Najpierw zajrzeliśmy do Sieny, której ani Tata ani Piotrek dotąd nie widzieli. Zaparkowaliśmy, już zwyczajowo, na parkingu za Porta San Marco więc szliśmy przez dzielnicę Ślimaka, o czym przypominają różne detale.
Pozaglądaliśmy, gdzie się dało
i stanęliśmy nieodmiennie w zachwycie na taki widok:
Szczęśliwie udało nam się przybyć o takiej godzinie, by nie czekać w zbyt długiej kolejce do katedry. Po wyjściu długość ogonka wydłużyła się niemal dwukrotnie. Nie maltretowałam gości oprowadzaniem. Spokojnie więc rozejrzeliśmy się po wspaniałej Duomo, zajrzeliśmy do Biblioteki Piccolominich, zachwycając się potrójnie misternością miniatur w tam wystawionych księgach. Potrójnie, bo Krzysztof czekał z bestiami na zewnątrz. Przyuważył, że nie tylko psy wyprowadzono na spacer.
Potem się odkompleksiłam w sklepie świeczkowym. Przy okazji wypytałam ludzi o pewne detale techniczne, jak chociażby o ciągle mnie nękający lakier do świec. Powiedzieli, że używają jakiejś żywicy naturalnej. A kompleksy odstawiłam u nich na półkę, bo zobaczyłam, że mam swoje własne patenty na świece. Tylko sklepu mi brakuje, co by je sprzedawał.
Przed wejściem na Il Campo zakupiliśmy pyszne lody i zasiedliśmy gapiąc się po gapiach.
Zrobiło się błogo, posiedzieliśmy więc z przyjemnością. Po ochłodzeniu lodami zaproponowaliśmy psom wodę z kraniku obok fontanny Gai, ale te jak nie mają napełnionego zbiornika to nie wypiją.
Więc następna fontanienka, w drodze powrotnej na parking, zaspokoiła pragnienie zziajanych psiaków.
Czas było pomyśleć o pikniku. Ogólnie plan był taki: pojechać na południe od Sieny, skręcić w boczną drogę, znaleźć ustronne miejsce, i dla nas i dla zwierzyny. Okazało się to wcale nietrudne, po paru kilometrach nadarzyła się okazja, tzw. strada bianca (biała droga) w kierunku Radi. Ku naszemu zdziwieniu odczytaliśmy z tablic, że podążamy Via Francigena, czyli starym pielgrzymim szlakiem z Paryża do Rzymu.
W samym Radi, tuż za tablicą drogową z nazwą miejscowości
wypatrzyliśmy (w czym pomagał Druso)
na tyłach pewnego gospodarstwa miejsce idealne na polsko-włoski piknik.
Ze wzgórza rozciągały się sielskie widoki a wszechogarniająca cisza pozwalała delektować się żurkiem, kurczakiem i sernikiem z mało polskim winnym akcentem.
Druso dyszał z przejęcia i gorąca więc usiłowałam wyszykować mu gustowne wdzianko. Z żadnego nie był zadowolony.
Posililiśmy się rozległymi wzgórzami, rozgrzaliśmy kości i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem ciekawi, co też jest między Sieną a autostradą nie wybraliśmy superstrady na Florencję a podjechaliśmy do autostrady. Niestety potwierdziła się opinia włoskiego pospolitego ruszenia piknikowego i tablice świetlne zapowiadały, że czekają nas niezłe korki. Czemu więc poruszać się żółwim tempem, jak można było jeszcze uciec na zjeździe w Incisa i od wschodu przejechać przez całą Florencję? Tak też uczyniliśmy i spokojnie wróciliśmy do domu, przy okazji zwiedzając zaokiennie wschodnie okolice stolicy Toskanii.
Kinga z Krakowa
OdpowiedzUsuńJa w sprawie zziajanego i przegrzanego mopsika - a może by tak brać z myślą o nim parasol plażowy? Rozkoszna morda...
Albo nawet zwykły... deszczowy
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Kasia
Małgosiu, prześliczne zdjęcia! :) Planowalismy jechać do Sieny,ale nie wyszło. MOze następnym razem, nie może - na pewno! Po Twoich zdjęciach nabrałam ochoty na Sienę i to wieeelkiej!:))
OdpowiedzUsuńDzielnica Ślimaka mnie zachwyciła. Fajne takie ślimakowe detale.
Piękne widoki, cudowne zdjęcia:))
Pozdrawiam Cie.
Ps. Moj synek uwielbia fontanny - małe , duże, wszystkie! Prawdziwy Wodnik z niego :))
sieneńska katedra !
OdpowiedzUsuńniczym najpiękniejsza panna młoda za każdym razem wprawia mnie w osłupienie i zachwyt- cudo!!!
auuuu
piknik na toskańskich łączkach rozanielił mnie i wprawił w stan jeszcze większej nostalgii i tęsknoty za krainą wiecznych marzeń
im więcej Toskanii tym większa tęsknota -taka jest zasada zobaczysz ją raz chcesz jeszcze , zobaczysz drugi chcesz trzeci,czwarty ,piąty i tak już zostanie
będziesz chory , na szczęście na taką na niegroźną chorobę - toskańską tęsknotę
po każdym Twoim wypadowym fotreportażu umieram z zazdrości... :)
OdpowiedzUsuńAuuu...ja też tak chcę! Niebieska, nieźle to nazwałaś...czuję się kompletnie zarażona...:))
OdpowiedzUsuń