wtorek, 14 kwietnia 2009

MOŻE PO KOLEI?

Siadłam i na długo zawiesiłam palce nad klawiaturą. Od czego zacząć? Dobrze choć, że o świętach pisałam w zeszłym roku. Tylko, że wtedy obchodziłam je w Polsce, tutaj doczekawszy tylko Palmowej Niedzieli. A mimo tego to nie moja pierwsza Wielkanoc w Toskanii, poprzednia była pięć lat temu, wraz z Rodzicami. Za to w roli obecnej przeżyłam ją pierwszy raz. Jestem zaskoczona mnogością zajęć. Na co złożyło się wiele okoliczności. Od Bożego Narodzenia zeszłego roku Krzysztof wdraża parafian w rodzinne strojenie kościoła, w związku z czym trzeba być przy osobach dekorujących, wspierać je, pomagać im. Na to nałożyła się choroba kościelnego, nieobecność diakona oraz podwójne obowiązki proboszczowskie (tutaj i w Motagnanie), wyobraźcie więc sobie natłok zajęć. Kochani goście musieli cierpliwie czekać na moje wolne chwile. Ja gdzieś w tym wszystkim popełniłam jeszcze kulinarne przygotowania, upiekłam nawet pierwszy raz w życiu mazurki kajmakowe, masę pozyskując samej, bo nie spotkałam się tutaj z mlekiem z puszki (wyszły znakomicie). Za dekorację musiało wystarczyć to, co do przyjazdu gości wykonałamchoć, czyli przed domem jaja wiklinowe, a w środku wykorzystałam moje stare decoupagowe pisanki.

Wielki Czwartek

Rano pomoc przy strojeniu kościoła. Niby nie mój projekt i nie moje wykonane, ale ciągle w czymś byłam potrzebna.

No i potem jeszcze musiałam dosprzątać świątynię.
Do tego potem szaleństwa kuchenne, ostatnie zakupy.
Co chwilę ktoś się pojawia na plebani szukając jeszcze mocniej zajętego proboszcza, który biedny pokręcił w ogłoszeniach godziny spowiedzi. Na szczęście nie mam mocy pomóc mu w tym sakramencie. Wieczorem zaczęło się Triduum. Jak na tutejsze warunku przyszło sporo osób.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz