czwartek, 1 października 2009

OKAZJA CZYNI OKAZJĘ

Tak po wczorajszym wpisie i komentarzach do niego pomyślałam, żeby spisać swoje doświadczenia jako kierowcy, pasażera i pieszego. Italia jest tak zróżnicowanym krajem, że nawet ruch drogowy jest zależny od regionu, w którym jeździmy. Ja się ograniczę do doświadczeń głównie toskańskich. Innych mam niewiele.

Na wstępie od razu powiem, że wolę jeździć tutaj niż w Polsce. Nie obawiam się, że niezadowolony z mojego ruchu kierowca będzie do skutku gonił aby chwycić mnie za szyję lub zbesztany wyjmie kij bejsbolowy i będzie się zbliżał w celu przywitania ze mną.Te dwa przypadki zdarzyły się moim przyjaciółkom w Polsce, a jednego z nich nawet byłam świadkiem. 

Na autostradach od północy Włoch po Puglię nie zauważyłam takiego bajzlu, jak sugeruje filmik z poprzedniego wpisu. Włosi najczęściej jeżdżą z przepisową prędkością, a nawet wolniej.

Gdybym miała sama zrobić scenkę o sposobie jeżdżenia tubylców, to na pewno pokazałabym jak wysiadają z samochodu nie upewniwszy się w lusterku czy przypadkiem kogoś nie złapią na własne drzwi.

Jest jeszcze coś, co (przyznam się bez bicia) sama zaczynam przejmować po nich - nieużywanie kierunkowskazów. Wydaje się to być na początku wkurzające, ale po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że dzięki temu bardziej obserwuję zachowania kierowcy niż dowierzam kierunkowskazom.

Ani razu nie zauważyłam, by ktoś był oburzony na zbyt intensywnie wyjeżdżającego z podporządkowanej ulicy. Albo ile się da kierowcy skrzętnie go wymijają, albo wpuszczają nie robiąc z tego ceregieli - chyba zgodnie z zasadą, że kiedyś każdy będzie musiał wyjechać z takiej ulicy.

Od początku jestem zachwycona bezproblemowym mijaniem się na wąskiej drodze. Kto ma bliżej do jakiejś mijanki wycofuje się ustępując miejsca pojazdowi z naprzeciwka. Klaksony tutaj służą najczęściej informacji o zbliżaniu się auta do miejsca, w którym kierowca jadący z naprzeciwka nie widzi go.

Zatrzymanie a wręcz czasami parkowanie na światłach awaryjnych jest nagminne. I żeby tak zupełnie w poprzek linii wyznaczonych na parkingu to raczej nie.

Na początku stresujące jest jeżdżenie "na żyletkę". Po pierwsze nie ma się takiego wyczucia pojazdu, po drugie nie umie sobie człowiek odpuścić rysy na lakierze. A potem to nagle w Polsce robi się szeroko.

Jako pieszy wcale nie odczuwam lęku wchodząc na pasy. Już za pierwszego pobytu w Rzymie 8 lat temu nauczyłam się egzekwowania możliwości przejścia. Stanowcze postawienie kroku na pasy (zdarza się że i nie na pasy) kończy się sukcesem. Zdarzyło mi się przejść na czerwonym i kierowca grzecznie poczekał aż wejdę na chodnik. A w Polsce: raz na wyraźnie przechodzącą już po pasach kierowca przyśpieszył. A innym razem byłam świadkiem wyzwania od krów kobiety być może mającej zamiar przejść na czerwonym.

Zmorą wydają się być rowerzyści. Jest ich tutaj mnóstwo i często jeżdżą stadnie wcale nie gęsiego. Przecież nie wsiedli na rower tylko, żeby jechać, ale trzeba pogadać, a raczej pokrzyczeć.
Rowerzyści też twardo trzymają się kierownic i za zbędne uważają sygnalizowanie zmiany kierunku ruchu. To chyba rozciąga się ich podejście do kierunkowskazów.

Skutery, rowery i motory przemieszczają się na czerwonym świetle do przodu, by oczekiwać na zmianę przed samochodami i pierwszymi ruszyć na zielonym. Nikt im tego za pchanie się nie poczytuje. 

Jeżdżenia komunikacją publiczną zaznałam bardzo mało. Za to znalezienie rozkładów jazdy autobusów, zwłaszcza na liniach międzymiastowych, w internecie graniczy niemal z cudem. Nie ma tak świetnie funkcjonujących stron, jak www włoskich kolei.

