Muszę ciągle pisać to samo: Pracujemy ciągle na pełnych obrotach.
Niedziela jednak musi zachować wymiar niematerialny, choć wokół materii też się kręciła tego dnia.
Od czerwca wyglądałam okazji, by pojechać do Florencji i zwiedzić nowe muzeum. Właściwie muzeum samo w sobie nie jest nowe, zyskało "tylko" na reorganizacji. Nie byłam tam przedtem, ale ze zdjęć wywnioskowałam, że owo "tylko" ma niesamowity wymiar - wspaniałe połączenie nowego ze starym, espozycje wciągające zwiedzających do reakcji, nie tylko słownych.
Jak się możecie domyśleć z tytułu, zobaczyłam Muzeum Niewiniątek. Jeszcze nie jest w całości oddane, jeszcze trwają prace remontowe niektórych fragmentów Szpitala Niewiniątek, zwanego obecnie Instytutem, ale już teraz będę z całym przekonaniem zachęcać Was do odwiedzin w tym miejscu.
Co chwilę na głos zachwycałam się mistrzostwem wystawiennniczym Włochów.
Nie opowiem dzisiaj bardziej rozbudowanej historii miejsca, bo chciałabym zachować charakter wizyty w muzeum, które można zobaczyć bez znajomości tego, co się działo w jego wnętrzach. Może do wizyty przekona Was nie tylko artykuł ale i fakt, że Krzysztof nie zawsze chętnie idzie do muzeów, każde z nas wybiera, co lubi, tym razem też zapowiedział, że on sobie gdzieś przycupnie na czas mojej wizyty.
Nie dotrzymał słowa.
Oryginalne wejście, arcynowoczesne, wciągnęło go i przepadł, jako i ja.
Jedyny minus, to ten, że mało uważnie wpatrzyliśmy się w oznakowania i trafiliśmy do bookshopa, który z natury rzeczy jest w muzeach na końcu trasy.
Kierujcie się więc do lewych drzwi, zejdziecie do podziemia, gdzie kupicie bilet i zaczniecie zanurzać się w świat, który już nie istnieje, bo przekształcił się w rodzaj wielkiego centrum pomocy i edukacji, także ośrodek badań nad dziećmi. Dlatego będę trochę wymiennie pisać to o Szpitalu, to o Instytucie, gdyż łączy je architektura, dla nich stworzona, albo przez nie przekształcona.
Pierwsze pomieszczenia wyjaśniają historię, zasady, sposób funkcjonowania Szpitala Niewiniątek. Osadzają go na tle ogólnych wydarzeń, pokazują etapy budowy, do której rękę przyłożył i Brunelleschi tworząc kanon renesansowej loggiaty.
Osoby kierujące tą olbrzymią instytucją miały ścisły związek z Kościołem, stąd portrety księży, zakonników i zakonnic.
Stąd wiele pamiątek pochodzenia religijnego, jak niewielki relikwiarz z ołtarza, którego ryte zdobienia można oglądać przez lupy. Stąd obrazy o treści religijnej, zapowiedź tego, co czeka zwiedzających w części poświęconej sztuce. Na razie jesteśmy w dziale historii i oglądamy eksponaty, słysząc w tle dziwne dźwięki, jakieś kląskanie, niczym drewniane kołatki, albo jakaś gra z drewnianych klocków.
Zupełnie nie jestem przygotowana na to, co zastanę za przepierzeniem. Z pozoru katalog biblioteczny, złożony z dwóch części.
Pierwszą stanowią ekrany dotykowe w blacie stołu, można na nich przeglądać archiwum, zobaczyć transkrypcje niezrozumiałego odręcznego pisma, albo powiększyć sobie detal skanu z oryginału.
Tym, co słyszałam z oddali była druga część - rodzaj mebla, w którym po wysunięciu szufladki zapala się w środku światełko i pokazują drogocenne pamiątki. Drogocenne, bo bardzo osobiste, kryjące za sobą ludzkie losy. To malutkie znaki rozpoznawcze, które matki zostawiały przy zostawionych w instytucie dzieciątkach. Sobie zachowywały odłamane kawałki medalików, krzyżyków, a może i sukienkę z brakującym guzikiem, dołączonym do niemowlęcia. Pamiątki pochodzą głównie z pierwszej połowy XIX wieku, wtedy funkcjonowało jeszcze okno życia, zamknięte w 1875, kiedy to utworzono biuro, w którym (już nie anonimowo) można było zostawić dziecko.
Przyznam się, że te drobiazgi, śrubka, medalik, sznurek przyprawiły mnie o szybsze bicie serca i wywołały łzy wzruszenia. Zwiedzałam muzeum dokładnie w dniu swoich urodzin i wdzięczna byłam, że miałam normalną rodzinę. Te skrawki ludzkiego życia wołały do mnie niepojętą tragedią.
Poczułam, jak prawdziwa jest ta wystawa, jak wielkie dzieło się tu odbywało, ile istnień ludzkich uratowano. Są, oczywiście, statystyki, ale nie chcę ich tu przytaczać.
Nie wiem, kogo powinno mi być bardziej żal, dzieci, czy matek?
Szybko dostałam odpowiedź. Za rogiem czekały na mnie filmy z wypowiedziami ostatnich żyjących "niewiniątek".
Przyjrzyjcie się ich ubiorom, zobaczcie korale, doskonale skrojone sukienki. Dodajcie do tego głos, a raczej treść, który ją niósł. Żadna z osób nie miała żalu do swoich matek, niektóre wręcz podkreślały, że tylko dzięki trafieniu do Instytutu Niewiniątek, wyprostowały im się życiowe drogi, że ich rodzeństwo, pozostawione przy rodzonej matce, stoczyło się na dno ludzkiej nędzy. Najczęściej miały szczęście, bo ktoś je adoptował, a to mamka, do której wożono je na karmienie, a to ktoś, kto je zobaczył w Szpitalu.
Sam Instytut też opiekował się dziećmi, były tam sale dla mamek, które sprowadzano ze wsi, były zajęcia z nauką zawodu. Jeden z dyrektorów nawiązał kontakt z pobliską Akademią Rysunku (obecną Akademią Sztuk Pięknych). Kilka uzdolnionych sierot zostało potem uznanymi artystami, a dzieło jednego z nich można zobaczyć w muzeum.
Każde dziecko, które pojawiło się w murach zacnej instytucji, było szczegółowo badane, mierzone, ważone. Szybko oceniano stan jego zdrowia, by móc podjąć ewentualne terapie.
Z okazji Wystawy Światowej, w 1900 roku zrobiono serię zdjęć pokazujących Szpital Niewiniątek.
Materiał fotograficzny ogląda się w specjalnym albumie, za elegancką drewnianą okładką nie znajdziecie kartek, tylko ekran, ze zdjęciami, z opisami, wyróżnionymi fragmentami zdjęć.
Jak już wcześniej napisałam, muzeum stara się wciągać gości, sprowokować interakcję. Każdy, kto zna fryz ze Szpitala Niewiniątek, od razu rozpozna luźne bandaże podtrzymujące tkaninę, w którą owijano oseski. Tutaj nie są luźne, bo muszą wytrzymać wiele dziecięcych potknięć, dotknięć, szarpnięć, a są po to, by zrobić dziecku zdjęcie alla Robbia. Tło jest czystą zabawą z perspektywą, nie namalowano jego na płaskim tle, tylko z odpowiedniego miejsca mamy wrażenie dwóch wymiarów.
Projektant przewidział nawet otwieranie pobliskich drzwi do toalety. Ot! Taki drobiazg, a jest zabawa.
Szkoda, że zaraz w pobliżu nie ma sali z wystawionymi oryginałami, są w innej części kompleksu, ale pokażę je teraz. Dopiero z bliska widać, że każde dzieciątko jest pięknie wyrzeźbione, mistrz Della Robbia pokonał trudność, jaką są dziecięce twarze, nadał im indywidualne cechy, rozróżnił barwą, luźniejszym bądź ciaśniejszym spętaniem sylwetki, czasami frywolnie odsłaniając intymność.
Wracamy.
Przeskoczyłam o kilka sal i o jeden poziom, pominęłam też jeden dział tematyczny, a jest nim sam budynek. Zwiedzający na razie mogą zobaczyć dziedziniec żeńskiej części Instytutu.
Nie zajrzałam do Salonu Brunelleschiego, gdyż akurat odbywało się tam jakieś spotkanie młodzieży.
Okrojone spotkanie z architekturą szybko rekompensują sale na następnym piętrze, gdzie w długim korytarzu zgromadzono dzieła sztuki. To od nich zaczęła się historia muzeum i to w dosyć przewrotny sposób. Instytucja miała poważne kłopoty finasowe, by ją ratować postanowiono sprzedać część dzieł, a resztę przekształcić w rodzaj muzeum. Większość obrazów i rzeźb pochodzi z wewnętrznego kościoła, o którym, na razie, nie umiem nic więcej napisać, nie było go na szlaku zwiedzających. Być może to zamierzone działanie, bo wszędzie miałam wrażenie, że twórcy współczesnego muzeum unikają, jak ognia, nawiązania do religijnego charakteru tego miejsca. Nawet w przedmowie do katalogu mówi się głównie o laickości, nie wspominając, że pieczę nad Szptalem Niewiniątek przez wieki sprawowały osoby konsekrowane.
Nie da rady jednak uniknąć religii, bo ta się pcha każdą ramą, każdym dłutem artysty. W galerii są same Ukrzyżowania, święci i szerokie spektrum tematyki maryjnej.
Duża część dzieł z długiego galeryjnego korytarza nawiązuje do macierzyństwa poprzez najwyższych lotów Madonny z Dzieciątkiem. Wśród nazwisk twórców zobaczycie chociażby Della Robbię i Botticellego. Już jedna budzi zawrót głowy, a co dopiero taka silna reprezentacja?
Nie zatrzymam się nad żadnym dziełem dłużej. Kiedyś muszę tam wrócić, i to nie jeden raz.
Jedno dzieło za to zachowam w tajemnicy, będzie niebawem czas, by o nim dokładniej opowiedzieć.
Na tym samym piętrze jest przedziwna kolekcja tabernacoli. Nam to słowo kojarzy się z tabernakulum, ale po włosku oznacza ono też kapliczkę, a wręcz rodzaj małego teatru.
Zbiór zacny i jednocześnie niezwykły. Pomieszanie tematyki, stylu. Gdyby spojrzeć na te obiekty trzeźwym okiem, zostałby w nim chyba tylko kicz, ale nieodparcie czuję jakąś żarliwość, czyjąś wielką gorliwość, wiarę, wręcz wizjonerstwo. No, bo kto o przeciętnych zmysłach ułoży kości świętego w estetyzującą kompozycję, zupełnie nieprzystającą do anatomii?
Inne kapliczki są mniej dziwaczne.
A to poświęcone świętemu, a to Bożemu Narodzeniu, czy scenie Ukrzyżowania. Ta ostatnia wzbudziła mój zachwyt detalem i zdzwiła sukienkami na mężczyznach. Trochę znam historię ubioru, ale nie aż tak, bym umiała nazwać ten strój męskim. A może to jakaś barwna interpretacja, czy też nieumiejętność twórcy kostiumów dla tych małych figurek?
Zaraz w pobliżu są oryginalne Niewiniątka Della Robbi, ale już je wcześniej pokazałam.
Na razie tu się kończy ekspozycja muzealna, lecz to nie koniec atrakcji, bo piętro wyżej nie dziwi bar. Jakże to by było bez niego? Tylko, że to jest bar nie byle jaki, bar z widokiem. Tak bardzo wliczono widok w chęć spożycia kawy, że nie można jej wypić przy ladzie, będąc odwróconym od pięknej Florencji. Jakoś nie chciało nam się rozsiadać przy stoliku, więc wybraliśmy opcję: "widok bez kawy". Bardzo smaczna ... opcja, i niedroga :)
Jeszcze rzut oka na Piazza Santissima Annunziata i wychodzimy, ja z bardzo mocnym postanowieniem powrotu.
Znam to miejsce z zewnątrz i już wtedy łzy miałam w oczach ale wnętrze musi wzbudzać niesamowite emocje....tyle ludzkich losów, sieroty czy też lepsze życie czy właśnie szansa na życie....I te wzruszające pamiątki...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam spoznienue urodzinowo. Dziękuję
Dziękuję za życzenia.
UsuńA co do losu tych sierot, to wspaniale było dowiedzieć się, że pobyt w Szpitalu Niewiniątek przynosił dużo dobrego dla jego podpopiecznych.
Lubię to miejsce we Florencji - i bardzo sie cieszę, że zaczęto je udostepniać zwiedzającym. Bardzo zawsze mnie porusza takie bezpośrednie utrzymanie więzi przeszłości ze współczesnością, wyczuwalnej w obecności osób, które kiedyś w Szpitalu Niewiniatek sie znalazły.
OdpowiedzUsuńKinga
Dlatego to miejsce mnie bardzo poruszyło - żywy świadek ludzkich losów.
UsuńNie znam i nie poznam, ale Pani fotograficzne reporaze sa wspaniale - to także przekaz zmuszający do przemyslen. Ja tez miałam wspaniale, pelne milosci dzieciństwo i ogromnie mnie wzrusza dobra wola ludzi by stworzyć odpowiednie warunki opuszczonym dzieciom, ich rodzicom tez serdecznie wspolczuje.Pozdrawiam Malgosia z Wroclawia.
OdpowiedzUsuńPani Małgosiu, mam nadzieję, że jednak kiedyś coś się stanie i trafi Pani tu osobiście.
Usuńnigdy nie słyszałam o tym miejscu ale dech zapiera. Miło poczytać, że większość pozostawionych tam dzieci miała dobre życie w porównaniu z dzisiejszymi sierocińcami czy domami dziecka skąd niestety już bardzo niewielki procent dzieci ma dobre życie.
OdpowiedzUsuńRobi wrażenie, ogromne i to tylko oglądając zdjęcia więc na samym miejscu osobiście pewnie powala. A te szufladki ... bajka.
Ja już chcę tam wrócić. Polecam!
UsuńNiesamowite. Robi wrażenie czytanie i oglądanie, a co dopiero zobaczenie tego miejsca własnymi oczami...
OdpowiedzUsuńDotąd przechodzą mi ciarki po plecach, gdy wspomnę dźwięk tych pudełek ze znakami rozpoznawczymi.
Usuń