poniedziałek, 18 lutego 2019

ARTYSTA W TOBBIANIE cz.1

Z okazji zakończenia wystawy i przyjazdu Moniki w końcu dotarłam do ostatniego punktu gastronomicznego w Tobbianie, w którym jeszcze nie jadłam. Znałam już trochę tamtejszą kuchnię z dwóch wielkich kolacji organizowanych przez działaczy lokalnej drużyny piłki nożnej (patrz artykuł "Kolacja zwycięzców"), ciągle jednak nie było okazji, by dotrzeć do samej restauracji "I Colli". Sprzedaż niektórych portretów była okazją godną miejsca, gdzie artysta kulinarny Valerio oszołomił nas swoim menu. Właściwie to sam skromnie mówi, że to cały zespół jest autorem potraw, ale ja wiem swoje. Młody właściciel (jeszcze przed czterdziestką) jest już chyba 5 pokoleniem w swojej rodzinie kultywującej "zaopatrywanie w jadło".

Jego pradziad założył pierwszą piekarnię w okolicy, a było to przedsięwzięcie innowacyjne, bo w tamtych czasach chleby pieczono tylko w domach. Potem wynikiem zakazu handlu w niedzielę, rodzina przerzuciła się na pieczenie pizzy, a Valerio poszedł o wiele mil dalej, chociaż nie tak daleko od własnego domu. Zakupił stary dom położony na skraju wzgórza, które mogę w nieskończoność obserwować z okien.
Uwaga, mała dygresja w postaci sesji z różnych pór roku:














Położenie restauracji (jak się zapewne zorientowaliście, chodzi o różowy dom pod cyprysami) sprzyja głównie posiłkom w ciepłych miesiącach, ale nikt, kto zasiadł we wnętrzach na pewno mnie żałował. Jest elegancko, z delikatnie zaakcentowanymi detalami, w jednym z pomieszczeń huczy prawdziwy ogień.













Obsługa bardzo uprzejma, posiłki sprawnie podawane, aż żal, że nie podołałam wszystkim potrawom. Zdecydowaliśmy się na menu degustacyjne, czyli małe porcje, ale dzięki temu poznaliśmy  więcej potraw. Zachwycałam się nimi smakowo i estetycznie. Wszystko razem poezja!
To, co mnie zafascynowało w kuchni Valerio, to swego rodzaju interpretacje kuchni włoskiej, zwłaszcza toskańskiej. Fasolka al uccelletto posłużyła za bazę do przygotowania musu-nadzienia do ryżowych cannoli.

Karczochy zanurzono w roztopionym parmezanie z octem balsamicznym.

Słynny gulasz peposo stał się nadzieniem do oryginalnie ulepionych ravioli.

  Cavolo nero (klasycznie toskańska czarna kapusta, najbliższa jarmużowi) trafiła do grissini i taką byłam w stanie zjeść. Jedliśmy na przemian potrawy mięsne i rybne - szaleństwo.




Jeden z deserów rozbawił nas swoją formą. Wafelkowe wiaderko zostało napełnione konfiturą z wiśni, którą należało wylać na delikatną panna cotta zagęszczoną agarem, nie żelatyną.


Z rzeczy praktycznych powiem, że miejsca należy rezerwować, większość klienteli restauracji jest "powracającą", rzadko kto trafia tam " z biegu". Byliśmy świadkami świętowania 80 urodzin pewnego pana. Przyjechała z nim rodzina, która dociera do Tobbiany kilka razy w roku, a można to nazwać "docieraniem", bo na pełne artyzmu posiłki wyruszają aż z Viareggio. Ceny to już wysoka półka, myślę, że trzeba wysupłać co najmniej 50 euro na osobę. Nie jestem pewna, bo zostaliśmy bardzo dobrze potraktowani, ze względu na obecność proboszcza w naszym gronie :)

6 komentarzy:

  1. BARDZO pięknie w środku. Posiłku zadzdroszczę szczerze. Maja jakąs stronę www? PS.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie powinno się oglądać zdjęć oraz czytać opisów takiego wspaniałego jedzenia przed śniadaniem. Strasznie mi w brzuchu burczy. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę o wybaczenie, chyba powinnam załączać ikonkę z widelcem, że tylko dla żołądków o mocnych nerwach :)

      Usuń
  3. Wspaniałe i smakowite miejsce. Pozdrawiam :-).

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj! Bardzo. Pozdrawiam równie serdecznie.

    OdpowiedzUsuń