Wracając do ruchu drogowego. Lokalizowanie celu początkowo sprawia dużo trudności. GPS jest wynalazkiem, który bardzo ułatwia życie, zwłaszcza turystom. Choć przyznam, że zdarzyło się nam jechać tak nową drogą, że nie było jej w programie. A już szczytem zaskoczenia było rondo napotkane na drodze, którą nie jechaliśmy raptem przez miesiąc, wcześniej było tam zwykłe skrzyżowanie. 

Oznaczenia dróg zwłaszcza lokalnych to zupełnie niebywała rzecz, jedyną słuszną postawą jest śmiech, bo inaczej człowiek by się wykończył nerwowo. Scena z filmu z dużą ilością drogowskazów jest jak najbardziej prawdziwa.

Nie dość że bywa ich zastraszająco wiele (kto to zdąży przeczytać?), to jeszcze potrafią faktycznie pokazywać tę samą miejscowość w dwie różne strony. Często znak stoi tam, gdzie było go wygodnie ustawić ustawiającemu, co nie ma żadnego przełożenia na widoczność dla kierowcy. Idzie się do tego przyzwyczaić, tylko potem trzeba uważać w innych krajach i nie skręcać przed znakiem radzącym skręt. Np. w Chorwacji znak taki zawsze dotyczył czegoś, co ma nastąpić za nim. A tutaj czasami po wjechaniu na rondo dopiero przy zjeździe dowiadujesz się w którą drogę masz zjechać Bywa że i po pokonaniu zakrętu upewniasz się że Twoja intuicja działa bezbłędnie.

Jadąc do jakiegoś miejsca nie spodziewaj się, że przy każdym skrzyżowaniu będzie drogowskaz wskazujący kierunek ruchu. Jeśli go nie ma, znaczy że masz jechać dalej tą drogą, dopiero, gdy trzeba będzie zmienić kierunek jazdy, pojawi się tablica. I nie należy oczekiwać, by np. słynne turystycznie miejsce było oznakowane ciągle tak samo. Jeśli to jest zabytek najczęściej spotkamy brązową tablicę, ale przecież po co zamieniać ją tam gdzie jeszcze dobrze ma się stara żółta. A poza tym każdy powinien znać wszystkie możliwe określenia danego miejsca, gdyż jadąc do Krzywej Wieży, jedziecie też na Pole Cudów, co może się pojawić wymiennie, raz ta nazwa, raz tamta.

Oznaczenia miejsc parkingowych są dość ujednolicone. Białe linie - za darmo, niebieskie - za opłatą a żółte dla uprzywilejowanych. Schody zaczynają się np. we Florencji, dlatego lepiej jechać doń pociągiem :)

To chyba tyle na dziś. Jeśli mi się coś przypomni, lub zrobię czy znajdę odpowiednie zdjęcie uzupełnię ten wpis. 

Przypomniało mi się. Długo nie mogłam zrozumieć strzałki na drogowskazie stojącym po prawej stronie jezdni pokazującej w lewo, gdy chodzi o kierunek na wprost, czyli ulicę zaraz po lewej stronie znaku. Czasami jeszcze się na tym łapię, że chcę skręcać w lewo.

8 komentarzy:

  1. Nigdzie nie spotkałem tak dobrych i uprzejmych kierowców jak w Italii. Rzeczywiście przestrzegają limitów prędkości w mieście. Czy to szeroka dwupasmówka czy wąziuteńka uliczka na starówce jadą 50/godzinę. Ponadto są mistrzami w parkowaniu. A i stosunek do pieszych jest super życzliwy. Oznakowanie bywa jednak czasem kuriozalne. Miałem swoją ulubioną trasę gdzie im bardziej zbliżałem się do celu podążając za strzałkami tym bardziej na drogowskazach ta odległość się wydłużała:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako kierowca do dziś wspominam z pobytu w Rzymie sytuację, gdy na skrzyżowaniu stanąłem na pasie do skrętu w lewo, a Przewodnik (i współbohater tego bloga, którego niniejszym serdecznie pozdrawiam) zakomunikował, że jednak powinniśmy jechać w prawo... Dodam, że skrzyżowanie było raczej szerokie, jakieś 4 pasy do jazdy prosto plus po 1 do skrętu w lewo i w prawo.
    Nie wiele myśląc, ułamek sekundy po zapaleniu się żółtego światła, włączyłem prawy kierunkowskaz i przeciąłem wszystkie 4 pasy skręcając w prawo.
    W dalszym ciągu nie rozumiem, czemu nikt nawet nie trąbnął. Zupełnie, jakby to była normalna sytuacja :-)
    Podobne zachowania widziałem na chorwackim półwyspie Pula, ale to dwujęzyczny region i ludzie tu bardziej włoscy niż chorwaccy.
    A wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?

