Wspomniałam w poprzednim wpisie, że z moją przyjaciółką niewiele jeździłyśmy podczas tygodniowego pobytu w Perugii, wiadomo, ze względu na upały. Tylko dzięki klimatyzowanemu autu nie odpuściłyśmy zupełnie turystyce.
Najpierw chciałam podziękować mapom googla, które wymyśliły, że do Monteripido mamy skręcić dużo wcześniej, niż to zazwyczaj robiłam. Z chęcią posłuchałam, z ciekawości, by zobaczyć, którędy powiedzie szlak. I powiódł nas pięknymi okolicami.
Gdy tylko rozlokowałyśmy się w klasztorze, hyc!, skoczyłyśmy sprawdzić, co widziałyśmy z drogi.
Zamek Oscano jest położony tylko 5 kilometrów od Perugii. To neogotycka konstrukcja, która wyrosła na pozostałościach po wcześniejszych zabudowaniach.
Obecnie Castello dell'Oscano jest hotelem, ukierunkowanym dość mocno na organizację wesel.
Nie widziałyśmy pomieszczeń mieszkalnych, ale z chęcią przeszłyśmy się po niezwykłym świecie początku XX wieku.
Wszędzie czuć było lekką nutę dekadencji, świetność minioną, która stała sie atutem obecnej świetności.
Większość dolnych sal zamieniono na restaurację.
Jedno ostało się tym zakusom i wzbudziło moją szczerą zazdrość. Mieć taką bibliotekę!
Schody prowadzą do pokoi, więc by nie zakłócać prywatności gości, wjechałyśmy windą na dach zamku. Dzielnie starałyśmy się nie zauważać palącego słońca, w zamian otrzymując dal z widokami.
Z zamku droga wiodła ku XI wiecznemu klasztorowi położonemu tuż pod Umbertide.
Ten nie był wypatrzony z drogi, tylko wcześniej zaplanowany i po redukcji planów turystycznych pozostał perełką naszej wyprawy.
Do Opactwa Świętego Zbawiciela trafiłyśmy podczas Mszy św, o czym nie wiedziałam. Droga z parkingu wiodła do bocznego wejścia, które po otworzeniu szybko zamknęłam, by nie przeszkadzać. W ułamku sekundy zarejestrowałam tylko pod powiekami mnóstwo kolumn charakterystycznych dla...
No coż, postanowiłyśmy poczekać na koniec nabożeństwa.
Obejrzałyśmy dokładnie dzwonnicę, solidną, mocno wpisaną w ziemię. Od razu widać, że została przebudowana, wcześniej była obronną wieżą. Bryła samej świątyni jest prosta, a malutkie okna w grubych kamiennych murach każą się domyślać ulubionego romanizmu.
Zaszłyśmy przed fasadę, bez wielkich ozdób, z jednym ceglanym łukiem wpisanym w kamień. Z dziwnie dużym oknem. Słońce wepchnęło nas do środka, weszłyśmy po cichutku, by nie przeszkadzać.
A tu zaskoczenie. Pusto. Nikogo w kościele. Okazało się, że boczne wejście prowadziło do krypty, w której właśnie trwała liturgia, a my weszłyśmy do pustej świątyni.
Wnętrze jest przedziwnie niespójne, od współczesności, przez trochę baroku, aż daleko w głąb średniowiecza.
W wyższej i ewidentnie starszej części świątyni nawę wyznaczają przysadziste kolumny i filary, wiodąc nas ku prezbiterium.
Tu jest najbardziej niezwykle. Czas rozciągnął się na kilkanaście wieków, najstarsze jest cyborium z VIII wieku, a zaraz koło niego na ścianie wisi współczesny obraz z Ukrzyżowanym, gdzieś pomiędzy tym lokują się na osi czasu freski ze Zwiastowaniem i XVII wieczny obraz z Madonną i świętymi.
Rozglądam się wokół, ale wzrok ciągle wraca do cyborium wspartego na cienkich kolumienkach, przykrytego stożkowatą kopułą. Dopiero z bliska można zobaczyć delikatne sploty romańskiego reliefu, wiją się tu liście, pędy, a z przodu elegancji dodają dwa pawie.
Z bocznej nawy starszej części można wejść po schodkach i zobaczyć wnętrze dzwonnicy? Czy może było to baptysterium? Chyba jednak nie, bo przy klasztorach nie było sensu jego istnienia.
Głośniki wewnątrz kościoła zamilkły, znak, że skończyła się Msza w krypcie poniżej. Schodami wewnątrz, tuż przed podwyższeniem starszej części, schodzimy na dół.
Szaleję.
Przyglądam się lasowi kolumn, w końcu dociera do mnie, że tego typu struktury wymagały zagęszczenia wsporników.
Jakże inaczej uniosłyby to, co było nad nimi? Piękne miejsce. Widać, że chętnie wykorzystywane na śluby. Ciekawe, czy młodożeńcy myślą w ogóle o tym, że kiedyś krypta miała tylko jedno przeznaczenie - pochówek. Przypomina mi się miejsce ślubu mojej koleżanki, w kaplicy na małym cmentarzu. Szli do ołtarza między grobami. Wymownie symboliczne.
Żal opuszczać opactwo, a raczej tylko tę jego najbardziej sakralną część. Reszta, po zawłaszczeniu z XIX wieku, jest obecnie w prywatnych rękach jednej rodziny.
Po wyjściu czytam informacje o miejscu, wyczytuję, że 750 metrów od zabudowań jest jakiś erem. To może podjedziemy? Taaaa....
Tak się kończy nieuważne czytanie. To nie było 750 metrów "od" opactwa, tylko "nad" nim, a to oznacza długie kilometry drogi mozolnie prowadzącej na szczyt góry. Gdy już dawno minęło owe 750 metrów, a droga ciągle się wspinała, babska ciekawość nie pozwalała mi zawrócić. Tym większe rozczarowanie, że do głównych miejsc w eremie nie zajrzałyśmy. Tylko jakąś boczną ścieżką można odwiedzić niektóre pomieszczenia. Reszta jest za klauzurą.
Drugą wyprawą samochodową był Asyż, w którym nie zrobiłam aparatem ani jednego zdjęcia. Miałam wyjątkowo obniżoną odporność na upał, co się zakończyło tym, że zrobiło mi się słabo i nie mogłam złapać oddechu. Z ledwością powłóczyłam nogami, więc Aneczka sama zwiedziła i Bazylikę św. Franciszka, św. Klary i Katedrę San Rufino. Dobrze, że już kilka razy byłam w Asyżu, żal był mniejszy, że tak opadłam z sił.
O samej Perugii w następnym wpisie.
Blisko czy daleko upał jak lina powiązl Was pięknym miejscem. ...
OdpowiedzUsuńHmm, nie do końca rozumiem, jakiś chochlik namieszał w literkach :)
UsuńWspaniałe miejsca i równie wspaniałe zdjęcia. I to wcale nie jest równoznaczne, że piękność pięknie tylko można pokazać. Od wielu lat trudno mi jest sobie wyobrazić, że takie miejsca tak po prostu są i nie są otoczone jakąś nadmierną ochroną. W Polsce udostępnią albo część, albo wcale. A wiele zabytków popada w ruinę z braku pieniędzy na opiekę. Ale... nie będę żółcią rzucała, bo niepotrzebne to tu i teraz. Przepraszam. Podczas urlopu drogę na Śnieżkę wybraliśmy taką, aby zahaczyć o świątynię Wang. W Karpaczu. Byłam tam po raz pierwszy w życiu i wprost niewiarygodne było dla mnie, że patrzę na konstrukcję i mogę dotknąć jej elementów, które wykonane zostały prawie tysiąc lat temu przez kogoś, kto żył, pracował, kochał, był innego wyznania, ale wierzył i wychowany był w innej kulturze. To było niesamowite wrażenie. Podobne mam oglądając te zdjęcia... ktoś, kiedyś, gdzieś daleko ode mnie obecnej tu, stworzył, zaprojektował, żył tam, modlił się, pod słońcem inaczej palącym. Coś niesamowitego! I w dodatku to piękno takie surowe, a zarazem oczywiste detali i detalików. Dobrze, bo zagadam... Pozdrawiam ciepło, a może lepiej pozdrawiam chłodno :)
OdpowiedzUsuńTakie zagadywanie to bardzo miły komunikat zwrotny od czytelników. Ich własnie doświadczenia skojarzone z moimi. Podzielenie się wrażliwością. Dziękuję :)
UsuńTo ja dziękuję. Miłe są takie słowa. Czasami bowiem zastanawiam się, jak dalece mogę pozwolić sobie w komentarzu na własne dygresje, ponieważ autor bloga może sobie tego nie życzyć. Natomiast dla mnie blog to zaproszenie do rozmowy. A TAKIE zdjęcia i opisy nie mogą mnie nie prowokować do refleksji i to tak spotęgowanych, że muszę je z trudem ujarzmiać :)
OdpowiedzUsuńGdy się proporcje zamienią autorsko, dam znać :)
UsuńHahahahhahhahahaaaa stoi czarno na białym, więc jesteśmy umówione! :)
OdpowiedzUsuń