.
Dom był mieszkaniem dla takich osobistości  jak Kosma I, czy Fryderyk IV Duński.
O tym pierwszym krąży anegdota, że gdy był zupełnie maleńki, jego ojciec - Giovanni di Giovanni de'Medici, zapragnął poznać przyszły charakter swojego syna. Nakazał żonie wyrzucić dziecko z pierwszego piętra, a sam czekał na niego pod oknami. Kosma spadał bez żadnego płaczu i oznak strachu, ojciec doszedł więc do wniosku, że jego syn będzie odważnym mężczyzną. Podejrzewam, że można z tym czynem powiązać i inną cechę Cosimo I - okrucieństwo.
Wróćmy do historii budynku. Zmieniał swoich właścicieli, by w XX wieku zostać zakupionym przez Bank Toskanii, należący do grupy Monte dei Paschi di Siena. Obecnie ponoć za zabytek wzięła się jedna z największych agencji nieruchomości we Włoszech i usiłuje odzyskać dawny splendor pałacu.
Niestety dbałość o zabytkowe struktury jest dość młodym włoskim wynalazkiem. Wcześniej każdy robił, co chciał z szacownymi ścianami. Wynikiem takiej postawy, duża część Palazzo Portinari została naznaczona piętnem brzydkiej współczesności z lat 70 XX wieku.
Zanim jednak było mi to dane zobaczyć, poszliśmy na tyły posesji, co w przypadku takiego obiektu oznacza "kilkaset metrów dalej". Tak to wygląda na mapie:
Dobrze, że gdy jako dziecko chodziłam na budowę, nie musiałam podpisywać płachty papieru, że jestem świadoma wszelkich zagrożeń wynikających z przebywania na terenie budynku. A wtedy było bardziej niebezpiecznie.
Fakt, że gdyby wtedy mi się coś stało, pewnie nikomu nie przyszłoby do głowy, by starać się o odszkodowanie od właściciela źle zabezpieczonej budowy. Organizatorzy wizyty w Palazzo Portinari byli przezorni. Po załatwieniu formalności zaczęliśmy zwiedzanie.
Najbliższa nas była pałacowa kaplica pod wezwaniem Marii Magdaleny. Trudna do sfotografowania, ale jakoś dałam radę zajrzeć.
Kiedyś szło się do niej przez ogród, obecnie teren ten jest zabudowany, co widać na satelitarnym zdjęciu - to odcinający się odcieniem, prosty dach w kształcie kwadratu.
Całą pozostałą wizytę w pałacu można podzielić na trzy części, trzy miejsca charakterystyczne.
Po przejściu nieciekawymi, dobudowanymi a obecnie zrujnowanymi korytarzami dotarliśmy na Dziedziniec Imperatorów, który swoją nazwę wziął od rzeźb popiersi cesarzy rzymskich.
Pani przewodnik szczegółowo opowiadała treść fresków namalowanych w podcieniach, ale ja nie mogłam wzroku oderwać od bielą przywołującej mnie małej rzeźby centralnej. Dlatego niewiele mogę powiedzieć o wymalowanej na ścianach i sufitach historii Ulissesa.
Za to pokażę Wam niemal każdy detal rzeźby.
Nie dosłyszałam, czy to kopia, czy oryginał, dodatkowo mieszają się tuta dwaj rzeźbiarze - kuzyni. Jeden - Cesare  Zocchi zostawił po sobie taką wersję, obecnie w Muzeum Casa Buonarroti.
http://www.casabuonarroti.it
Z kolei drugi - Emilio Zocchi - prawdopodobnie jest autorem bardziej zbitej wersji, z układem nóg bliskim do tego z Palazzo Portinari, wystawionej na aukcji, stąd znalezione przeze mnie zdjęcie.
http://www.astebabuino.it
A oto wersja przeze mnie widziana. 
Najwyższy czas napisać, co przedstawia. Nie przez przypadek dzieło Cezarego ulokowano w domu Michała Anioła, gdyż tematem rzeźby jest sam genialny Toskańczyk, w wieku 13 lat rzeźbiący fauna, o czym uprzejmie raczył nam donieść Vasari. To ponoć dzięki tej zaginionej rzeźbie Medyceusz zwrócił uwagę na utalentowanego chłopca. Punkt zwrotny w życiorysie?
Z dziedzińca można wejść do małego pomieszczenia, z ciekawym fryzem fresków nawiązujących do utworu przypisywanego Homerowi pod wdzięcznym tytułem "Batrachomyomachia".
Treść (w skrócie z wikipedii) jest pomocna w odczytaniu niestety częściowo zniszczonych malunków:
Mysz z wysokiego rodu Psicharpaks („porywający okruchy”) po ucieczce przed fretką musiała napić się wody ze stawu. Spotkała tam króla żab Physignathosa („nadymający policzki”), który zaproponował jej, by odwiedziła jego dom. Mysz zgodziła się i wsiadła na grzbiet żaby, która odpłynęła od brzegu. Na jeziorze spotkały węża morskiego, po czym żabi król w panice zanurkował, zapominając o swoim gościu, który utonął. Myszy, ujrzawszy to zajście z brzegu, opowiedziały o tym pozostałym i zgodnie z wolą ojca Psicharpaksa zadecydowały, że wypowiedzą żabom wojnę. Gdy żaby dowiedziały się o przyczynie wojny, zapałały gniewem na swojego króla. Ten wyparł się wszystkiego i nakłonił poddanych do podjęcia wyzwania. Bitwa stoczyła się przy brzegu jeziora. Bogowie postanowili nie mieszać się do walki, jednak gdy bitwa zmieniła się w pogrom żab, Zeus za namową Hery uznał, że musi interweniować, by nie doszło do zniszczenia żabiego rodu. Posłał więc kraby, których pancerze okazały się odporne na mysie ciosy. Myszy musiały uznać wyższość krabów, toteż o zachodzie słońca bitwa się skończyła.
Do Dziedzińca Imperatorów przylega też sala z chyba najlepiej zachowanymi we Florencji groteskami. Faktycznie ma się wrażenie takiej świeżości, jakiej nie spotka się w Palazzo Vecchio, słynnym z tego rodzaju ornamentów. Zachowały się nawet złocenia. 
Potem idziemy brzydkimi przejściami, korytarzami, wrednie nowoczesną klatką schodową, by w końcu znaleźć się na pierwszym piętrze. 
To jeszcze nie są najbardziej reprezentacyjne sale piano nobile, ale już czuć odmienną przestrzeń, wielkie okna, dużo światła. Bardzo mnie ciekawi, co zrobią z tymi salami, bo żal, żeby zniknęły zachowane detale. 
W końcu wprowadzają nas do najstarszych sal, tych, których okna widziałam stojąc na Via Corso i czekając na zwiedzanie. Zachowały się jeszcze ślady pierwszych właścicieli - Portinari - to wszechobecne na polichromowanych belkach podsufitowych herby rodowe z oknem pomiędzy lwami.
Zresztą ten sam herb wita i z zewnątrz budynku:

