Aneczka radziła sobie jako samodzielna turystka, skubnęła już trochę Pistoi i zachłysnęła się Florencją. Odebrałam ją z dworca i jeszcze dwoje innych gości, Sebastiana z Renatą. Uraczyłam ich tiramisu, prosty acz efektowny deser, i nie ma, że się nie uda. Ponieważ mieliśmy wieczorem plany koncertowe zaproponowaliśmy wspólną wyprawę. Tak więc w pięć osób wyruszyliśmy do Montagnany na koncert organowy. Instrument z 1851 roku, z drewna kasztanowego (najbardziej popularne tworzywo tutejszych organmistrzów), ze skromnym manuałem, za to z bardzo ciekawymi rejestrami, takimi jak dzwonki, czynele. Na organach grała Japonka Kumiko Konishi mieszkająca w Pistoi od 20 lat.
Wybrała świetny repertuar z wykorzystaniem właśnie owych nietypowych rejestrów. Byliśmy zauroczeni kameralnością miejsca, ilością i składem słuchaczy.
Rzecz miała się w małym kościele w górach, do którego w niedzielę Krzysztof jeździ odprawiać Mszę. Potem jeszcze odwieźliśmy gości do Lukki, gdzie się zakotwiczyli i napełnieni nutami wróciliśmy do domu.
Niedziela zaczęła się dla mnie bardzo spokojnie. Usiłowałam upiec chleb bez maszyny, skutki bez zachwytu, ale i tak znacznie lepsze niż ostatnie gnioty z maszyny, prawdopodobnie zepsuła się grzałka i wychodziły zakalce jak się patrzy! Pogoda nas rozpieszczała, więc obiad zjedliśmy w ogrodzie. Słońce lekko głaskało mnie po plecach.
Chwila odpoczynku i pojechaliśmy do Montagnany.
Może najpierw rys samej parafii. Od wielu lat po śmierci ostatniego proboszcza nie było tam nikogo na stałe. Niby był ksiądz w roli proboszcza, ale nie zamieszkiwał tam i niewiele robił, bo miał swoją parafię kilka miejscowości wcześniej. Ludzie nauczyli się, tak jak umieli, dbać o dobytek, niestety życie parafialne powoli zamierało. Obecność Krzysztofa, choćby na niedzielnej Mszy, dodała parafianom skrzydeł. Malutka miejscowość a na Święto Matki Bożej Różańcowej przygotowała piękną oprawę. Najpierw sobotni koncert organowy, aw niedzielę Msza Św. z procesją, podczas której przygrywała orkiestra dęta. Aneczka wzruszyła się słysząc w górach toskańskich melodie pieśni „My chcemy Boga” oraz „Czarna Madonna”. Są tu bardzo popularne.
Ponieważ Krzysztof nie lubi się śpieszyć na Mszę, zajechaliśmy do Montagnany dużo wcześniej, wyruszyłyśmy więc pooglądać okolicę.
Śmiem wysnuć teorie na temat zależności wystroju domostw od wysokościnad poziomem morza. Takie szczegóły to wielka rzadkość, chodzi mi o zjadliwie czerwone okiennice i jakże znanego nam swojskiego krasnala.
Msza przebiegła bardzo uroczyście, co podkreśliły stroje liturgiczne, Krzysztof odkrył na tamtejszej plebanii piękny ornat z 1940 roku oraz dalmatykę (którą miał na sobie diakon świecki) z 1830!!!
Sama procesja trwała krótko, tajemnice Różańca przeplatały się z melodiami granymi przez orkiestrę. Całość prowadził sztandar, za nim ustawiła się grupa tzw. figuranti w strojach historycznych, ksiądz z relikwiarzem, obok niego diakon, potem ciężka niesamowicie figura Madonny z poświęceniem dźwigana przez mężczyzn, trochę ludków, orkiestra i znowu ludki.
Zawsze mnie zdumiewa, jak życie religijne wplata się tutaj w otoczenie. Przyjechali carabinieri, wstrzymali ruch i wszyscy w autach cierpliwie czekali, aż ksiądz pobłogosławi ludzi stojących na ulicy pod kościołem.
Nikomu z kierowców nawet na myśl nie przyszło pomstować, że mu procesja zatarasowała przejazd. A ruch w Montagnanie jest dość intensywny, gdyż paese słynie z bardzo smacznej schiacciaty, po którą ustawiają się kolejki tubylców i przyjezdnych.
Po procesji ludzie zatrzymali się przy małym tarasie, na którym rozstawiła się orkiestra z trzema urodziwymi mażoretkami i panią tamburmajor.
Ta ostatni jednak niewiele dawała z sobie, przykuwała jedynie uwagę swoich podopiecznych, już prędzej jej piesek wzbudzał większe zainteresowanie.
Orkiestra dała mały koncert, prowokując nawet jedną parę do tańca. Myślę, że gdyby dłużej grała, inni mieszkańcy także by ruszyli w tany.
Na plebanii uczestnicy parady historycznej oraz członkowie orkiestry zostali podjęci merendą (podwieczorkiem). Udało nam się z Aneczką podpiąć pod opiekuńcze poły sutanny i dzięki temu skosztowałyśmy wyśmienitych crostini z pasztecikiem wątróbkowym.
Znalazłyśmy sobie miejsce przy oknie i dokończyłyśmy wysłuchania koncertu. W pewnym momencie zwróciłyśmy uwagę na przystojnego Włocha z którym rozmawiał Krzysztof. Otóż okazało się, że był to wiceburmistrz Montagnany. Ech!
Na samo zakończenie orkiestra zagrała ponownie, specjalnie dla Krzysztofa, "Czarną Madonnę". Całe szczęście bez udziału mażoretek!
Kliknij film
Wróciliśmy do domu o bardzo rozsądnej godzinie. Dlatego po rozgrzaniu lekko zziębnietych świezym górskim powietrzem ciałek zabraliśmy stwory ze sobą na wieczorny spacer do Montecatini Alto. Pozaglądaliśmy tu i tam.
Po ciemku niewiele widać, ale klimat do zachwytu i tak się snuł po wzgórzach.
Na jednym z nich Krzysztof wypatrzył ciekawa budowlę, trzeba będzie przeprowadzić turystyczne śledztwo.
Po raz pierwszy przyjrzałam się uważniej zegarowi na jednej z wież. Kto mi wytłumaczy, skąd taki a nie inny układ cyfr? Odwdzięczę się.
Jest coś przyciągającego jak magnes w tej grze świateł, ciepłych,zimnych. Księżyc zupełnie bez kompleksów królował nad rozświetloną doliną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz