sobota, 28 listopada 2009

WIŁA WIANKI I WRZUCAŁA JE DO ... INTERNETU...

Niemal cały piątek przebiegł pod znakiem nadchodzącego adwentu. Najpierw pojechaliśmy po ostrokrzew. Miejsce, do którego się wybraliśmy jest pełne wspomnień. To wiejska posiadłość znajomych Krzysztofa, gdzie wraz z przyjaciółmi spędziłam moje pierwsze letnie wakacje w Toskanii. Co tu pisać, stary kilkusetletni dom, gaje oliwne wkoło, spokój, i ciepłe wieczory na małym balkoniku z widokiem na olbrzymią dolinę, w której położona jest Pistoia.

  

Wtedy nawet nie śmiałam marzyć o mieszkaniu w Toskanii, za to dom tego typu jest ciągle na liście marzeń niespełnionych. Dobrze, że mogłam wtedy tam pomieszkać. 

Ciekawe, że obeszłam wtedy wiele kątów terenu położonego wokół domu a jednak okazało się, że nie znalazłam całego muru chróściny (bądź chruściny) jagodnej, czyli drzewa poziomkowego.

Jej owoce są przecudne, w smaku może mniej powalające, delikatnie słodkie, bez wyrazistej nuty smakowej.

 

Na pewno nie znajduję w nich śladów aromatycznej poziomki. Latem nie mogłam zobaczyć nawet kwiatów tej rośliny, gdyż... one teraz gęsto obsiadły gałęzie. Wyglądają jak dalekie kuzynki konwalii, która skupiła się w grona i oderwała się od ziemi.

No, ale myśmy przyjechali po ostrokrzew. Hm! Dziwne, właścicielka przecież wie co rośnie na terenie jej rodzinnej posiadłości. A może nie?

Oliwki raczej nie nadają się do wieńców adwentowych, raczej do dziobka gołębia, co by pokój głosił. Ale najpierw trzeba ogłosić adwent. 

Oj! Czy ktoś zapomniał o tym drzewie? Całe w owocach. Wszystkie inne już dawno dostarczyły właścicielom oliwy.

 

No nic, na wszelki wypadek naścinaliśmy gałęzi chróściny. Już mieliśmy wracać, gdy mój wzrok padł na wielki ostrokrzew. Uff! 

 

Psy chyba spiskowały, jak by tu zostać na stałe, tyle miejsca do biegania i rzeczy do wąchania. 

Nie dziwię im się. Krzysztof też napawał się ciszą miejsca i nie chciał wracać do przedświątecznego kołowrotu. Ale przecież to dobrze, że ten kołowrót jest. Bo potem będzie Boże Narodzenie.

Nie tylko my zajmowaliśmy się cięciem. Po drodze zobaczyliśmy strzyżenie cyprysów.

Oraz efekt strzyżenia innych roślin. Mam do takowych słabość.

 

Słabość też mam do róż, ale pod koniec listopada? 

 

Do obiadu kończyłam naprawianie anioła. Ciekawie to brzmi "naprawiać anioła" - przecież to doskonałe istoty. Mój jednak to tylko wiklina, papier i farba, więc do doskonałości mu daleko. W końcu jednak doszedł do formy i może czekać wraz z nami na nadejście Pana. 

Szybki obiad w postaci malutkich racuszków naleśnikowych z jabłkami i cynamonem i dalej do pracy. I tu pojawiają się słowa biesiadnej piosenki. Siedziałam i wiłam. Tylko co mnie podkusiło, żeby oszczędzić zwykłe gumowe rękawiczki kosztem własnych dłoni? Dzień zakończyłam więc szpetnie pokłuta. Dzisiaj już nie dałam się zwieść poznańskim nawykom i użyłam rękawiczek, a mój wspaniały chlebodawca litością zdjęty i zadowolony z efektów moich działań kupił mi specjalny krem do rąk. A co! Oto więc efekty wicia. Byłam tak zakręcona, że zapomniałam o asymetryczności drzwi wejściowych na plebanię i przygotowałam dwa wieńce. Drugi więc zawisł nad wejściem do mieszkania.

  


     

7 komentarzy:

  1. Przepiękne wianki. Piękne są te roślinki - szczególnie róża jak z bajki... K

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostrokrzew mam w ogrodku, chyba podpatrze u Ciebie i cos uwije. Zachecilas mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sielsko, anielsko...kolorowo. Bajkowo. Bardzo mi się podoba to poziomkowe drzewo. Madrytczykom chyba też bo umieścili je w swoim herbie.Ciekawe czy przyjęłoby się w moim ogródku skoro rośnie w Irlandii?

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapachniało świętami i... latem? (to przez te róże i poziomki).
    Wieńce prześliczne!
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  5. Patrzę za okno i wcale nie jest świątecznie, nawet przedświątecznie nie jest. Jednak dzięki Twojemu wpisowi, zrobiło się prawdziwie adwentowo. Wianki śliczne jak zwykle, ale moją uwagę przyciągnęły drzwi z toskańskim krajobrazem. Czy przegapiłam ich wykonanie, czy to nie Twoje dzieło?
    Ach po przeczytaniu tego wpisu i obejrzeniu zdjęć, jakoś tak cieplej mi na sercu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Małgosiu, jestes niesamowita! Wspaniałe wianki, cudowne zdjęcia:)

    A wiesz.. oglądałam ostatnio film o San Gimignano (nie wiem czy dobrze napisąłam) i nabrałam jeszcze większej chęci by odwiedzić to miasteczko - zachęciłaś mnie Ty tutaj i w ksiażce oraz ten film :))

    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń