Wyruszyliśmy na południowy wschód, o rzut beretem od Pistoi.
W sobotę, wynikiem prognoz, siadłam do komputera i szukałam czegoś romańskiego, potem szukałam kościołów pod wezwaniem Michała Archanioła, potem znowu romańskiego, aż, nie wiedzieć jakim zrządzeniem losu, dotarłam na dwie ciekawe strony, jedną poświęconą średniowieczu, drugą wędrówkom, pielgrzymkom, szlakom prowadzącym przez Pistoię. Obydwie strony pokazały mi nazwę "Cecina di Larciano". Żaróweczka w głowie zapaliła się nagłym olśnieniem. Przecież już słyszałam tę nazwę. Chyba jakieś dwa miesiące temu mówiła mi o niej Joanna. Co ciekawsze, zawsze byłam przekonana, że byliśmy w Larciano, a nie znajduję nigdzie śladu takiej wizyty. Czyli żadnej z tych dwóch miejscowości (Ceciny i Larciano) nie widziałam? Tak blisko, niemal pod samym nosem?
Ruszamy! Bierzemy nawet Druso, bo nie planujemy wielkich spacerów, które zmęczyłyby staruszka.
Zaczęliśmy od obiadu w Cecinie.
Na deser nie mogło być nic innego niż chruściki. To była ostatnia niedziela karnawału.
Najmniej zadowolony z posiłku był Druso.
Mnie za to bardzo zadowoliło jego posągowe zdjęcie. Nie widać, że ani na chwilę nie chciał tam siedzieć? A teraz trwa!
Pod kościołem ustawiono ławki, które idealnie nadają się do piknikowania i podziwiania rozległych wzgórz.
Tylko mieszkaniec Ceciny nie korzystał z ławki, przykuśtykał o kuli i przysiadł wygrzewając się na słońcu.
Za naszego krótkiego postoju trafiła się jeszcze obok nas piknikująca rodzina, a potem przyjechała para na huczącym harleyowo motorze.
Potem ruszyliśmy poszperać w niewielkiej miejscowości.
Sam kościół, niestety, zastaliśmy zamknięty.
W barze dowiedzieliśmy się, że tylko rano jest szansa, by zobaczyć wnętrze, podczas Mszy. Trzeba będzie nawiązać kontakt z proboszczem, mam nadzieję, że się uda, bo na tablicy są informacje o freskach i rzeźbach z różnych wieków, poczynając od XIV.
Skoro już wspomniałam o barze, to lekko uśmiechnęłam na zestaw: kapliczka + szyld baru (komunistycznego circolo).
Sama Cecina jest niewielka, ma około 150 mieszkańców.
Mam wrażenie, że to miejsce zapomniane przez konserwatora zabytków i ludzie swobodnie "dysponują" budynkami. Jest w tym dużo uroku, ale też i bajzlu. Pięknie odnowione domy, absolutnie nobliwe, obok bylejakości, zapomnienia i opuszczenia.
Ciekawostką dla Was może być zestaw barwny namalowany na jednym z remontowanych domów.
Takie kolory proponuje gmina i tylko z nich może wybierać właściciel malując swoją posiadłość.
Na pewno latem taka miejscowość wygląda dużo piękniej, jest bardziej atrakcyjna. W moich oczach zdobiła ją nie tylko autentyczności, ale i wiosna uderzająca pierwszym porządnym kwieciem.
Muszą mieć tam specjalny mikroklimat, bo cytrusy rosną prosto w ziemi, o tej porze jeszcze zabezpieczone agrowłókniną.
Patrzyłam na Cecinę okiem nie turysty, ale mieszkańca i moja wyobraźnia odrzucała chęć zamieszkania w niej. Czułabym się tam klaustrofobicznie.
Ślady pisane sięgają X wieku, ale ponoć można się tam dogrzebać czasów etrusko-rzymskich.
Średniowiecze nie dało się zupełnie zagłuszyć, przypomina o sobie dwiema bramami, resztkami murów wykorzystanymi podczas powstawania budynków mieszkalnych.
Wszystko było w miarę oczywiste, tylko numeracji nijak nie mogłam pojąć. Nazwałabym ją swobodną, ale urzędnicy na pewno wiedzą swoje. Przypominam, miejscowość liczy około 150 mieszkańców.
Larciano jest położone niedaleko od Ceciny (dwa kilometry w prostej linii, a sześć kilometrów drogą). Trzeba zjechać zupełnie na sam dół i potem wspiąć się na następne wzgórze.
Właściwie to powinnam napisać Castello di Larciano, żeby nie pomylić go z położoną u jego stóp nową miejscowością o nazwie Larciano, siedzibą gminy.
I tu nie udało nam się zajrzeć do kościoła.
Zamek, mimo jednej kartki informującej o tym, że powinniśmy go zastać otwartym, stał zamknięty się przed nami.
Dopiero jakaś inna zafoliowana kartka wyjaśniała, że, z powodu uszkodzeń po burzy w zeszłym roku, nie ma co liczyć na zwiedzanie aż do odwołania.
Szkoda, bo to właśnie to miejsce obserwowałam z góry, dekorując jedno z wesel w 2017 roku i miałam nadzieję, że w końcu zobaczę je nie tylko z bliska, ale i od wewnątrz.
Takie to małe skarby znajdują się nieopodal Pistoi.
Cudnie!!! Ja też tam chcę!!! Piękna wycieczka.
OdpowiedzUsuńZapisuj na listę "w przyszłości".
UsuńCudowny pomysł. Dawno nie byłam na takim pikniku.
OdpowiedzUsuńOj, to życzę jak najszybszej realizacji pomysłu :)
UsuńCyt:"Mam wrażenie, że to miejsce zapomniane przez konserwatora zabytków i ludzie swobodnie "dysponują" budynkami. Jest w tym dużo uroku, ale też i bajzlu. Pięknie odnowione domy, absolutnie nobliwe, obok bylejakości, zapomnienia i opuszczenia."
OdpowiedzUsuńMalgosiu,moze niektorych wlascicieli domow, nie stac na renowacje wedlug kryterii konserwatora. Pewnie sa i tacy ktorzy juz w kwietniu odkladaja pare Euro na zime zeby moc czym rozpalic w kominku czy piecu.
PS. Tak wiele kosciolow zamknietych zwlaszcza w malych miejscowosciach, to pewnie skutek niedoboru ksiezy proboszczow. Pewnie niektorzy sa zobowiazani odprawiac msze w kosciolach kilku miejscowosci. Sama wiesz najlepiej:) Pozdrawiam
Malgosia Neuss
Małgosiu to oczywiste, że niektórych nie stać. Zastanowiło mnie po prostu, jak to możliwe, by konserwator zabytków nie przeszkadzał tak ludziom. To jest tutaj osobna władza. Z jednej strony pilnują porządku, nie pozwalają na bezmyślność, ale ich działania nie mają wyrazistych podstaw prawnych, więc dochodzi do wielu nadużyć. A co do braku księży, to trafiłaś w punkt. Nawiasem, na kartce z ogłoszeniami nie widniało włoskie nazwisko. Co oni zrobiliby bez zagranicznych księży? Krzysztof, jak dotąd i tak ma szczęście, bo ma "tylko" dwie parafie.
Usuń