I tutaj pusto, ale na szczęście bez dwudziestowiecznych narośli. Szkoda, że tak szybko przeszliśmy przez pomieszczenia. Z ledwością dawałam radę je obfotografować. Tyle tylko zdołałam uwiecznić z położonych w amfiladzie pokoi:

Nawet ten pośpiech, by zdążyć przed następną grupą zwiedzających, nie zepsuł mi smaczków myszkowania po budynku. Liczę, że jeszcze nie raz uda mi się skorzystać z oferty stowarzyszenia.

PS. Sama wizyta zaczęła się dla mnie wewnętrznym wybuchem śmiechu.
To był dzień, kiedy spotkałam dwie parasolki na moście. Pamiętacie je?
Gdy je zobaczyłam, pomyślałam, by kontynuować zabawę w barwy Florencji. Kiedyś była to czerwień.  Naturalnie więc padło na drugą parasolkę. Zaczęłam się rozglądać za pomarańczowymi akcentami miasta. Doszłam na spotkanie i zobaczyłam panią przewodnik.
No, powiedzcie sami, czyż to nie piękna koincydencja? 


13 komentarzy:

  1. Myszy! Myszy rządzą dziś! :))
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Od końca - piękny kolor, żeby tak pojawił się w wielu odsłonach prawie jednocześnie- niesamowite i fantastyczne!
    Lubię takie okazje do zobaczenia czegoś co może nie być ogólnodostępne. To zawsze wielka frajda. Śliczne te detale, cudowne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki niełatwy dostęp zawsze wzmacnia atrakcyjność miejsca, hi hi hi.

      Usuń
  3. Jak zwykle niezwykła historia o ludziach, myszach i budynkach. Jakże wszyscy przemijają.....choć nie do końca. Dzięki sztuce - w ogóle - a dla mnie dzięki Pani opowieści i świetnym zdjęciom. Serdeczne dzięki! To takie wytchnienie po poniedziałkowej krzątaninie w ciągle mroźnej aurze tegorocznej wiosny.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Małgosiu,żeby wszystkie budowy tak chciały wyglądać. Fajna historia i mały Michałek uroczy.Ciekawa jestem jaki będzie kolejny kolorek Florencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, jaki kolor pojawi się następny, barwy są spontaniczne, same pchają się do obiektywu :)

      Usuń
  5. Ułaaaa, nie mogę znaleźć słów zachwytu.
    Po tych schodach tylko frunąć z uniesienia naoglądawszy się takich fresków !

    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  6. Palazzo Portinari! Tyle razy przechodziłam obok myśląc, jak wygląda w środku? Czy kiedyś uda mi się tam zajrzeć? Udało się dzięki Tobie, ale nie tracę nadziei, że kiedyś się tam znajdę we własnej osobie.

    dziękuję,

    iwona

    OdpowiedzUsuń
  7. I tak sobie myślę, że ja chyba z nimi (Citta Nascosta) byłam w Museo di Misericordia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielce prawdopodobne, organizują wiele ciekawych wypraw, tylko nie rozdają w pakiecie wolnego czasu, a szkoda :)

      Usuń