Zaczęłyśmy od pobliskiej Santa Maria Novella:
Byłam w niej dwa razy, w tym ostatni raz podczas Mszy, trzy lata temu. W pamięci pozacierały mi się szczegóły i przyglądałam się wnętrzu, jak bym była w nim pierwszy raz. Wysnułam jeden wniosek, że trzeba tam częściej zaglądać, bo mają cudowne skarby, jak chociażby freski Ghirlandaio, z pietyzmem oddające mieszczańskie życie Florencji, będące tłem scen z Pisma Świętego i legend religijnych. Przypomniałam sobie wzruszenie sprzed 4,5 lat, gdy stanęłam przed „Trójcą Świętą” Masaccio i nie wierzyłam, że na żywe oczy widzę coś, od czego zazwyczaj zaczyna się naukę o wprowadzeniu perspektywy linearnej.
Spróbowałyśmy bez powodzenia zobaczyć dwa inne wnętrza, obydwa zamknięte. Co do Santa Maria Maggiore nie poznałyśmy przyczyn zamknięcia. A Kaplica Medycejska (Nowa Zakrystia) z rzeźbami Michała Anioła akurat w poniedziałki musi być nieczynna! Jak sklepy mięsne w PRL-u! Zaprowadziłam więc kobiety na Piazza Santissimia Annunziata, by im pokazać plac o czystej renesansowej harmonii. Udało nam się zajrzeć do portyku kościoła, dalej jednak nie próbowałyśmy zwiedzać, gdyż odbywało się jakieś nabożeństwo.
Posiedziałyśmy więc pod Szpitalem Niewiniątek delektując się przestrzenią w niewielkim stopniu zapełnioną turystami, i widokiem kopuły Duomo:
Następnie poszłyśmy w kierunku bardziej przyziemnych potrzeb – zgłodniałyśmy. Po drodze jednak nie oparłyśmy się zajrzeniu do świetnego sklepu papierniczego. Mogłabym przebierać w tych skarbach bez końca, tym razem jednak skończyło się na oglądaniu.
W końcu wyładowałyśmy w samoobsługowej restauracji „Leonardo”. Zadziwiłam dziewczyny smakowitością i ekonomicznością posiłku. Polecam wszystkim, którzy po pierwsze akurat mają niewiele czasu we Florencji, po drugie nie dysponują pokaźną ilością pieniędzy i, po trzecie, chcą spróbować lokalnej kuchni. Mniej więcej za 10 € najecie się pysznie i niedrogo, i toskańsko. Kierujcie się na Via dei Pecori dochodzącą do Duomo na wprost campanilli Giotto.
Tak podbudowane wróciłyśmy na Piazza Duomo, ale nie stanęłyśmy w kolejce do Katedry, tylko weszłyśmy do Baptysterium.
Pierwszy raz byłam we wnętrzu. Jakoś wcześniej mnie nie ciągnęło. Oj! Ja…!!! Duża świątynia, jak na cele głównie chrzcielne. Ale ponoć czasami pełniła też rolę katedry. Jest to jedno z czterech spotkanych przeze mnie w Toskanii baptysteriów wyraźnie oddzielonych od bryły głównej świątyni. Drugie jest w Pizie, trzecie w Volterrze a czwarte w … Pistoi. Już widzę te uroczyste procesje wprowadzające nowoochrzczonego do katedry! Teraz nie do pomyślenia, że kiedyś nieochrzczeni nie mieli prawa udziału we Mszy, że kościół nie był w pełni im dostępny. Teraz, gdy turyści burzą się że nie wolno im wejść w stroju niemal plażowym do kościoła; rzadko komu przyjdzie na myśl, że ktoś kiedyś miał problem z wejściem ze względu na wyznanie, a raczej jego brak.
Wróćmy jednak do wnętrza. Miły półmrok wyłania wspaniałe inkrustacje marmurowe na ścianach a mozaika w czaszy kopuły przyprawia o ból szyi, od jej ciągłego zadzierania.
Po prawej stronie od prezbiterium istnieje przykład pierwszego renesansowego nagrobka z zastosowaniem ozdoby w postaci baldachimu. Pochowano w nim… antypapieża Jana XXIII.
Po wyjściu z pięknego wnętrza prosto w gorące promienie słońca zaczęłyśmy się koncentrować na jednym słowie „gelati”. Słowo-magia, słowo-symbol. Być w Italii Inie spróbować lodów? Minęłyśmy pomnik Bruneleschiego, spoglądając, jako i on, na absolutnie doskonałą kopułę, jego dzieło.
Potem już nos wytrawnego turysty zatrzymał nas przy lodziarni i nie wypuścił z jej wnętrza bez absolutnie pysznych lodów. Jeszcze tylko obowiązkowy spacer pod Palazzo Vecchio i Ufizzi. Trudno czasami rozróżnić, kto mimem, co rzeźbą?
"Nakupowałyśmy" się biżuterii na Ponte Vecchio. Nie mogłam pojąć, jakie to niebezpieczeństwo na nim nam grozi? Oskubanie z pieniędzy przez jubilerów?
Chwila zatrzymania się przy dziczku strzegącym „Nowego Rynku”. Na Piazza Republica polski akcent we Florenckim krajobrazie - kawiarnia muzyczna założona ponoć przez uciekiniera po Powstaniu Styczniowym, najpierw jako piwiarnia, jest jedną z najstarszych kawiarni we Florencji- herbatę w niej podają w jedwabnych torebeczkach - "ę" i "ą" - nie narzekam, bardzo miłe.
I w końcu powrót.
Jeszcze tego samego wieczora kontynuowałam prace nad świecami na prezenty. Wrzuciłam też do komputera zdjęcie wykonane przez chłopców podczas prac w ogrodzie. Oto najbardziej egzotyczne zwierzę, z dotąd spotkanych w Italii:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz