niedziela, 22 maja 2011

DZIECKIEM BĘDĄC

Wiem, wiem, milczałam długo, ale nie miałam ani szpilki wolnego czasu, by ją wetknąć w terminowe zajęcia oraz wieczorne totalne zmęczenie. Zalegam z niedzielą 15 maja.
Cel tej wyprawy wymyślił R. z Treppio. Miejsce na zdjęciach wydało mi się odległe o lata świetlne od tego, co kojarzymy z Toskanią, takie curiosum, że dla swoistej równowagi z chęcią przyjęłam zaproszenie.
W powiększonym więc składzie wybraliśmy się do toskańskiej... hmm, Alhambry? Albo pałacu z Marakeszu - z takim określeniem się też spotkałam. A tak naprawdę chodzi o Castello Sammezzano i jednego jej mieszkańca.
Nie ma sensu pisać o wcześniejszych właścicielach posiadłości, bo to, co zrobiono z nią w XIX wieku wyparło pamięć o przodkach.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności R. już raz był pod zamkiem, opuszczonym od lat, spotkał wtedy pewną panią, która powiedziała, że 15 maja odbędzie się zwiedzanie budynku. Niełatwo było zdobyć bliższe informacje, ale wytrwały poszukiwacz z Treppio dowiedział się, że w tym roku organizatorem "otwartych drzwi" jest gmina i że należy się pojawić o 14.30. Nic więcej.
Dojeżdżamy w deszczu, ale nic to, wszak mamy wejść do wnętrza. Tylko czemu ja jasne buty i sukienkę założyłam, gdy trzeba było iść czasami po błocku przez około dwa kilometry? Bardzo elegancka z gustownymi cętkami na łydkach dotarłam do celu. O trasie do zamku napiszę w drodze powrotnej :)
Troszkę byliśmy zaniepokojeni ilością ludzi. R. przekazano, że grupa może liczyć maksymalnie 40 osób. Uff! Okazało się, że wpuszczano od 14.30, a nie o 14.30, i że każda grupa mogła liczyć tyle osób. Bilety za "co łaska" - skądinąd znana w kościele waluta.
Czekaliśmy około 15 minut na wejście w holu, gdzie rozstawiono iście GS-owskie stoły. Tylko te miękko wyściełane krzesła cosik mniej pasowały do "stylizacji". Już z daleka potwierdziła się informacja, że zamek odcięty jest od prądu, gdyż pootwierane okna oświetlały zwiedzane pomieszczenia.  W holu ustawiono dwa halogeny, zasilane z agregatu prądotwórczego. Nie tylko one potrzebowały watów i voltów, wszak nie mogło się obyć bez wyszynku i królowej kawy.
W końcu weszliśmy. Klatka schodowa tonęła w ciemnościach, czasami oświetlano stopnie latarkami.

Potem nagle zostaliśmy zalani feerią barw i koronką kształtów.


Sufity wprost na nas kapały.

Powiem tak, mam mieszane odczucia - bardzo. Sama nie do końca wiem, czy mi się podobało to, co zobaczyłam. Trudno mi oceniać wnętrza w kategoriach estetycznych, bo nie umiem odróżnić, czy to kicz, czy typowa dla orientu architektura, a tej prawie nie znam. Może wszystko dlatego, że krajobrazy za oknem ciągle przeczyły temu, co oczy widziały wewnątrz?

Wiem, że na pewno byłabym zachwycona miejscem dzieckiem będąc. Już widzę te swoje zabawy w królewnę. Sceneria do nich była wymarzona. Niektóre sale, wysokie na dwie kondygnacje, miały balkoniki do odgrywania romantycznych scen. To znaczy, te sceny, to ja dzieckiem będąc. Bo tu realnie służyły celom różnym - w kaplicy z balkonów służba uczestniczyła we Mszy św.

W innych salach lokowano na balkonach muzyków.
Oprowadzał nas ze swadą opowiadający pan. Szkoda, że się nie dowiedziałam, skąd w nim takie pokłady informacji. Mówił, że nie jest zawodowym przewodnikiem, ale opowiadał z zacięciem i wielką wiedzą.
Mnie w tym wszystkim najbardziej frapowała postać samego twórcy.
Sammezzano jest naznaczone nietuzinkową osobowością Ferdynanda Panciatichi Ximenes Aragon. Uff! Ciekawostką jest już samo nazwisko. Panciatichi wskazuje na stary ród z ... Pistoi. Ximenes Aragon to nazwisko rodu z Portugalii, w który wżenił się Ferdynand.  Na podstawie zebranych informacji trudno mi orzec, czy Panciatichi był bogatym szaleńcem, czy też bogatym egocentrykiem, a może bogatym outsiderem?  No bo jak czytać na przykład jeden z napisów: "Lud się ze mnie śmieje a ja i tak jestem wielki". Takich złotych myśli alla Panciatichi spotkaliśmy w zamku niezłe naręcze.

Żonę wydelegował z zamku do innej posiadłości i sam szalał na włościach.
Miał cały sztab wykonawców, a że sam był architektem i inwestorem, to sprawy nabierały rozmachu, gdy tylko wymyślił następne pomieszczenie. Jeśli rankiem wstawał z gotowym projektem, to już wieczorem chciał widzieć tego efekty.
Żył właściwie cały czas na budowie. Rzadko opuszczał swój dom.
Ponoć nigdy na Wschodzie nie był, ale miał jedną z najlepiej zaopatrzonych bibliotek, zwłaszcza zbiór tomów podróżniczych nie miał sobie równych.
Nie wiem, czy to on rzucił klątwę na swój dom, ale jedna z legend mówi, że po jego śmierci przez 100 lat nie mogła nikomu udać się tu żadna zmiana. I faktycznie nowi właściciele, poczynając od córki, nie dawali rady gmaszysku. Córka wyprzedała sprzęt ruchomy i nie chciała tam mieszkać. Ostatni właściciele - Brytyjczycy - zaczęli stawiać nieopodal olbrzymi hotel, którego stan wielce surowy straszy, gdy się pójdzie w głąb parku. Na szczęście drzewa przesłaniają owo szkaradziejstwo i tylko Castello di Sammezzano widać z daleka. Wprawny obserwator szybko zobaczy górujący nad doliną Arno budynek, po prawej stronie autostrady, tuż za zjazdem na Incisę, jadąc od Rzymu. Widoczna jest ta strona bez attyki, z zaokrąglonym tympanonem i sztucznym zegarem.

Skoro już jesteśmy przy legendach, spotkałam się jeszcze z inną, będącą świadectwem głęboko zakorzenionego przekonania o sile rzuconego słowa. Otóż Panciatichi chciał być pochowany nie bliżej niż 29 kilometrów od Florencji, której to socjeta nie przyjęła go ochoczo do swoich szeregów. Początkowo miejscem jego pochówku była krypta w samym zamku, strzeżona przez dwa lwy.
Szczątki Ferdynanda przeniesiono na cmentarz, ale lwy pozostały. Na jednego z nich pokusił się złodziej. Po pewnym czasie w szpitalu umierało dwóch mężczyzn dotkniętych paraliżem postępującym, co oznacza kiłę układu nerwowego. Na łożu śmierci przyznali się, że to oni byli złodziejami i że sprzedali rzeźbę pewnemu antykwariuszowi z Arezzo. Nie umieli dokładnie wskazać adresu, więc lwa nie odzyskano. Po upływie pewnego czasu jeden z handlarzy starociami zmarł także na paraliż postępujący i ponoć to on odsprzedał lwa gdzieś dalej. W czym rzecz? Otóż Panciatichi zmarł na tę samą chorobę, a klątwa głosi, że każdy, kto naruszy miejsce pochówku zapadnie na tę przypadłość. Myślę sobie - no legenda - mimo, że znalazłam gdzieś w sieci wycinki prasowe dokładnie śledzące lwa oraz idącą w raz z nim chorobę. Prawda czy fałsz - groźba podziałała! Drugi lew pozostał na miejscu, także inne drobne elementy wystroju pozostały nietknięte, wewnątrz zdziwiłam się wiszącym dotąd bezużytecznym lampom. Czyżby niechlubne losy złodziei podziałały na potencjalnych naśladowców?


Optymistycznym i fascynującym śladem po właścicielu jest park, a zwłaszcza droga wiodąca do zamku. Otóż jest tam aleja sekwoi olbrzymiej. Rzadki zestaw w Europie bardzo potężnych i majestatycznych drzew. Piszę o nich na końcu wpisu, bo w drodze powrotnej słońce łaskawie obdarzyło nas swoją wizytą i pozwoliło cieszyć się towarzystwem olbrzymów, przy których wszyscy zdajemy się mali, niczym dzieckiem będąc.

Ponieważ sam opis może nie wystarczyć, na miejscu trudno o drogowskazy, oprócz mapy w lokalizacji podaję też współrzędne zamku:
43 42 11.2N; 011 28 18.7E
oraz miejsca do zaparkowania:
43 42 05.4N; 011 28 05.2E

Zapomniałam jeszcze dodać, że jeśli ktoś chce dowiedzieć się o terminie najbliższej wizyty, niech zajrzy tutaj.

8 komentarzy:

  1. To facet poszalał :-))), ale w sumie gdyby go wyhamować zdobniczo, to nie wiem czy nie byłby mile widziany u mnie podczas remontu, bo panowie potrafili zniknąć na tydzień:-)
    a tu: "Jeśli rankiem wstawał z gotowym projektem, to już wieczorem chciał widzieć tego efekty.
    Żył właściwie cały czas na budowie. Rzadko opuszczał swój dom." :-))))
    K

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję, ze to dzieło architektury dziwne przynajmniej nieco na krajobraz toskański.. Ale cóż, dzięki takim szaleńcom, miałaś okazję na chwilę przenieść się w marokańskie klimaty

    OdpowiedzUsuń
  3. dla mnie to fascynujące! a w sali z akwamarynowym sklepieniem mogłabym zamieszkać- zazdroszczę takich wrażeń:)

    OdpowiedzUsuń
  4. sufity rewelacyjne !! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Będąc na miejscu masz szansę na takie wejścia. Takie cudaczne miejsce ale ciekawe przez swoją inność.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej no, przecież to jest zupełnie niezwykłe! Taki mauretański styl w zupełnie niespodziewanym miejscu. Mnie się podoba, chociaż zatrąca nieco wariactwem.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  7. Przedziwne i egzotyczne,jak na Toskanię miejsce i może właśnie dlatego zadziwia i wprawia w osłupienie! Rzeczywiście, trudno ocenic w kategoriach estetycznych kicz czy wysmakowana orientalna architektura? No, ale za to wycieczka była udana i pełna wrażeń i to się liczy najbardziej.Pozdrawiam.Bożena

    OdpowiedzUsuń
  8. niesamowita budowla i to w Toskanii!!

    OdpowiedzUsuń