Ależ to trzeba pilnować, dzień za dniem!
Piątek wojny podjazdowej ciąg dalszy.
Robiłam świece. Jedną potrzebuję w prezencie na dziś, na proszony obiad, następne na jutro na proszony obiad. W związku z tym sama mam wolne w kuchni Zdjęcia wkleję popołudniem.
Byliśmy też u fryzjera pogadać, co się da zrobić z moimi włosami. W środę będzie permanente - czyli trwała.
Długi spacer z psami, zgubiłam i znalazłam klucz do samochodu. Wieczorem dobry film o Ojcu Pio, nie za słodziutki jak zazwyczaj bywają takie filmy.
Dzisiaj już za nami wizyta u, chyba można by to nazwać dzielnicowej, policjantki municypalnej, pracującej dla tej dzielnicy. Już nie przyjadą do domu sprawdzać, czy tu mieszkam. Wszystko, co chcieli wiedzieć (czy jesteśmy krewnymi, metraż mieszkania, wykonywana praca, stan cywilny itp.) spisała i teraz po 20. sierpnia mogę starać się o dowód tożsamości oraz legitymację ubezpieczeniową. Nie ma to jak koloratka! Krzysztof przy okazji został zaczepiony przez dyrektora urzędu dzielnicowego, który okazał się być jego parafianinem. Chciałby podjąć jakąś współpracę z parafią. W ogóle wizyta znowu miła, policjantka na koniec z uśmiechem ściska rękę i ech... Domyślam się, że to faktycznie status księdza bardzo nam pomaga, nie zawsze ludziom idzie aż tak po maśle, jak mi. Ale z tego, co wiem, jednak tutaj ludzie o wiele więcej uśmiechają się do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz