Pierwszym zaskoczeniem była sama droga, ponad trzydzieści tuneli a pomiędzy nimi wysokie wiadukty.
Pogoda chciała nas odstraszyć deszczami, ale po przyjechaniu na miejsce słońce pokazało, kto górą.
Następnym zaskoczeniem jest samo położenie ponad 600 tys. miasta. Myślałam, że wyjedziemy na równinę a tu przed oczami zobaczyliśmy spektakl, jak to góry i morze wtłaczają ludzi w ciasną przestrzeń miejską.
Oznaczenia prowadzące do akwarium też bywały niespodziankami, pojawiały się niespodziewanie, gdy już człowiek tracił nadzieję na ich zobaczenie. Co oczywiście z lekka zestresowało nam kierowcę.
Potem parkingi, te, w dużej ilości, wprowadzały mętlik w głowie, nie wiadomo było, który będzie najbliżej, żeby nie przemęczyć Taty zbyt długiem marszem. W końcu udało nam się zaparkować. W pobliżu dziwacznej rzeźby. ja to chyba mam jakąs alergię na nowoczesność? Stary żuraw portowy bardziej mnie zainteresował.
Mieliśmy czas do wyznaczonej na bilecie godziny, więc zaczęliśmy od baru. Nawet ja skusiłam się na cappuccino i rogalika z budyniem. Pycha!
Potem porozglądaliśmy się po porcie zadziwiając nad windą panoramiczną. No bo co z niej oglądać? Nienajpiękniejsze miasto portowe? Port? Przyjemny dla oka statek z filmu Romana Polańskiego można obejrzeć bez windy.
Po co zaraz taka dziwaczna konstrukcja zapełniająca cały niemal basen starego portu?
Przyznam, iż budynek z zewnątrz włączył we mnie jakąś czujkę o barwie zawiedzenia. Że takie małe to akwarium? Nic to, dzielnie weszliśmy do środka. Pani z obsługi co parę minut przez mikrofon atakuje nam bębenki, że zwiedzanie z przewodnikiem, jedyne tego dnia, zacznie się o 10.00. No to chwilkę poczekamy.
Krzysztof jednak wiedziony doświadczeniem nieprecyzyjnej włoskiej komunikacji międzyludzkiej, podszedł do niej i się wypytał o szczegóły. Okazało się, że to tylko dla jakiejś wydzielonej grupy, za dodatkową opłatą (jak wszystkie inne "atrakcje").
Ruszyliśmy więc samodzielnie, mając w ręku jedynie zakupiony na miejscu rodzaj przewodnika po akwarium.
Zapewne już czujecie, że akwarium nie rzuciło nas na kolana. Wszyscy mieliśmy jakieś nietęgie miny i duży niedosyt. Chyba się naoglądalismy za duzo programów o oceanariach w USA. Oczywiście zachwyca możliwość obejrzenia pięknych meduz, przesympatycznych delfinów, fok i pingwinów, rekiny budzą respekt nawet za grubą szybą a kolory niektórych ryb faktycznie są niezwykle intensywne.
Zaskakuje dziwaczność form stworzeń żyjących w naturze w głębinach morskich, i to tych najgłębszych.
Miłym przeżyciem był dotyk płaszczki.
Tylko, że ogólnie wszystkiego mało. No i trudno jest zwiedzać w gronie rozkrzyczanych dzieciaków samemu ich nie posiadając, oraz w błyskach fleszy, mimo wszędzie powieszonych zakazów i co chwilę trąbienia o tym przez megafony. Gdy już jeden człowiek wybitnie dał nam się we znaki oślepiając stworzenia wodne i nas (w akwarium wszak panuje półmrok), nawet spokojny Krzysztof nie wytrzymał i powiedział mu, że nie wolno robić zdjęć z lampą błyskową. Na co Włoch odpowiedział spokojnie „wiem” i dalej raził po oczach a obsługa gdzieś wyparowała. Za dodatkową opłatą mogliśmy jeszcze wejść do szklanej kuli będącej namiastką lasu tropikalnego i przechadzać się wśród swobodnie fruwających kolibrów, ale… nie skorzystaliśmy.
Za to bez opłat przyłapaliśmy nietypowego pracownika akwarium, a może właśnie typowego?
Nie bez powodu wspominam o opłatach, cała instytucja akwarium sprawiła na nas niekorzystne wrażenie, że jej jedynym celem jest zarobienie pieniędzy. No niby nie ma co się czarować, że tak nie jest, ale ta nahalność w zachęcie: "chcesz zobaczyć coś ładnego, bardzo atrakcyjnego, no to dopłać". Kupiłeś bilet do akwarium, to z nim masz zniżkę na inne pobliskie atrakcje. Jakoś mi się to nie spodobało i to nie ze względu na cenę, tylko formę.
Godzina była już mocno przedobiednia, więc postanowiliśmy na miejscu poszukać jakiegoś odpowiedniego lokalu.
Nie, tu nie jedliśmy!
Weszliśmy w uliczki starego miasta.
Tu już się poczułam lepiej. Na pewno nie było to okropne portowe Livorno, widać było ciekawy, stary układ miasta. No i ta wąskość niektórych uliczek!
Doszliśmy przed Katedrę Św. Wawrzyńca. Niestety zamkniętą. Przysiedliśmy na schodach słuchając miłych dźwięków gitary, na której grał jakiś … Polak.
Ja w tym czasie tropiłam detale, które mnie zachwyciły w przyciężkawej fasadzie świątyni.
Te szczególiki to dla mnie wybitne smaczki, zadna rybka mnie tak nie zachwyci, jak rzeźba tu prezentowana:
Razem jednak coś mi nie grało.
Muszę to jeszcze przemyśleć, bo nie do końca umiem to nazwać. Może to przez Akwarium?
Krzysztof wziął na siebie obowiązek znalezienia miejsca posiłku. Sprytnie to wymyślił, podszedł po prostu do policjantów i zapytał się o lokal z niedrogą, dobrą i lokalną kuchnią. Trafiliśmy do miejsca o oczywistej nazwie „Gastronomia”.
Wydawać by się mogło, że skierowano nas do sklepu mięsnego. Ten też tam był, ale tuż za ladą mieściła się część konsumpcyjna. Już po klientach wiedzieliśmy, że dobrze nam polecono. Mówili po imieniu do obsługi, gapili się na nas jak na UFO, no i wielu z nich było robotnikami, niezawodne znaki smacznego posiłku i nie pod turystów. Zamówiliśmy oczywiście najbardziej charakterystyczną dla tego regionu potrawę trofie z pesto.
Przy czym trofie to makaron (wyglądem przypominający robaki) równie charakterystyczny dla Ligurii, jak zielony sos z orzeszków pinii i bazylii. I tu nastąpiło następne zaskoczenie – Krzysztof zjadł dwie i pół porcji! On? Tyle makaronu??? Ale mu się nie dziwię, bo potrawa była wyborna, mimo że podana na plastikowym talerzu. Wszystkim głodnym turystom w Genui polecam więc ten skromny wyszynk, położony przy Via di Canneto il Lungo, uliczce położonej równolegle do Duomo, wystarczy przejść Vico di S. Gottardo.
Jeszcze łyk kawy w nadbrzeżnym barze. A raczej Piotr jeden łyk a Krzysztof dwa.
Wyruszyliśmy w drogę powrotną, jadąc nie od razu wprost do domu. Chcieliśmy pokazać Tacie choć jedną miejscowość z Pięciu Ziem. Wybraliśmy Riomaggiore, bo mieliśmy nadzieję wejść nawet na krótki odcinek trasy. Lecz przy zjeździe do pierwszego paese stała policja i kierowała wszystkie samochody do następnej miejscowości, z powodu absolutnie wypełnionego parkingu. Nam to nie stanowiło, więc pojechaliśmy, ale Niemka przed nami długo nie mogła zrozumieć, czego ten Włoch w mundurze od niej chce.
No więc znaleźliśmy się w Manaroli:
Spokojnie przeszliśmy nad nabrzeże i oddaliśmy się nasłuchiwaniu fal morskich bijących o skalistą zatoczkę.
Piotr połaził po skałkach uparcie szukając dostępu do wody, by sie przekonać, że na kąpiele jeszcze za wcześnie.
Pierwszy raz mogłam zobaczyć, jak rybacy windują łódź na poziom miasteczka.
Tatę zaskoczyło to, że zamiast aut, przy domach zaparkowały łodzie.
Mnie zauroczyły pewne schodki z kafelkami.
Wyciszeni spokojem leniwego słonecznego popołudnia wróciliśmy do domu.
Witam! Chyba założę specjalny notes i zacznę robić notatki :-). Na Pani bloga trafiłam szukając miejsca na wakacje tzn. pewnie w tym roku nie dam rady, ale zawsze mi się marzyły wakacje w Toskanii i co roku wpisuję w wyszukiwarkę Toskanię i planuję.Chcę pozwiedzać nie tak turystycznie - wycieczkowo jak to robią biura podróży- "proszę państwa to znany budynek, idziemy dalej", ale samodzielnie powłóczyć się i zobaczyć Toskanię nieznaną z przewodników. Mam nadzieję, że w końcu mi się to uda :-). Pozdrawiam, Kasia
OdpowiedzUsuńps. Kiedyś dawno temu byłam w "oceanarium" w Neapolu- powiem, że to w Genui jest w porównaniu z tamtym super :-)
akwarium wyciągnęło Was w drogę no i wyszła superowa wycieczka , dzięki Wam wiem że z niego mogę zrezygnować ale reszta bardzo apetyczna :)
OdpowiedzUsuń--
polecam zamiast notatek drukowanie postów , drukuję , zakreślam to co mnie zachwyca i co chcę zobaczyć w kolejnej prywatnej podróży do Toskanii
nie ma lepszego przewodnika
SPRAWDZONE !!!
Pięknie, pięknie, pięknie!
OdpowiedzUsuńHej
OdpowiedzUsuńDzięki niebieska, zacznę drukować kopiować itd. Właśnie naskrobałam list do Małgosi z zapytaniem o realia finansowe w Toskanii(nie wiem czy odważę się wysłać :-)) Nieoczekiwanie pojawiła się możliwość wyjazdu wakacyjnego i zastanawiam się nad Toskanią:-)Ale nie wiem czy damy radę. :-)
Toskania :)jest warta grzechu !!!
OdpowiedzUsuńzabierając własne jedzonko można za niewielkie pieniądze doświadczyć CUDU :)
najlepszych jednak informacji udzieli Guru - Gosia z Pistoi , co myślę z największą radością to czyni