Czwartek? Na pewno ciąg dalszy porządków. Tym razem w pomieszczeniach na parterze, trzeba było je ostatecznie uprzątnąć po „letnikach”, gdyż były potrzebne na przygotowania do parafialnej festy. W tych dniach z doskoku robiłam też świeczki, ale nie mam jeszcze zdjęć i kto wie, kiedy je zrobię, bo następne trzy dni zapowiadają się wypełnione po brzegi. Wieczorem nie poszłam na Różaniec, bo musiałam otworzyć kościół chórowi na próbę. Krzysztof zabrał więc Aneczkę a ja dalej sobie „świeczkowałam”.
Piątek? Boli!!! Nie pamiętam!!! Przywieziono kwiaty do wystroju kościoła. Ale to nie zabrało zbyt wiele czasu, choć nie wyobrażajcie sobie, że umieszczono kwiaty w wodzie i to koniec. Trzeba pogadać z kobietami, które podjęły się zrobienia dekoracji. Proste pytanie, gdzie kupiły kwiaty przeobraża się w długą skomplikowaną odpowiedź-opowieść o tym, jak to się tam jedzie. Jedynie wieczór łatwy do opisania bo w kościele był Różaniec z dzieciakami uczęszczającymi tu na katechezę. Pora późna, godzina 21.00, a sporo dzieci pojawiło się w towarzystwie jednego z rodziców.
Sobota.
Rankiem pojechałyśmy z Aneczką na rynek w Pistoi, a potem jeszcze na zakupy do marketu oraz takiego śmiesznego sklepu sieciowego o nazwie „Stefan”. Jest to sklep z tanią odzieżą, obuwiem, artykułami gospodarstwa domowego, do wystroju wnętrz itp. Aneczka chciała sobie koniecznie kupić kubek do przesiewania produktów sypkich typu kakao, cukier puder czy mąka. Ja zawsze używam tego do posypywania tiramisu. Żadne grudki mi niestraszne. Spodobała jej się też cerata. Sama nazwa nie budzi zachęty, ale jest to bardziej gruba przezroczysta folia z nadrukiem. Wygląda to zupełnie znośnie położone na białej tkaninie. U nas w kuchni, przy normalnym codziennym użytkowaniu takie nakrycie wytrzymało na roboczym blacie ponad rok. Na zdjęciu akurat mam tylko stół jadalniany, ale to był ten sam rodzaj ceraty.
A po obiedzie rozsiadłyśmy się w ogrodzie i tak nam się dobrze zrobiło z kubkami herbaty w dłoni, że Ania postanowiła odpuścić sobie wizytę w Prato i obejrzenie fresków Lippiego. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tu zawita i je obejrzy. Za to potem biedulka nieopatrznie zadeklarowała swoją pomoc przy sprzątaniu ogrodu. Ja pieliłam, a ona grabiła. Rozpaliłyśmy ognisko. Dobrze, że w tym czasie dołączył do nas Krzysiu, razem więc przekonaliśmy się na własnej skórze, jak tutaj się załatwia pewne sprawy. Nikt nam wprost nie powiedział, że nie wolno nam rozpalać ogniska o tej porze. W pewnym momencie podjechał pod dom policjant miejski i grzecznie z uśmiechem poinformował Krzysia, że ognisko wolno palić tylko rano do godziny 9.00. Nie ma sprawy. Ugasiliśmy ogień, w tym tygodniu postaram się dopalić niespalone resztki liści i chrustu. Potem jeszcze kosmetyczne poprawki w kościele. Acha! Odświeżyłam relikwiarz.
I oto świątynia gotowa na festę:
Najbardziej byłam zadowolona z odczyszczenia rabatek z ziołami, bo w niedzielę znajomy vivaista zrobił mi przegląd posadzonych roślin. Nie musiałam chować się za chwastami. Przyprowadził też swoją suczkę bokserkę, by się pobawiła z Druso. Nasz smok jak najbardziej był chętny do zabawy, choć też z zaciekawieniem przyglądał się temu dużemu stworowi, który jednak niestety nie był nim zainteresowany.
