czwartek, 13 listopada 2014

JESIENNE CHIANTI

Rzadko zdarza się, by udało mi się zrealizować wszystkie pomysły na wycieczkę. Tym razem było perfekcyjnie, łącznie z pogodą. Powolutku, od punktu do punktu, wszystkie koraliki nanizane na trasę.
Prowodyrem poniekąd był Krzysztof. Zaproponował wyjazd do ... A ja stwierdziłam, że skoro mamy tam jechać, to zrobimy z tej miejscowości końcowy punkt wycieczki.
Poszperałam w kilku książkach, głównie o architekturze romańskiej tamtych okolic i o średniowiecznych miasteczkach.

Zaczęliśmy od położonego za Poggibonsi zamku w Staggia Senese.
Początki budowli sięgają X wieku, zaczęto ją budować jako główną siedzibę władającego na tym terenie rodu Soarzi. Swoją świetność osiąga w XII wieku, by potem stopniowo ulegać degradacji.
Jest ciekawym skrzyżowaniem stylu longobardzkiego (formy na planie prostokąta) - surowszego, z bardziej miękkim, francuskim - powstałym pod wpływem wypraw krzyżowych (zaokrąglone baszty).

Zamek jest połączony z murami miejskimi. Widoczna na zdjęciu (w prawym, górnym rogu) brama jest przejezdna, mimo że przypomina ucho igielne. Oczywiście, należy wziąć pod uwagę różną szerokość aut, albo uwzględnić złożenie lusterek.
Aby dojść do zamku, trzeba wejść na mury - spektakularny sposób!
Nie wiedziałam, że można zwiedzać strukturę (tylko tak wejdzie się poza dziedziniec), nie zaplanowałam więc dodatkowej godziny. Wnętrze zamku musi poczekać, jako i samo miasteczko, przez które tylko przejechaliśmy.
Ruszamy dalej w trasę. Po drodze mijamy niezaplanowane, ale zawsze z chęcią witane, widoki. Daleko jeszcze było do zachodu słońca, lecz niskie, jesienne słońce dawało efekty świetlne podobne do znanej fotografom "złotej godziny".







Drugim punktem na mapie był kościół, który zaciekawił mnie rzeźbionym romańskim portalem - nie tylko ze względu na czas powstania, ale i na tematykę, która ostatnio była tematem pewnej korespondencji. Ciekawe, czy ta osoba zauważy motyw? To taka niespodzianka.

Efekt cyprysowego cienia na fasadzie zachwyca z daleka, ale z bliska bardzo przeszkadza, bo tnie relief, oddzielając Trzech Króli od Maryi z Dzieciątkiem. Chociaż część elementów odpadła (mam nadzieję, że nikt ich nie odkuł), rozanieliłam się na widok prymitywnych kształtów postaci i ludzkich i zwierzęcych. Obejrzałam dokładnie całą fasadę, tak nieregularnego okna chyba jeszcze nie spotkałam. Zajrzałam na plebanię, pozdrowiłam gołębie na dzwonnicy. Szkoda, że nie mogłam zajrzeć do wnętrza Chiesa Santa Maria in Tralciona.

W końcu odwróciłam się i rozpłynęłam w zachwytach. Tego mi trzeba było - powietrza, przestrzeni i nasycenia barw.


Drugi kościół (San Donato a Gavignano), także romański, położony kilka kilometrów dalej, wywołał zupełnie inne emocje. A właściwie nie on, bo i ciekawa fasada, z której płaszczyzny wyrasta żagielkowa dzwonnica, i jedyna ozdoba, jaką stanowi biforium z prosto zdobioną kolumienką i nawet ładne dojście - bardzo mi się spodobały.
Zasmucił mnie stan swoistego przygniecenia przez codzienne życie. Dawna plebania ewidentnie jest zamieszkana nie przez księdza, wszędzie gdzie się da panuje zagracenie, świątynia zdaje się przeszkadzać w rozrastaniu tego stanu. Trudno orzec, czy jest używana zgodnie z przeznaczeniem budowniczych.
Ruszamy dalej, po drodze rozbawiły mnie ślimaki pilnujące wejścia na posesję.

I znowu spektakl w wykonaniu winnic, cyprysów, kamiennych domów - w reżyserii światła.









W planie dwie miejscowości o tej samej nazwie - różni je tylko rzymska liczba - Monsanto I i Monsanto II. W pierwszej chciałam zajrzeć do następnego kościoła. Nie udało się.
W drugiej do - zamku - ten zobaczyłam tylko z daleka.

Szlak wiódł dalej przez las.




Około kilometr po zjechaniu z głównej drogi zatrzymaliśmy się w małym borgo Olena. Niemal opuszczone, zaniedbane, wymagało uważnego wejrzenia, by dostrzec niezaprzeczalny jego urok.

Najbardziej zachwyciły mnie "naroślowate" domy. Lubię to ich naturalne rozrastanie się, dobudówki, które utrudniają spostrzeżenie początków. Spotkaliśmy kilka osób w Olenie, wyglądały tylko na spacerowiczów,zasłyszane rozmowy potwierdziły ich "przyjezdność". Sądząc po autach stojących pod domami, śmiem przypuszczać, że mieszkańcami są głównie "elfi" - rodzaj obecnych hipisów. Snuję jednak tylko dywagacje, bo z prawdziwych mieszkańców, to zobaczyłam tylko dwa sympatyczne (a jakże inaczej!) psy.

W jakimś kontraście jest niedaleko położona osada Cortine. Zadziwiające - tylko kilka kliometrów, a wszystko zadbane, wręcz wychuchane.

Co się dało, zamieniono na miejsca noclegowe dla turystów. Dwa światy, na wyciagnięcie wzroku.
Ostatnim miejscem - docelowym - a właściwie punktem wyjścia planowania całej wycieczki było San Donato in Poggio. Tym razem prawie nie przeszliśmy się po miasteczku, dlatego wklejam głównie zdjęcia ze spaceru z moją przyjaciółką Aneczką (z września tego roku).

Pobyt w San Donato zaczęliśmy od baru "Il Poggio" i rozgrzania się przy herbacie z cytryną. Myślę, że użyteczną informacją będzie fakt darmowego wi-fi.
Czas było pójść ku największemu mojemu zaskoczeniu tego dnia.
Romański kościoł San Donato, pełniący w dawnych czasach funkcję nadrzędnej nad terytorium świątyni - pieve, znałam dotychczas tylko z zewnętrznej bryły, bez rzeźbionych zdobień.


Nie wiedziałam, co mnie czeka w środku, oprócz Mszy w rycie trydenckim i ciekawego księdza, na co przygotował mnie Krzysztof, który już tu kiedyś wybrał się sam.
Od przekroczenia drzwi poczułam się przeniesiona wehikułem czasu do miejsca, gdzie wszystko ma swój czas, ład. Nie wiem, czy takie miejsce kiedykolwiek istniało, ale poczułam się fantastycznie. . Nigdy wcześniej w żadnym kościele nie miałam wrażenia, że moja dusza jest z innej epoki, a tutaj nagle poczułam, że XXI wiek jest dla niej bardzo trudny :)
Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam we Mszy św. w starym rycie, nie widziałam kobiet w mantylkach na włosy - jakże naga czułam się z moimi odsłoniętymi. Bardzo lubię homilie Krzysztofa, bo mądrze prawi, trudno było mi spotkać równie interesująco głoszącego (z ambony!) księdza. Ten z San Donato jest w zupełnie innym stylu od mojego pryncypała, zdawał się chwilami być żywym wcieleniem Don Camillo, bezpardonowo mówiącym prawdę.
Świątynia jest bardzo zadbana, panuje w niej niezywkła atmosfera niewymuszonego zatrzymania czasu.

Daje pojęcie, jak kiedyś mogły funkcjonować kościoły.
A teraz do tego dodajcie chociażby tylko dwa obiekty znajdujące się wewnątrz - malowany krzyż ze szkoły Giotto i misę chrzcielną della Robbia - zrozumiecie wzruszenie, które mnie przepełniało, aż po zwilgotnienie oczu.




Jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli wejść do Pieve di San Donato, celujcie w godzinę Mszy św. , gdyż kościół nie jest ciągle otwarty.
Na koniec wpisu zostałam z kilkoma zdjęciami, których nie chciałam wpiąć w tekst, teraz czas na nie:












12 komentarzy:

  1. Włoskie pejzaże, kolory, urocze zakątki.. urocza wycieczka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie, bardzo piękni. Kiedyś tu przyjadę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia - przepiękne! Sama nie wiem, które mi się najbardziej podoba. Może to z zielonym tunelem? A może widok roztaczający się spod Chiesa Santa Maria in Tralciona?

    Jednych strzegą kamienne lwy, innych kamienne ślimaki. Czy to cos znaczy? Co? :))))
    No i te pieseczki.... Jak ja lubie psie duety! :)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  4. Chianti wycisnęło z moich oczu łzy kiedy byłam tam po raz pierwszy. Jest cudowne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie rozumiem jak można uważać jesień za brzydką porę roku.
    Twoje zdjęcia są jawnym dowodem że tak nie jest. Są piękne ( zdjęcia :-)
    Zazdroszczę Wam takich pięknych weekendowych wycieczek, choć te w Polsce tego roku są równie malownicze. Pozdrawiam, Brenda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba łapać pogodę, póki, w przeciwieństwie do lata, rozpieszcza nas. Ale z drugiej strony chciałoby się niemal kanapowo poleniuchować :) Dziękuję za docenienie zdjęć :)

      Usuń
  6. Przede wszystkim dziękuję Małgosiu za zdjęcia książek - to pewnie te, o których kiedyś pisałaś już na blogu i które chcę sobie kupić: mam nadzieję, że na wiosnę znajdę je jeszcze w księgarniach!? Tytuły spisane... Zdjęcia piękne - ten romański portal w Tralciona jak marzenie, figurki podobne do fotografowanych przeze mnie na Korsyce i w wielu średniowiecznych kościółkach Toskanii. Chiesę San Donato oglądałam dwa razy od zewnątrz - ale zawsze była zamknięta... Ja też w takich kościółkach czuję się najlepiej, czyżbym była również innoepokowa? Widoki jak zwykle ujmujące, ech, świat jest piękny o każdej porze roku, a Toskania szczególnie! Uściski Annamaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie wiem, czy o tych pisałam. Zostały kupione prosto od wydawcy, z garażowego magazynu w Lamporecchio. A co do San Donato, to tylko uczestniczenie we Mszy daje możlwiość zobaczenia wnętrza. Ksiądz się boi kradzieży i słusznie. Bo kilka obiektów skradzionych, mimo odzyskania przez policję, już nie wróciło, zostało gdzieś w Archidiecezji.

      Usuń