niedziela, 8 listopada 2009

FAMILIJNIE

Jak dobrze być gosposią księdza. Załapie się kobita na niejeden włoski obiad. Dzisiejszy należał do niezwykle zwykłych. Zwykły - bo niby zwyczajna rodzina nas zaprosiła. Ale niezwykły to jej liczebność. U tego małżeństwa byliśmy kiedyś w domu. Tym razem zaprosili nas, ale do salki parafialnej, bo bez żadnej okazji sprosili rodziców (żyją tylko jej rodzice) oraz swoje rodzeństwo z rodzinami. Gospodyni ma pięć sióstr i dwóch braci, a gospodarz dwie siostry. Kogoś brakowało ze względu na chorobę, ale i tak przybyły razem z dziećmi 24 osoby! Zaznaczam - najbliższa rodzina! Czekając na przybycie ciepłego pierwszego dania (inicjatorka spotkania mieszka nieopodal więc gotowała w domu) można było zaostrzyć sobie apetyt bąbelkami "spumante". Wszyscy stali rozmawiając swobodnie i cierpliwie czekając na to co nieuniknione smakowite. W końcu zasiedliśmy. Przystawki stanowiły nadziewane focaccie i malutkie kawałki pizzy na zimno. Na pierwsze do wyboru lasagna albo tagliatelle z sosem grzybowym z grzybów zebranych przez gospodarza w Górach Pistojskich. A na drugie mało włoski, ale wyśmienity gulasz, do którego podano chleb lub ziemniaki. Potem owoce i słodkości: biszkopciki, cantuccini domowej roboty oraz przekładaniec z ciasta francuskiego i masy budyniowej z czekoladą. I znowu bąbelki albo jak kto wolał słodkie moscato lub malvasia. Rozsądnie gospodarowałam spożywanymi ilościami więc spróbowałam wszystkiego oprócz sosu grzybowego, bo jakoś z grzybami nie do końca mi po drodze. Wolałabym pojechać je zbierać. Miło rozmawiało się z babcią, tą która zrodziła owe siedmioro dzieci. Pani elegancka, niezwykle energiczna i ciągle uśmiechnięta. Okazało się, że ma dostęp do pewnego opactwa po drugiej stronie Pistoi, zakorzenionego w VIII wieku. Wchodzi na listę "do zwiedzenia" - opactwo, nie babcia. Tylko kiedy? Ale łapki zacieram :)

Za oknem nieprzyjemnie deszczowo. Siadłam więc do jakiejś niezarobkowej pracy, czyli zaczęłam projektować kalendarz parafialny. Jutro ostro ruszam do prac dekupażowo-świecowych. Plebania popadnie w ruinę! 

9 komentarzy:

  1. A gdzie zdjęcia z tego obiadu??? Wpis bez zdjęć? Nie może być:-))
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. W Polsce takie obiady bez okazji, tym bardziej na tyle osób chyba są bardzo rzadko. Niby jesteśmy rodzinni ale raczej z okazji imienin, urodzin czy Świąt. Czasami obiad niedzielny z rodzicami... Z tego co czytam u Ciebie czy choćby u Mate Włosi są autentycznie szczęśliwi zapraszając rodzinę czy znajomych. Po prostu cieszą się ze spotkania z nimi przy dobrym posiłku.
    Co do Twoich prac - Plebania tylko zyska. A kalendarz projektujesz z jakiegoś specjalnego powodu?

    OdpowiedzUsuń
  3. No to kolejna ciekawa kulinarna przygoda u wloskiej rodziny :)
    A ciekawe jakie to grzyby byly w sosie?
    I niecierpliwie czekam juz na fotorelacje z tegoz "Opactwa".
    Pozdrawiam deszczowo niestety :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy musi być taki obiadek :))
    Ja tez poproszę zdjęcia :))
    Miałam okazję być na proszonym włoskim obiedzie. Też nas tam trochę było, a jedzenia .. o mamusiu ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja na proszonym włoskim nie byłam :( nikt mnie nie chce zaprosić
    zresztą wystarczyłby mi deser bo ja przede wszystkim łasuch jestem

    OdpowiedzUsuń
  6. Pyszności. Lubię włoską kuchnię i wyorażam sobie smaki. Szkoda, że w Polsce nieczęsto są okazje do spotkań rodzinnych w dużym gronie. Nie umiemy tak? Czy nie chcemy? Książkę nabyłam i z przyjemnością czytam o Twoich początkach w Toscanii.

    OdpowiedzUsuń
  7. Małgosiu, a co tu tak cichutko? Czy wszystko w porządku?
    Zaczynam się niepokoić...
    Pozdrawiam ciepło z Gdańska.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też się już stęskniłam i dziwię się czemu nie ma nowych wpisów.
    Pozdrowienia z tęczowych Mazur.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pani Małgosiu,czy Pani się zabarykadowała w tej pracowni?

    OdpowiedzUsuń