Z samego rana byliśmy w biurze prawnym zajmującym sie pracą, by podpisać umowę o pracę, z tym pojechaliśmy zgłosić tenże fakt do urzędu pracy. I niewiele więcej udało się zrobić a już trzeba było jechać pod bramkę przy autostradzie. W na wpół odświeżoną kuchnię weszli mi goście. Dorotka z Żórawicy (moja koleżanka ze studiów podyplomowych) z jej koleżankami. Było przesympatycznie. Uwielbiam takich gości, co to chłoną wszystko, co im się pokaże. Czują cuda Toskanii. Najpierw zabrałam je na lody (podane na ananasie) do Montecatini Alto.
Trochę połaziłyśmy, pośmiałyśmy się, czym wkurzyłyśmy jakiegoś dziadka, bo za głośno się zachowywałyśmy a była już święta siesta. Lody zjadłyśmy na tarasie z uroczym widokiem na wzgórza pełne oliwek i winnic.
Obiad w domu. Przygotowałam sos pomidorowo-oliwkowy, do tego oczywiście pasta (makaron) no i świeża bazylia z parmezanem. Potem zaczęliśmy się raczyć przepysznymi trunkami. Do obiadu było wino podarowane przez kobietki, po obiedzie na deser słodkie, smakowite sycilijskie Grecale. A potem co kto chciał, czyli limoncello, albo creme di limoncetta (taki mleczny likier na bazie limoncello), albo rosolio przygotowane według pilnie strzeżonej przez mniszki receptury (coś różanego chyba z goździkami i cynamonem, ale tylko chyba). Potem trzy baby wraz z Krzysiem udały się do oratorium Aietta, a ja w tym czasie trochę ogarnęłam dom. A wieczorkiem wybyliśmy połazić po Pistoi. Niestety to nie ten klimat, bo akurat trwa coroczny Międzynarodowy Festiwal Bluesowy i pełno w mieście kramów z niezbyt regionalnymi wyrobami, królują trendy Afrykańskie, koraliczki, biżuteria, ciuchy bardziej hippisowskie. Wszystko poprzetykane wyszynkiem (ze smakowicie pachnąca porchettą) i ludźmi "pokrętnego" widoku. Wykończeni dotarliśmy do domu, ale dziewczyny jeszcze poszły na pobliski cmentarz, by zobaczyć jego niezywkłą odmienność od polskich cmentarzy. Niezwykłość (oprócz ściennych pochówków trumiennych) obrazuje np. ten oto nagrobek młodego chłopaka:
Późnym wieczorem jeszcze z Krzysiem szykowaliśmy kuchnię.
Poranek znacznie spokojniejszy. Zaczęłam od upieczenia chleba cebulowego. Krzysztof miał do odprawienia uroczystości pogrzebowe, więc znowu zajęlam się włączeniem dzwonów. W tym czasie miło sobie gadałyśmy z babami.
Irena pokazała swój rysunek wykonany pod wpływem zauroczenia oknami w pracowni. Oto on:
Potem pożegnanie. Odprowadziliśmy ich na wyjazd do Empoli, gdyż tam i jeszcze dalej do Montaione jechały na tydzień w Toskanii. Wynajęły jakiś domek i bedą się raczyć Italią w najlepszym wydaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz