Plan był prosty: pojechać autobusem linii 12 na Piazzale Michelangelo i tam najpierw doznać zachwytu. To drugie proste w realizacji, ale znajdźcie przystanek przed dworcem, akurat tej linii! Pan sprzedający bilety gestem wskazującym na oczy kazał mi patrzeć. No dobra, przeca nie nasłuchiwać! A kierowca z jednego autobusu, powiedział, że trochę dalej. No i idziemy te trochę dalej, a tu mija nas dostojnie zwalniający autobus z pożądanym numerem. Więc podbiegliśmy za nim i okazało się, że moje oczy nigdy nie spostrzegłyby tego przystanku (jak mi bileter zalecał), ani że przystanek był "piu avanti". Koniec końcem udało nam się wsiąść i dojechać, i podziwiać.
A taka panorama to tylko mrowienie w palcach powoduje i niespokojne poszukiwanie pędzla.
Tym bardziej, że słońce coraz śmielej zaczęło wyglądać spoza chmur. Pogapiliśmy się, pozachwycaliśmy...
Następnie spacerkiem skierowaliśmy się do pobliskiego San Miniato al Monte, który to kościół za pierwszym razem wywarł na mnie piorunująco-łzawe wzruszenie.
Tym razem obyło się bez łez, ale zachwyt i chęć powrotu pozostały. Najpierw zajrzeliśmy na otwarty cmentarz.
Obejrzeliśmy ciekawe rzeźby. Takiego "cmentarza z widokiem" to jeszcze nie spotkałam.
O kościele San Miniato pisałam po pierwszej w nim wizycie, w prowadzonym wcześniej zapiśniku. Tutaj więc parę zdjęć, ot takich zatrzymań wzroku.
Po wyjściu z kościoła chciałam wejść do sklepiku prowadzonego przez benedyktynów, ale moją uwagę zwrócili turyści udający się gdzieś przez bramę z lewej strony budynku. Oni raczej wychodzili jakimś bocznym wyjściem (rzecz do odkrycia), ale za bramą okazało się że jest tam jeszcze jedna brama, która prowadzi na olbrzymi cmentarz. Zaskoczona byłam niesamowicie, bo myślałam, że tylko kwatery przed kościołem stanowią tamtejszą nekropolię, a tutaj:
Ponieważ kupiłam potem, we wspomnianym sklepiku, książkę o paru florenckich cmentarzach, między innymi o tym, postaram się w najbliższym czasie napisać więcej, co zobaczyły moje oczy i obiektyw. Wbrew zakazowi, który dostrzegłam dopiero przy wyjściu.
Pieszo zeszliśmy do Centro Storico, rozglądając się po domach, uliczkach, i tarasach.
Czujne oko fana piłki nożnej wypatrzyło nietypowe boisko w nietypowym miejscu:
Oczywiście przeprawiliśmy się przez Arno najsłynniejszym florenckim mostem.
Zajrzeliśmy do Palazzo Davanzati. Porobiłam parę zdjęć, nadrabiając brak aparatu za pierwszego pobytu.
Oto więc papuzia sala:
Dawna ubikacja:
Prototyp prysznica z brodzikiem:
Mieszczańska sypialnia:
Przenośny sejf z kunsztownym zamkiem:
Tylko ilu chłopa trzeba było do jego przeniesienia?
Tatko z chęcią wpisał się do pamiątkowej księgi.
Gdzieś po drodze pokusa napicia się wody, bo słońce przygrzewało bardzo mocno, rozbierając co bardziej gorące Amerykanki.
Potem smaczny i tani obiad u "Leonardo", okrążenie katedry, zakupy siostrzeńca i powrót do domu.
Cudny spacer!
Ojej San Miniato al Monte :))) to było coś niesamowitego , dla mnie też PERŁA
OdpowiedzUsuńzakochałam się i tęsknie ...
przeszkodą tylko te 1800 km :((
Fotki przyprawiły mnie o drżenie serca i łezki w oczach .
Dziękuję
Dziękuję za piękne widoki Małgosiu :) Teraz wiem, jak wielu jeszcze rzeczy nie zobaczyłam we Florencji.
OdpowiedzUsuńMnie tez się lezka kręci w oku.
Pozdrawiam
Majana:)
Jezu, Jezu, Jezu, trafiłam do Ciebie przypadkiem, zobaczyłam tytuł i przyleciałam jak na skrzydłach, jak pięknie pokazałaś moją najukochańszą na świecie Florencję, ach... Wygląda na to, że będę u Ciebie częstym gościem, jeśli pozwolisz :-) Pozdrowienia serdeczne! I dziękuję! :-)
OdpowiedzUsuńWitam autorke bloga.
OdpowiedzUsuńMam pytanko: gdzie Pani mieszka? Mam na mysli tylko miasto/miasteczko/wieś rzecz jasna, nic bardziej szczegółowego :)
Świetny blog, bede wpadal czesciej :)
Saluti!
Kamil Barasiński