    OdpowiedzUsuń
  3. bo to jest normalne zachowanie :) generalnie sie zgadzam z opisem wloskich kierowcow, z jednym zastrzezeniem: wg mnie jezdza szybko, duzo szybciej niz nakazuja limity. co nie znaczy, ze jezdza zle. problem stanowia tylko ronda: nie wiem dlaczego, ale duza czesci kierowcow dojezdzajac do ronda zapomina co i jak :)
    zrobilam prawo jazdy we wloszech: na kursie i egzaminie nikt nie zwracal uwagi na to czy wlaczylam czy tez nie migacza. ani na parkowanie tez nie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie,ze o tym napisałaś Malgoś, bo przypominam sobie moje doświadczenia. Tylko, że jako pasażera i pieszego :)
    Jak już napisąłam w poprzednim komentarzu spotkałam się z uprzejmością kierowców będąc osobą pieszą chcąca przejść przez ulicę na pasach czy tez po prostu przez jezdnię:)
    Włosi sa bardzo mili :)

    Jako pasażerka zauważyłam,że Włosi mając do dyspozycji 3 pasy na jezdni jadą ośmioma pasami ;)
    Poza tym jakby zapominają o kierunkowskazach.
    No i jednak jeżdżą szybciej niż nakazują znaki.

    Co do znaków, szaleństwo z nimi jest faktycznie:)

    Włosi sa spokojni. Nie denerwuja sie jak im ktoś wyjeżdża z podporządkowanej. nie denerwują się jak ktoś przed nimi nagle stanie, bo zobaczył znajomego ;)

    He he :) Lubię włoskie klimaty :)

    Wszystko spoko i po woli, nikt sie nie denerwuje i nie spieszy:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie z kolei jako pasażera zdziwiła jedna rzecz. Za każdym razem kiedy tablica informowała, że cel naszej podróży jest w prawo kierowca skręcał w lewo i odwrotnie. Do dziś mnie to frapuje, ale dojechaliśmy bezbłędnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Włosi mają najzwyczajniej luz kilku tysięcy lat historii, a my jesteśmy narodem frustratów:) Ale zauważam powoli zmiany i to na lepsze. Przy czym w Polsce różnie się jeździ w różnych regionach - jak ktoś ma ochotę zakosztować trochę Italii, to polecam Wrocław - tam ludziska mają dopiero luz - skręcanie w lewo z prawego pasa przez 3 do jazdy prosto i do tego z włączonym kierunkowskazem w prawo:):):) I też nikt nie trąbił:):):)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tez z usmiechem czytam co napisalas i jezdzie we Wloszech :) Ja nie jezdze autem tylko a mezem, ale moje kolezanki ktore sa kierowcami wszystkie jak jedna mowia, ze lepiej im sie tutaj jezdzi.
    W sytuacji podbramkowej wciskaja klakson i oznajamiaja: Teraz ja!
    Przynajmniej u mnie na poludniu pod Neapolem tak sie jezdzi. Kiedy chcesz wyprzedzic czy wjechac po prostu zatrab, zeby innym dac znac, ze jedzies...

    Ale ale Wlosi wcale nie sa uprzejmi dla pieszych!
    Pieszy (ktorym jestem) musi szybko przemknac przebiec ulice po pasach (!) zeby nie zginac, a juz bron boze nie wolno wtargnac kiedy jada samochody! To czyste samobojstwo!

    A swoja droga niestety poludnie Wloch rzadzi sie swoimi prawami (albo bezprawiem).
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja z pozycji pieszego mogę powiedzieć że miło wspominam jak będąc w Rzymie zatrzymał się kierowca tramwaju i z uśmiechem na twarzy przepuścił mnie. I dodam ze nie było to na przystanku ani na przejściu po pasach:)
    W Polsce nie do pomyślenia.

    OdpowiedzUsuń