sobota, 25 kwietnia 2009

PO DRUGIEJ STRONIE ... KORYTARZA

Od początku roku chodziliśmy wokół tematu “Korytarz Vasariego”. W styczniu na stronie internetowej Uffizi podano możliwe terminy zwiedzania. Niestety chętnych było tak dużo, że nie udało nam się zapisać. Trudno, istnieje kilkaset lat, to i parę następnych chyba jeszcze postoi.
Czas wrócił do w miarę normalnego rytmu, jeśli nie liczyć kolędy w parafii, więc można było pomyśleć o skorzystaniu z posiadania karty Przyjaciół Uffizi. Wybór padł na Bargello. We wtorek chciałam tylko jeszcze upewnić się, że Bargello jest na liście muzeów objętych członkowstwem stowarzyszenia. Sprawdziłam na stronie www - tak, jest. Godziny sprzyjające. No to jedziemy.
Jeszcze tylko zajrzę do wydania internetowego gazety stowarzyszenia, bo ostatni numer w wydaniu „analogowym” do nas nie doszedł. I co widzę? W piątek zaplanowano dla „Przyjaciół” zwiedzanie Korytarza Vasariego. Krzysztof dzwoni, załapujemy się na dwa ostatnie miejsca! Zawsze twierdziłam że nie mam jednego Anioła Stróża, to musi być niezłe stadko, żeby tak dopilnować różnych detali mojego życia.
O 10.45 zbiórka przy wejściu nr 3.
Towarzystwo mocno międzynarodowe, aż się Krzysztof przestraszył, że zwiedzanie będzie po angielsku. Jednak nie! Przychodzi „dottoressa” Giovanna Giusti i zabiera nas starym wejściem do Uffizi . Do korytarza wchodzi się z poziomu drugiego piętra Muzeum, więc dodatkowi pracownicy pilnują, żeby nikt nieuprawniony nie wmieszał się w naszą grupę. Za nami zamykają się drzwi prowadzące na klatkę schodową wiodącą w dół do słynnego korytarza.
Chwilę potem zaczynam rozumieć wielką ostrożność naszej przewodniczki, bo przecież nie o elitarność chodziło. Zwiedzanie zaczynamy od obrazów zniszczonych w wyniku zamachu bombowego 27 maja 1993 roku. Najpierw widzimy to, co pozostało po „Adoracji Dzieciątka” Gerarda Honthorsta. Porażające zniszczenie. Potem widzimy „Grających w karty” Bartolomeo Manfredi. Obok świetna kopia z epoki pokazuje straty. Obydwa zniszczone dzieła namalowane w głębokich światłocieniach pod wpływem sztuki Caravaggio. Treści możemy się tylko domyślać albo zawierzyć oprowadzającej. Na płótnach pozostały losowo wybrane przez bombę fragmenty malowideł. Trzeciego obrazu (również Manfrediego) nie mogliśmy zobaczyć, gdyż tak został uszkodzony, że zsypano go do woreczka. Tak nieodwracalne zmiany powstały na skutek ich położenia naprzeciw okien, które tysiącami drobinek szkła zaatakowały to, co miały chronić.
Z takim mocnym akcentem zanurzyliśmy się w przejście do Pałacu Pitti. Nie napisałam jeszcze o początkach Korytarza. Otóż zamówił go Cosimo Medici. Powstanie tej niezwykłej budowli miało uświetnić zaślubiny Francesco Medici z Joanną Austriacką. Z listów między architektem a księciem wynika, że Korytarz zbudowano w 5 miesięcy! Na początku nie był on galerią dzieł sztuki. Dla ozdoby ścian przygotowano jedynie monochromatyczne kompozycje. Gdy w XIX wieku Florencja przez 5 lat była stolicą Italii, w Korytarzu pojawiły się kolekcje znalezisk archeologicznych, arrasów, portretów itp. Obecnie jest on miejscem wystawienia najsłynniejszej kolekcji autoportretów.
Zanim do nich doszliśmy minęliśmy po drodze sporą kolekcję dzieł głównie z XVII wieku. Niestety pani przewodnik nie dawała wiele czasu na spokojne przyjrzenie się obrazom. Wybierała dzieła z kręgu własnych zainteresowań, w których wyraźnie można było odczuć przychylność wobec malujących kobiet, a tych wszak niewiele wśród artystów z tamtych czasów. Starałam się ociągać, na tyle, na ile pozwalała mi strażniczka. Wypatrzyłam sobie „Pokutującą Magdalenę” oraz obraz „Trzy Magdaleny”. Ciągle pozostaje we mnie żywe wspomnienie poszukiwania ikonografii do mojej pracy magisterskiej poświęconej właśnie Marii Magdalenie. Zdążyłam też zachwycić się „Madonną Bolejącą” Sassoferrato. Odcinek z tą kolekcją to część Korytarza wiodąca wzdłuż Arno.
Wraz ze skrętem na Ponte Vecchio zaczyna się galeria autoportretów. Obecnie katalog zawiera 1650 pozycji, z czego około 400 ujrzało światło dzienne, reszta zalega w magazynach. Tematykę zbioru wiąże się bezpośrednio z tym, że to Florencja była kolebką renesansu. Mocno uogólniając można powiedzieć, że człowiek znalazł się w kręgu zainteresowań, a artysta wyszedł z anonimowego cienia. Już nie wtłaczał swojej twarzy w tłum postaci na obrazie jeśli w ogóle wtłaczał. Stał się jedynym bohaterem dzieła. Z tych najstarszych moją uwagę zwrócił autoportret Agnolo Gaddiego wraz z Taddeo (ojcem) i Gaddo (dziadkiem). Ich nazwisko łatwo można ustawić w historii sztuki, jeśli się wie, że Taddeo był uczniem Giotto. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć autora projektu korytarza, Rafaela, Rubensa, Van Dyck’a czy też Rembrandta. Niestety jak i wcześniej tak i tutaj tempo oprowadzania nie pozwoliło mi na delektowanie się pociągnięciami pędzla mistrzów. Jakoś przy Rembrandcie udało mi się trochę nabajdurzyć. A wyobraźcie sobie, ze przecież nie sposób nie rozglądać się po samym Korytarzu oraz widokach przez okna, co chwilę dostarczających miłych wrażeń estetycznych. Co do wnętrza, to rozczarowanie budzi zakrycie typowo toskańskiego sufitu z odkrytą więźbą dachową, powałę spłaszczono i dano brzydkawe lampy.
A co do widoku z okien to nie mam zastrzeżeń.
Raz widać ulicę, raz można zajrzeć komuś w okna, raz widać Ponte Vecchio, raz -rzekę a raz kościół. No niby nic, że kościół, ale to kościół widziany od wewnątrz!
Nie tylko kościół „stanął na przeszkodzie”. Wieży stojącej u wylotu Ponte Vecchio nie pozwolono ruszyć, więc architekt potulnie ją ominął, co zaowocowało dodatkowymi zakrętami i zwężeniem, a z zewnątrz czymś przypominającym trochę Chatę Baby Jagi, nieprawdaż?
No nie umiem się powstrzymać przed jeszcze paroma słowami autoportretach. To szczególna forma wypowiedzi, w której najczęściej widzimy artystę takim jakim chciał, żebyśmy go widzieli, jeśli umiał tak namalować. A niektórzy to faktycznie mistrzowie rysunku, wręcz żonglujący swoimi umiejętnościami. Taki np. Carlo Dolci namalował siebie trzymającego rysunek ze swoim autoportretem. Tenże rysunek osobno jest też w zbiorach Uffizi. Albo Johannes Grumpp -sam ukazuje nam swoje plecy podczas malowania własnego autoportretu, wizerunek jego jest na malowanym obrazie oraz w lustrze, taki z niego „kuglarz”. Nie wszyscy stawiali na wykazanie się wspaniałym warsztatem. Taki oto Frederick Leighton namalował siebie w dość pompatycznej aranżacji, przyjął renesansową pozę, ubrał strój dyrektora uniwersytetu w Oxfordzie oraz założył ciężki złoty łańcuch z medalem prezydenta Królewskiej Akademii. Pewna malarka zaś po zwiedzeniu Uffizi i obejrzeniu kolekcji autoportretów, gdzie znajdowało się i jej dzieło, uznała że jest oo zbyt małe, no i zabrała podsyłając dużo większe. Efekt osiągnęła, zwraca na siebie uwagę a że była kobietą to i przewodniczka, myślę z chęcią, o niej opowiedziała. Na koniec zagranicznej części kolekcji zbliżamy się do XX wieku. I oto przed nami takie znane nazwiska jak Ingres, Corot, Delacroix, Chagall czy też Maurice Denis. O tym ostatnim opowiedziała przewodniczka, że po śmierci żony, gdy powtórnie się ożenił, poprosił o wypożyczenie swojego autoportretu, bo chciał namalować podobny ale z drugą żoną i dziećmi z tego związku. Taki autoportret powstał i spotkał się z tym florenckim podczas wystawy w Paryżu.
No i wychodzimy. Niepozorne z zewnątrz drzwi po lewej stronie groty w Ogrodach Boboli to właśnie zakończenie naszej wycieczki.
Jeszcze powrót przez Ponte Vecchio i obejrzenie Korytarza Vasariego z zewnątrz.


A jak by kto zechciał obejrzeć sobie część kolekcji to znalazłam taką oto stronę
W zakładkach 4,5,6 znajdziecie mnóstwo autoportretów z Korytarza Vasariego.

2 komentarze:

  1. Chodzę po starych wpisach szukajac wszystkiego o Florencji, boję się, ze jak tam pojade to nie udźwignę ilości dzieł, nie zapamiętam szczegółu, zostanie mi tylko oszalamiajacy obraz całosci. Dobrze, ze madrzy ludzie wymyślili internet, zrobili takie strony i dzięki, ze je tutaj zamieszczasz. Będę może w kilku procentach wiedziała, na co patrzę .

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie czytam "Inferno" Dana Browna - prezent gwiazdkowy od córki, która doskonale wie, czym sprawić mi przyjemność. Poprzednie powieści tegoż autora już pochłonęłam, też były prezentami, ale w wersji ilustrowanej. Teraz, dzięki internetowi mogę zatrzymać się w dowolnym momencie akcji, aby zobaczyć choćby poglądowo to, co widzą jej bohaterowie. Internet i takie wpisy, to naprawdę skarb!

    OdpowiedzUsuń