I tak oto jakoś zupełnie niezauważalnie nastała na blogu niedziela 12 października – Dzień Festy Della Madonna del Rosario. W ogrodzie rozłożono się znowu z kuchenkami, by smażyć pączki. Od rana ich surowe wyrastały w pomieszczeniach na parterze, cudowny zapach drożdżowego ciasta rozchodził się po domu, by potem zostać wypartym przez także obiecujący zapach smażonych „oponek”. Właśnie tak wyglądają tutejsze pączki „bomboloni”.
Nasmażono ich 400 sztuk, na ani jedną się w tym roku nie załapałam, bo byłam zajęta. Ale o tym później. Gdy wynosiliśmy krzesła na plac przykościelny, podjechał człowiek w super autku (nie pytajcie jaka marka, jak każda niemal kobieta odpowiem, że w srebrnym) i się pytał o pączki. Nie interesowała go zupełnie festa. Widać sława naszych pączków rozniosła się po okolicy.
FESTA DELLA MADONNA DEL ROSARIO
To właściwie jedyne święto stricte parafialne. Nie mamy nawet jako takiego odpustu. Krzysztof powoli się przymierza, by jakoś zaakcentować patrona, ale na razie zbiera pomysły.
Pozostańmy więc przy Święcie Matki Bożej Różańcowej przeniesionym u nas na drugą niedzielę października. Cześć religijna to bardzo uroczysta Msza Święta o godz. 16.00 oraz procesja. W tym roku faktycznie wypadła bardzo podnośnie i ludzie potem dziękowali Krzysztofowi za taką wspaniałą liturgię.
Krzysztof raz pierwszy od czasu, gdy tu nastał, odśpiewał nawet prefację. Kościół pękał w szwach. Pojawili się tacy parafianie, którzy nawet na Boże Narodzenie i Wielkanoc nie mogą trafić do kościoła. Procesja przeszła nową trasą, z czego bardzo byli zadowoleni mieszkańcy położonych wzdłuż domów.
Wzruszyłam się do łez, gdy zatrzymaliśmy się przy jednym z domów. Rodzice bardzo chorej dziewczynki przygotowali mały ołtarzyk.
Wywieźli córkę przed dom, córkę, która nie zawsze nawet samodzielnie oddycha i całe swoje życie leży w łóżku. Rodzina ta przeniosła się do Pistoi aż z Neapolu, by być bliżej jakiejś bardzo wyśmienitej kliniki dla dzieci we Florencji. Heroizm postawy rodziców wzrasta w moich oczach, gdy pomyślę, że pochowali już jedno dziecko z taką samą wadą genetyczną.
Po uroczystościach religijnych orkiestra zagrała zatrzymała się jeszcze na placu i zagrała parę świeckich kawałków
.
Bomboloni rozeszły się w mig. Loteria, jak zwykle, wzbudziła emocje. A ja rozłożyłam się z farbami do profesjonalnego makijażu i malowałam buźki dzieci. Jak każde dzieci nauczone, że nie ma nic za darmo i te włoskie pytały się, ile to kosztuje. Odpowiadałam, że jedno „Zdrowaś Maryja”.
Było bardzo miło, poznałam nowych parafian, sąsiadów. No i co dla mnie niezwykle ważne obywałam się zupełnie bez tłumacza. A rok temu? Przemykałam gdzieś pomiędzy ludźmi rozsyłając tylko blade uśmiechy. I tak w tym roku nie mogłabym liczyć na pomoc Krzysztofa, bo został wezwany do chorej i w ogóle nie było go do końca festy. Szkoda. Ważniejsze jednak, że posłannictwo spełnione, kobieta zmarła dzisiaj, opatrzona wcześniej sakramentami.
I jestem już tak zmęczona, że o poniedziałku następnym razem. Nie obiecuję jednak, że nastąpi on jutro. Wybieramy się do Florencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz