Taki tytuł w wersji polskiej ma niedawno obejrzany film, w oryginale "Shadows dancer" albo "Shadows in the sun" z 2005 roku. I to on stał się przewodnim motywem naszej niedzielnej wycieczki. Pojechaliśmy śladami ekipy filmowej, bo rzecz, a jakże, dzieje się w południowej Toskanii. Pchała nas też wcześniejsza ciekawość wiosennej Val d'Orci, czyli Doliny rzeki Orcia; tej znanej z wielu kalendarzy, pocztówkowej reprezentacji Toskanii. Wyruszyliśmy około 12.30 więc po godzinie, gdy zjechaliśmy z autostrady, odczuwaliśmy już porządne ssanie. Wyznaczyliśmy sobie Pienzę na miejsce posiłku, ale jakaś festa w miejscowości po drodze skierowała nas objazdem do Montepulciano. Nie było wyjścia, zatrzymaliśmy się w mieście, które poprzednim postojem nie wywarło na mnie piorunującego wrażenia. I dobrze, bo drugi pobyt wypadł na korzyść siedziby wybornego wina Nobile.
I taka też nazwa lokalu przyciągnęła nas na posiłek. Usiedliśmy z psiakami (w końcu załapały się na jakieś zwiedzanie) przy stoliczku i cierpliwie poczekaliśmy na niedrogi posiłek, do którego podano nam wyborne Rosso, ono, przyznam szczerze, "ciut" podwyższyło rachunek. Psy są fantastycznym pośrednikiem w zawieraniu znajomości. Państwo obok nas zwierzyło nam się, że są posiadaczami boksera. Pani ze sklepiku wybiegła pogłaskać Druso, a mała dziewczynka tak się rozczuliła jego widokiem, że aż dała mu siarczystego całusa w pomarszczone czółko. Ewidentnie ten dzień należał do brzydala, zaczepili nas jeszcze ludzie z ekipy motocyklowej, by zrobić portret czarnemu carlino (to włoska nazwa mopsa). To spotkało nas nie tylko w Montepulciano. My jednak bardziej rozczulaliśmy się starymi domami i widokami wyłaniającymi się zza wzgórza. Filmik z poprzedniego wpisu właśnie idzie torem wzroku.Sama Val d'Orcia faktycznie zapiera dech w piersiach. Te olbrzymie połacie zieleni, przywodzą mi trochę na myśl Christo, artystę słynącego z opakowywania nietypowych obiektów typu Reichstag w Berlinie. Fascynujące połacie soczystej zieleni wiosennych zbóż podkreślają rytmy ciemnych cyprysów.
Nie ma tu tak wielu gajów oliwnych ani winnic, jak np. w Regionie Chianti albo nawet na niektórych wzgórzach nieopodal naszego domu. Jednak ten zamierzony, bądź nie, minimalizm formy tworzy pełen uroku krajobraz.
Klucząc drogami co chwilę wydawaliśmy z siebie okrzyki zachwytu i już nie mieliśmy tak silnej motywacji na znalezienie planów filmowych „Pod słońce”.
Owszem wstąpiliśmy do opustoszałego Castiglione d’Orcia.
Niestety (jak się później okazało) ominęliśmy niedaleką Rocca d’Orcia i przemknęliśmy zniesmaczeni widokiem nowoczesnej Abbadia di San Salvatore i z ulgą pokrążyliśmy po Radicofani, o wyraźnie ciemniejszym odcieniu murów z tufu wulkanicznego.
W duchu delikatnie wzruszyłam się motylkowymi zasłonkami:
Wraz z Krzysztofem podpytaliśmy o film. Okazało się, że Radicofani miało być głównym planem filmu, ale reżyser zmienił zdanie i przeniósł akcję do ominiętej przez nas Rocca. Ech! Będzie trzeba tu kiedyś jeszcze wrócić. Tak więc paese było tylko miejscem noclegowym dla ekipy filmowej. Dowiedzieliśmy się też, że rolę zgorzkniałego pisarza miał grać Depardieu, hmmm muszę przemyśleć, czy wyszło to na korzyść produkcji. Posnuliśmy się jeszcze zaglądając w zaułki, wchodząc na urocze placyki, albo do kościółka z przedziwną konstrukcją zasłaniającą ciekawy ołtarz z warsztatu della Robia.
Ponieważ musieliśmy, ze względu na stwory, zwiedzać naprzemiennie, podczas oczekiwania na ulicy zadumałam się nad kwiatami pozostawionymi bez opieki przez miejscową kwiaciarnię.
I znowu wróciłam do domu ubogacona w piękno, ciągle zastanawiając się na jedną z recenzji filmu. Stwierdzono w niej, że reżyser posłużył się stereotypami o Toskanii zmieniającej człowieka – czy stereotyp może jednak być prawdą? W moim przypadku na pewno!