Ciągle gorąco.
Ciągle prace na strychu - widać już niebywałe postępy. Właściwie to pozostała moja pracownia, bo panowie wiele rzeczy do niej przerzucili sprzątając. A poza tym teraz, gdy są półki magazynowe na strychu, mogę odgruzować pracownię z rzeczy używanych bardzo okazyjnie i, w końcu, przenieść się na górę z komputerem. Chyba zupełnie przestanę wyłączać to pudło.
Na obiad mały ekpseryment kulinarny. W roli głownej cukinia. Daniem głównym był placek na spodzie z francuskiego ciasta (gotowy do kupienia w sklepie), na podpieczony placek wrzuciałam astartą na grubych oczkach cukinię, dorzuciłam orzeszki piniowe oraz kawałki gorgonzoli i jeszcze podpiekłam. Jeśli komuś danie było za suche, mógł polać świeżo przygotowaną pomarolą (sosem z pomidorów z warzyw, przetartych młynkiem do przecierów). Do tego kwiaty cukinii w cieście naleśnikowym. Dla Krzysztofa i mnie obiad w sam raz, ale chłopcy pochłaniają większe ilości jedzenia, więc musieli jeszcze czymś dobić, ale nie pamiętam czym.
Także wczoraj, wczesnym wieczorem, zabraliśmy chłopaków do Lukki. Do starego miasta weszliśmy od innej strony i inną bramą, niż zazwyczaj.
No i w końcu udało mi się zobaczyć dzielnicę starej Lukki z kanałem.
Idąc wzdłuż niego dochodzi się do potężnej bramy, ewidentnie zamieszkałej!
Siostrzeńcy nie załapali może za mocnego bakcyla Lukki, ale niepokój, że coś fajnego w tym mieście jest, mam nadzieję, zasialiśmy. Właściwie to chodzili sami a ja z Krzysztofem i psami zadekowałam się pod katedrą i w końcu poszkicowałam. Światła dziennego nie było już za wiele, więc faktycznie szkic szybciutki, ale z żalem zauważyłam uwstecznienie ręki.
Tak sobie rysując, marzyłam wraz z Krzysztofem, że kiedyś ustaną prace w domu i będzie można bardziej skupić się na własnym rozwoju. Absolutnie nie było to narzekaniem; wspaniale, że jest takie miejsce, które wymaga urządzania się, że jest ono w starym domu z XVII wieku i że ten dom zbudowano w Toskanii; coraz bardziej mojej Toskanii.
A Druso marzył o zabawach z kolegami, co chwilę spotykanymi na drodze i na placu przed katedrą. Raz przekonał nas, że powąchanie to nic zdrożnego. Zresztą pies był bardzo spokojny i sympatyczny.
Sobota najpierw ryneczkowa, szukałam jakiejś sukienki, co by mi żadnym szwem nie raziła spalonej skóry (z sukcesem). Potem kupiłam kwiaty do kościoła i do domu. Chłopcy, po nocnej eskapadzie do Pistoi zwlekli się niemal bezpośrednio na obiad. Po czym wybyli pociągiem nad morze do Viareggio. Krzysztof miał sobotnie przygotowania do niedzielnych mszy. Organizował też wywóz śmieci zalegających ogród po wyczyszczeniu strychu. A trzeba co najmniej czterech sposobów na ich pozbycie się. Śmieci małe, zwykłe, w workach wynosimy do pojemników, które tu są wspólne dla paru domów. Makulaturę zbiera się dwa razy w miesiącu, ale nasza gabarytowo wymaga osobnego przyjazdu. Śmieci wielkogabarytowe, typu drzwi, meble, zabiera inna firma, którą też trzeba zamówić. No i pozostało jeszcze żelastwo, na które zawsze znajdą się chętni, prywatnie, niekoniecznie muszą być przedsiębiorstwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz