Także i tutaj 1 maja jest wolnym dniem od pracy, ale auto skutecznie nas uziemiło. Na razie nie będzie wycieczek. Zastępcze autko tylko jeździ, nawet prędkości nie pokazuje. Zresztą cóż za prędkość nim można by rozwinąć?
Lepiej teraz poczekać na naprawę klimatyzacji, niż potem być uziemionym całe lato. Pogoda też trochę zatrzymuje w domu. Dzisiaj obyło się bez deszczu, ustały silne wiatry.
W domu zatrzymują także goście spodziewani i zupełnie niezapowiedziani. Ci pierwsi przyjadą za dwa tygodnie, ale do ich przyjazdu chcę się uwinąć z przygotowaniem dekoracji na I Komunię, między innymi więc odlewam świeczki.
Ale ci drudzy goście to utrapienie, bo to myszy. Wczoraj wieczorem Krzysztof nieopatrznie zostawił na stole odkryte masło. A może opatrznie? Dzięki temu rano zobaczyłam ślady małych ząbków a potem to, co zostaje po myszy, gdy się schowa przed domownikami. No i zamiast iść od rana do pacowni, zaczęłam od sprzątania mysich traktów.
W końcu jednak po obiedzie wylądowałam w pracowni zaczynając pracę nad świecami. Efekty za parę dni.
W przerwie wyjrzałam na ogród, poszukałam choć trochę kwiecia. Oczywiście najpierw w oczy wpadają okazy bardzo duże - kwiaty palm.
Lada moment rozkwitnie akant.
Głogowniki uratowaliśmy, więc się odpłacają ciekawymi kwiatostanami.
W róg ogrodu przyciąga zapachem jaśmin, kwiat kojarzący mi się ze Ś.P. Mamą, o którym mówiła, że to grobowy kwiat. A ja lubię jaśminowy zapach, mimo że wczoraj minął rok od jej śmierci i dokładnie wczoraj odkryłam kwitnący krzew.
Potem ujrzałam w trawie maleńkie fioletowe kwiatki, wydawało mi się że wyrastały z kępy koniczyny, ale przecież nie tak wygląda kwiat koniczyny, więc co to było?
Za to bez błędu rozpoznałam fioletową lawendę i to co się w niej zalęgło. A było to limoncello, które wczoraj przyniosła jedna parafianka. Ciekawe prezenty dostaje ten wiejski proboszcz. Przynam się, że sama tam umieściłam butelczynę, tak jakoś ładnie mi się prezentował żółty z fioletowym.
A w doniczkach kryją się jeszcze jedne wielce obiecujące kwiaty.
Za to nie udało mi się zobaczyć kwiatów figi, kiedy ona kwitnie, skoro ma już tak duże owoce?
Wow! Żyje Pani w raju, Pani Małgosiu! A z nieba jeszcze spada rajski napitek. No - żyć nie umierać!
OdpowiedzUsuńKinga z Krakowa
limoncello mniam mniam-prosto z fioletowego krzaka ihihi...
OdpowiedzUsuńno piknie, piknie, nie da się ukryć! kwiaty same do ócz się pchają a myszy masło wyjadają!
pozdrawiają Kyelony-jedną córką we Włoszech...
Małgosiu, jak u Ciebie pięknie! Cudowne palmy, cudowne kwiecie, uwielbiana przeze mnie figa... Ach! Italia, Italia...kiedy ja Cię znowu zobaczę ... Tęsknię...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i serdecznie i zyczę miłego weekendu i duuużo słoneczka :)
Witam, juz od jakiegos czasu Cie podczytuje bo wybieram sie do Toskanii 23 maja na krotki urlop. Bardzo ciekawy blog, masz dar pisania, pozdrawiam goraco. Ewa
OdpowiedzUsuńButelczyna Limoncello w kwiatkach chyba daje pełną dyspensę od spożywania tego niebiańskiego trunku:):):) kolego z Rzymu przywiózł pod moją nieobecność ("bawiłem w Święta w Niemczech) i wlał do karafki - z jaką przyjemnością spożywam sporadycznie, delektując się wszelkimi walorami tego zacnego trunku:):):) A w moim ogrodzie/balkonie kwitną azalie - różowe i zaczynaja fioletowe - nie nazwę tego feerią kolorów, gdyż byłoby to mocne nadużycie:) kolorów dopełniają pelargonie - i już wszyscy zachwycają się ślicznie utrzymanym ogrodem:):):)
OdpowiedzUsuńTruskawki!!! A w Polsce to nawet jeszcze nie kwitną...
OdpowiedzUsuń