piątek, 18 marca 2011

ZA CIOSEM

Jak szaleć, to szaleć, a raczej wyłapywać okazję. Podczas zakupu karty Przyjaciół tak sobie, bez przekonania, zapytałam, czy mają może wolne miejsce na zwiedzanie kaplicy w Bargello, zapowiedziane na następny dzień. Tylko ja byłam zainteresowana, bo Krzysztof ma w środy po południu dodatkową Mszę św. w Montagnanie. Jedna zgłoszona osoba była niepewna, pani z Biura obiecała zadzwonić, gdy ten ktoś zrezygnuje.
I zadzwoniła.
No to wsiadłam w środę o 14.00 do pociągu i zaopatrzona w parasol wybrałam się do Florencji.
Tym razem, niestety czarowanie parasolem na niewiele się zdało, co mogliście zobaczyć w poprzednim rocznicowym wpisie. Pogoda nie odwiodła mnie od zamiarów, chęć zobaczenia nowych pomieszczeń w Bargello ciągnęła jak magnes. Gratką było też to, że spotkanie było po południu, kiedy jest zamknięte dla turystów. Czułam się więc zaszczycona biorąc udział w zwiedzaniu.
Dodatkową atrakcją, o czym przekonałam się dopiero podczas zwiedzania, była możliwość robienia zdjęć! Hurra! Dobrze, że bez aparatu to ja się do Florencji nie ruszam.
O Bargello już kiedyś pisałam.
Zapraszam więc głównie do kaplicy pod wezwaniem św. Marii Magdaleny.
Kto pamięta, że to święta, z którą związana była moja praca magisterska? Zawsze, gdy trafiam na dalszą jej ikonografię w myślach rozwijam wątek, zastanawiam się, co bym jeszcze napisała, by dogłębnie zanalizować obraz "Pokutującej Magdaleny". Odczuwam też wtedy nieprzypadkowość mojego znalezienia się w danym miejscu.
Gdzie się znalazłam?
I dlaczego akurat tam?
Otóż mocno naciągany był motyw organizatorów spotkania z panią pracującą w tym muzeum. Że Dante, że ojciec języka włoskiego, że rocznica...
Skupmy się na samym Dante. Jego maska pośmiertna, odlana z nieistniejącej już oryginalnej woskowej "wita" wszystkich na wejście. Przystojny to on raczej nie był.
Ale skąd on akurat tutaj?
Otóż swego czasu nastąpił bum wśród obcokrajowców na Italię. I wcale nie piszę o drugiej połowie XX wieku, jeno o początkach XIX.  Fascynatów Florencją męczyły słowa Vasariego, w których wspominał, że Giotto gdzieś namalował fresk z portretem Dantego. To ci gratka! Zabrano się za poszukiwania, sfinansował je pewien Szwajcar. Wiedziano, że podzielone na dwa piętra z celami pomieszczenie było kiedyś kaplicą, więc zaczęto skuwać tynk i natrafiono od razu na twarz młodego poety (w czerwonej szacie, za klęczącą postacią, po prawej stronie okna). Atrybucja fresków stała się oczywiście polem sporów między naukowcami i dopiero w 2004 roku, po odczyszczeniu malowideł, potwierdzono ich autorstwo.
Faktycznie trzeba się znać na stylu Giotto, by w tak zniszczonym dziele znaleźć rękę mistrza. Choć przyznam, że coś tam przypomina mi jego inne lepiej zachowane freski. Wierzę więc naukowcom i za nimi powtarzam, że w Kaplicy Magdaleny są pozostałości pracy Giotto.
Boczne ściany to wynik działań jego uczniów.
Niestety pani przewodnik tym razem się nie popisała, ciągle powtarzała imię Dantego, przeplatając je z Giottto i okraszając problemami muzealnymi.
Aż żal, że nie zwróciła uwagi na inne freski, świetnie zachowane, późniejsze, pochodzące z końca XV wieku Bartolomeo di Giovanniego. Św. Hieronim tak się schował za pulpitem, że nie da rady go dobrze sfotografować.
Skoro już o pulpicie wspomniałam, przyjrzyjcie się, proszę, wspaniałym intarsjom (kratka w dolnej części zdaje się być otwartą, co za maestria!), nie tylko na nim, ale i na ławkach chóru. To dzieło Bernardino della Cecca, prawdopodobnie skonstruowane dla Kościoła San Miniato al Monte.
Tryptyk stał się dla oprowadzającej zupełnie przezroczystym, niczym szyba go chroniąca, a mnie zachwyciła Madonna Giovanni di Francesco, zwanego Cervelliera, z XV wieku. Dzieciątko zdaje się przy niej tłuste, nieprawdaż? A ona? Delikatna, młoda, taka niewinna, słodki ciężar trzyma na kolanach.
W gablotach kaplicznych i w zakrystii, do której sama wtryniłam nos, wołały o podziw piękne przykłady sztuki złotniczej.
Właściwie to i dobrze chyba się złożyło, że pani przewodnik nie miała wiele do powiedzenia. Nie żal było się oddalać i uwieczniać te wszystkie skarby.
A potem jeszcze poszła z nami do Sali Donatella (za czasów więziennych miała więcej podziałów, pionowych i poziomych, razem tworząc 32 cele) - i tu oszalałam.
Wcale nie jest tak, że aparat zasłania nam to, co jest do obejrzenia. Szukając fotograficznych kadrów zaczęłam dokładniej przyglądać się zgromadzonym rzeźbom.
Miałam czas, by zajrzeć posągom w twarz, zobaczyć zawadiacki wąsik u Jana Chrzciciela,
zaraz potem rozczulić się tym samym świętym, ale w dużo młodszej wersji.
Kręcąc głową od jednego Dawida do drugiego (obydwaj autorstwa Donatella) usiłowałam przyznać któremuś bardziej zaszczytne miejsce w moim prywatnym panteonie. I chyba mogę zdradzić, że jakoś bardziej przypadł mi do gustu ten marmurowy, choć przyznam, że długo przyszło mi zorientowanie się, że to coś na głowie Goliata, to proca z kamieniem.
A te wspaniałe profile? Co jeden, to szlachetniejszy.
Miałam wrażenie, że jestem dzieckiem wrzuconym do basenu wypełnionego piłeczkami, taplałam się w rzeźbach, nurzałam w talentach.
Po cichu tylko żal, że one w muzeum są. Bo przecież, żadna z tych rzeźb nie powstała, by konkurować z taką ilością innych, by sztucznie zostać wyrwaną z kontekstu. Z jednej strony wiem, co ułatwiają mi muzea, ale z drugiej mam ochotę je wykraść i umieścić w pierwotnych założeniach.
I taka rozdarta wracałam przez sale pustego muzeum, szybko chwytając ukryte życie eksponatów.
Gdy wyszłam na dziedziniec szum ulewnego deszczu przypieczętował nastrój miejsca. Już tak od niechcenia zwracałam obiektyw ku marznącym grajkom, delfinom, lwom i ludziom zaklętym w kamień.
Nie myślcie jednak, że wyszłam niezadowolona, ja tylko tak sobie snułam przemyślenia w rytmie kropel, które wyolbrzymiły atmosferę wyludnionego muzeum.

11 komentarzy:

  1. Niesamowite te szczegóły. Wybrałbym się na taką wycieczkę. Dobrze, że deszcz nie "pokonał" Twoich planów1

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem jak to wyrazić ,co czuję patrząc na tyle piękna! Taki ścisk pod sercem,tesknotę za dawnymi czasami,swiadomosc własnego marnego talentu w porównaniu z Mistrzami! Nie godna byłabym pędzel uczniom podawać- a co to za cuda tam wiszą,malusie zdjecia w dolnym rogu,jakies piekne tempery na deskach złocone. Dziekuje za rozkosz !

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy wpis. Bardzo.
    fresca

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak miło ujrzeć znajome miejsca! W ogóle to się fajnie złożyło,bo dziś moj synek wyjął swoje pudełko ze skarbami,a tam ma różne ulotki, foldery przywiezione z Włoch. No i między innymi jeden folder z Bargello.:)
    Byliśmy, widzieliśmy, bardzo nam się podobało:)
    Zaciągnęło nas tam moje dziecko, które kocha muzea,naprawdę:) We Florencji jest mnóstwo do zwiedzania,ale niestety budżet na wszystko nie pozwolił,więc wybraliśmy miedzy innymi Bargello:)

    Pozdrawiam weekendowo:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze jedno miejsce, do którego muszę pójść. Ale ciekawe!
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  6. Następna wspaniała ciekawostka, dziękuję, dziękuję, dziękuję!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ostanie zdjęcie: rzeźby za szybą fantastyczne!

    OdpowiedzUsuń
  8. Joasiu nie wiem, czy Ty pytasz i o co? Które obrazki?
    Majano pogratulować synka!
    Ula dziękuję, przyznam się, że sama jestem z tego zdjęcia bardzo zadowolona, a takie niby mimochodem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowny deszczowy dzień mialaś. no i jak tu nie kochać deszczu?

    Sciskam
    Joanna z kaffe-latte

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękna wycieczka !Zdjęcia jak zwykle cudne!!!Coraz więcej tych miejsc we Florencji ,które starannie sobie zapisuję aby zajrzeć koniecznie...
    Gdynianka

    OdpowiedzUsuń
  11. Wspaniały przekaz z Bargello.Dziękuję Małgosiu bardzo.

    OdpowiedzUsuń